Jedna z koleżanek stwierdziła, że
tania jestem. Dlaczego?
Używać mogę jedynie najtańszych
kosmetyków, gdyż każdy lepszy, z większą zawartością
„cudownych” składników, pompuje mi w posmarowane miejsce wodę
pod skórę, podrażnia ją malowniczo i swędzi.
Mydło – Bambino.
Szampon? - Bambino.
Krem? - Clobaza.
Cała reszta jest równie tania i może dzięki temu zmarszczki się mnie nie imają (czym wkurzam wiele młodszych od siebie osób).
Starsze dziecko, jak przystało na biorcę niedoskonałego materiału genetycznego, uczulało się od pierwszych lat życia. Chcieliśmy odkryć źródło alergii, ciągaliśmy więc starszaka na przeróżne testy skórne i na każdym z nich wychodziły inne, sprzeczne wyniki.
Nie wiem, czy dziś wygląda to równie
ciekawie, ale kilka lat temu nasze dziecko miało pokreślone i
opisane markerem ramiona, a w każdym z narysowanych kółek bąbel
innego wstrzykniętego alergenu.
Nie dowiedzieliśmy się nic, do momentu, gdy nasz mądry pediatra doradził zrobienie badań z krwi.
Panel wziewno – pokarmowy nie był
tanim badaniem, ale i tak tańszym, niż wszystkie wcześniejsze
wizyty u alergologów.Nie dowiedzieliśmy się nic, do momentu, gdy nasz mądry pediatra doradził zrobienie badań z krwi.
Wynik nas zaskoczył. Jak to powiedział
lekarz, nasze dziecko ma maksymalne uczulenie na kota. Poziom ósmy
na dziesięć, nie powinien więc nawet patrzeć na kota, a co tu
dopiero mówić o pogłaskaniu. My kota nie mieliśmy, dziadkowie
owszem i to wykluczało wizyty w jedną i w drugą stronę. Myślałam,
że syn tak „uwielbia” te wizyty, iż po każdej się
rozchorowuje, on tymczasem dostawał ataków kaszlu, kataru i puchły
mu oczy, bo wdychał kota.
Czy pijąc piwo, wino, herbatę skupiasz się na cudowności smaku, bukiecie, bąbelkach, temperaturze?
A może w tym czasie przeglądasz strony w necie, lub patrzysz w migające obrazkami pudło?
Zwierzęta są mądrzejsze pod tym względem.
Wracając do kociej alergii...
Ja nie mogę?!
No błagam!
- A co się ma nie zgodzić! - Skrzyżowała ręce pod obfitym napiersiem. - Weź i tyle. Przecie to ino kot!
Jak jej miałam wytłumaczyć, że to aż kot i moje starsze dziecię może od tego zwierza puchnąć i się dusić.
Ale tak chciałam koteczka...
- Kotki obie są. I takie same - Wyjaśnił.
Przez wzgląd na nadpobudliwe dzieci, wybrałam spokojniejszą wersję i tą chciałam wsadzić do pudła, ale dziecię zaprotestowało i zaoferowało swoje kolana na czas podróży, w zamian.
Uległam, bo jestem miętka, a poza tym wizja kociego dziecka odjętego od matki i zamkniętego w kartonie zbytnio gwałciła moją empatię.
Jak mogłabym teraz odebrać Mikiemu, to puchate marzenie?!
Naiwna idiotka ze mnie...
Byłam dumna i szczęśliwa.
Odczuliłam dziecko na kota... kotem!
Myślę jednak, że wizja utraty kotki tak przerażała syna, że zmusił organizm do zaakceptowania alergenu.
Siła umysłu! Utwierdziłam się w istnieniu zdolności samoleczenia w ten sposób w latach późniejszych niejednokrotnie i wrócę do tego na pewno.
Na cudze koty syn reaguje różnie, ale już nie tak ostro, jak kiedyś. Co najwyżej katar i kichanie.
Miałam...
Kota, którego przywlekłam zresztą
podstępem, a w ten zaangażowałam tatuśka.
Odwiedziłam kiedyś koleżankę, a
kocica tej okociła się właśnie i puchate kulki ze sterczącymi
ogonkami, chwiejnym krokiem goniły się po podłodze. Zakochałam
się i zapragnęłam, a mam tak, że jeśli czegoś zapragnę, to
choćby skały srały, muszę to mieć. Tak było i z kotem.
Moja mama nie chciała kolejnego
obowiązku, jakim jest jeszcze jedno zwierzę w domu, więc od lat
twardo sprzeciwiała się przyprowadzeniu nowego czworonoga.
Ja nie chciałam kolejnego czworonoga,
ja pragnęłam KOTA!
W drodze do koleżanki obmyślaliśmy z
Jurkiem (moim tatuśkiem, który zawsze spełniał zachcianki
jedynaczki) wersję wypadków. Wymyśliliśmy, iż powiemy mamie, że
znaleźliśmy kota przy drodze i od razu mówię, że mama to
łyknęła.
Jechałam do domu z kociątkiem na
kolanach, szczęśliwa i rozanielona. Mama nie miała wyjścia,
zakochała się w kotce, która była spokojną damą od pierwszego
dnia pobytu w naszym domu.
Gdy ją przywiozłam, nie biegała
zwiedzając. Ona ułożyła się na moim łóżku w gustowny precelek
i usnęła. Dostosowała się do naszego trybu życia i jak nie kot,
sypiała w nocy (przy mojej głowie) i wariowała w dzień.
Ideał, nie kot, ale uczulała wiele lat później moje
dziecko...
Lata stworzonej przeze mnie, męża i dziecko komórki rodzinnej bez zwierząt upływały, a ja
uwielbiam czworonogi i zawsze mi czegoś brakowało. Dlaczego?
Skupienie zwierzęcia na jednej
czynności jest czymś doskonałym i nieosiągalnym dla przeciętnego
człowieka.
Czy próbowałeś/łaś skupić się
podczas jedzenia wyłącznie na tym, co wkładasz do ust (nie mówię
seksie! ;-) )?
Czy robiąc kupę, myślisz w danej
chwili o niepotrzebnej treści opuszczającej Twoje ciało, czy
czytasz podczas tej codziennej (czego Ci życzę) czynności gazetę,
telefon, tablet?Czy pijąc piwo, wino, herbatę skupiasz się na cudowności smaku, bukiecie, bąbelkach, temperaturze?
A może w tym czasie przeglądasz strony w necie, lub patrzysz w migające obrazkami pudło?
Zwierzęta tak nie mają.
Pies, gdy spożywa swój posiłek, nie robi w tym czasie nic innego.
Kot, gdy wylizuje swoje futro, skupia
się wyłącznie na tej jednej czynności.Pies, gdy spożywa swój posiłek, nie robi w tym czasie nic innego.
Zwierzęta są mądrzejsze pod tym względem.
Wracając do kociej alergii...
Wybudowaliśmy dom, przeprowadzka i
sporo przestrzeni, do zapełnienia w ten sposób, powstało.
Znów mi się włączył kot, a
właściwie kotka. Chciałam, ale wiedziałam, że ten zwierzak jest
jedynym, czego mieć nie mogę.Ja nie mogę?!
No błagam!
Guglałam, szukając sposobu na manie
futrzaka, przy tak wrażliwym alergiku i znalazłam dwie opcje.
Jedna długotrwała, droga i męcząca, druga absurdalna i ta
absurdalność mnie olśniła swoją prostotą.
Zakładała ona
mianowicie posiąście kota, jako odczulacza, a najlepiej trzech
naraz!
Trzech mój mąż nie przeżyłby,
jednego ostatecznie był w stanie zaakceptować.
Na chłopski rozum, było to bardzo
logiczne, gdyż odczulanie polega na podawaniu kondensatu kota przez
dłuższy czas, a żywy kot jest odczulaczem... żywym!
Kiedyś nie było tylu alergii, gdyż
pokarmy były mniej chemiczne, jadło się ziemię za dzieciaka
(przynajmniej ja jadłam) i zwierzęta lizały nam twarze, przy
każdej okazji.
Znaleźliśmy się pewnego słonecznego
dnia z mężem u gospodarza na wsi, który poza prowadzeniem
gospodarstwa, zajmował się również wyrobem mebli. Moja gorsza
połowa omawiała tematy drewniane, ja poszłam do gospodyni. Gadka
szmatka o pierdołach trwała do momentu, gdy po schodach, dumnie
zeszła kocica, a za nią dwie, pomniejszone kocie kopie ze
sterczącymi ogonkami.
Piękna pogoda nie zagoniła nas do
domu, więc siedziałyśmy na ławce przed nim w miejscu, gdzie
rodzina zbierała się zazwyczaj, by obgadać gospodarcze sprawy przy
czymś pokrzepiającym i posilającym. Poczerniały grill, kilka
smętnych butelek rozrzuconych wokoło, a pomiędzy tym wszystkim
baraszkujące kocięta.
Nie wiem o czym mówiła do mnie
sympatyczna gospodyni, gdyż zapatrzyłam się w kociaki.
- Weź se jednego. - Z uśmiechem
zaproponowała kobieta.
- Mąż się nie zgodzi – odparłam
smutno.- A co się ma nie zgodzić! - Skrzyżowała ręce pod obfitym napiersiem. - Weź i tyle. Przecie to ino kot!
Jak jej miałam wytłumaczyć, że to aż kot i moje starsze dziecię może od tego zwierza puchnąć i się dusić.
Ale tak chciałam koteczka...
Niewiele myśląc (bo tak czasem mam,
nawet często dosyć), wzięłam do jednej ręki podarowane przez
kobiecinę jajka, a do drugiej kota i poszłam zaryzykować
konfrontację, z przeciwnikiem zwierząt w domu.
- Kochanie! - zaświergotałam słodko do męża. -
Dostaliśmy świeże jajka – uniosłam wytłoczkę do góry – i
kota – podsunęłam mu wierzgającego futrzaka pod nos.
Czekałam na reakcję, bo od niej
zależało powodzenie misji.
- No ale chyba nie weźmiesz go dzisiaj?!
- Oburzył się mąż. - Musimy jeszcze jechać do hurtowni!
- Ok. - Wcisnęłam mu wytłoczkę z
jajkami do rąk. - Przyjadę jutro.
Odeszłam, nim zdążył się z tego
prawie - pozwolenia wycofać.
Będę mieć kota!
Z gospodarzami umówiłam się jednak,
że gdyby syn bardzo źle znosił kontakt z futrzakiem, to oddam go w
te pędy. Może nawet w tym samym dniu.
Na drugi dzień, zaopatrzona w
kartonowe pudło, starszego syna i pokonując chęć podskakiwania z
radości na fotelu kierowcy, popyrkałam moją popierdółką na wieś
do gospodarzy.
Moje dziecko okiełznywało radość z
o wiele lepszym efektem, niż ja.
- No to bierta, który wam się lepiej
widzi. - Pan Piotr wskazał pasiaste, identycznie wyglądające
kulki.
- Które to kocurek, a które kotka? -
Zapytałam, chcąc wprowadzić w dom pełen siuroków, choć jedną
cipkę więcej.- Kotki obie są. I takie same - Wyjaśnił.
Różniły się jednak. Jedna kulka
była dystyngowana, druga porąbana.
Dystyngowana ocierała się o każdą
wolną nogę, ta porąbana dziko na nie wspinała.Przez wzgląd na nadpobudliwe dzieci, wybrałam spokojniejszą wersję i tą chciałam wsadzić do pudła, ale dziecię zaprotestowało i zaoferowało swoje kolana na czas podróży, w zamian.
Uległam, bo jestem miętka, a poza tym wizja kociego dziecka odjętego od matki i zamkniętego w kartonie zbytnio gwałciła moją empatię.
Pożegnaliśmy się, zamknęliśmy
szyby pomimo upału, oraz braku klimy w mojej pszczółce i
pognaliśmy do domu.
Jechałam, jak na szpilkach, zerkając
bez przerwy we wsteczne lusterko, a moje dziecko kichało, kaszlało
i coraz bardziej obsmarkiwało się.
Przed każdym zjazdem z trasy szybkiego
ruchu biłam się z myślami, czy nie zawrócić i nie odwieźć
uczulatora, ale prułam dalej do domu, a właściwie do weterynarza
najpierw.Jak mogłabym teraz odebrać Mikiemu, to puchate marzenie?!
- Wszystko dobrze? - Powtarzałam się co
kilometr, pamiętając o zastrzyku przeciwwstrząsowym w torebce.
- Dobrze, mamo – zapewniało
czerwonookie dziecko, gotowe przestać oddychać, byle zatrzymać przyklejonego doń futrzaka.
U weterynarza zastrzyki, badanie
potwierdzające płeć damską kota, maść do chorych uszu i na
chatę.
W domu dziecko odizolowałam od
wytwórni alergenów, zakazując mu kontaktu z kotem na najbliższy
tydzień by przyjmował odczulacze powoli.Naiwna idiotka ze mnie...
Miki wykorzystywał każdą chwilę
mojej nieuwagi, by potarmosić kotkę, a ta ukochała go za to i
szukała okazji na zabawę, a tej najwięcej mógł dostarczyć
właśnie starszak.
Pięć inhalacji dziennie, kaszel w
nocy i niedospanie, spowodowane nasłuchiwaniem, co z dzieckiem.
Bezskuteczne odganianie od syna od
zwariowanej, pasiastej kulki z ogonem.
Objawy zaczęły ustępować po trzech
tygodniach.
Miki przestał kaszleć, smarkać mimo,
że kotka spała nigdzie indziej, jak w jego łóżku.Byłam dumna i szczęśliwa.
Odczuliłam dziecko na kota... kotem!
Myślę jednak, że wizja utraty kotki tak przerażała syna, że zmusił organizm do zaakceptowania alergenu.
Siła umysłu! Utwierdziłam się w istnieniu zdolności samoleczenia w ten sposób w latach późniejszych niejednokrotnie i wrócę do tego na pewno.
Na cudze koty syn reaguje różnie, ale już nie tak ostro, jak kiedyś. Co najwyżej katar i kichanie.
Do dziś kotka mieszka z nami i ma się
świetnie, dzieci ją uwielbiają.
Mam kolejną babę w domu!Miałam...
Agata, podczas odwiedzin stwierdziła
jedno:
- Nie chcę cię martwić, ale waszej
kotce jaja rosną...
Czemu to tak cudownie u Ciebie wszystko się kończy? ;c
OdpowiedzUsuńJa odczulałam się na trawę, co tydzień zastrzyki, potem co miesiąc i tak trzy lata i gówno to dało...
Bo nie wierzę w ogólnie przyjęte metody leczenia i szukam tych niekonwencjonalnych.
UsuńDużo ich wypróbowałam, wiele nie zdało egzaminu, a tymi które pomogły dzielę się tutaj.
I nie zamierzam przestać :D.
Szczęściara ;c
UsuńTylko chyba kota nie da rady zastąpić trawą. ;D
Komentarz Agaty-bezcenny!
OdpowiedzUsuńNaprawdę pierwsza zauważyła?...
Tak
UsuńKoty to zlo :P
OdpowiedzUsuńKoty to samo dobro,niewdzięczniku!;-)
OdpowiedzUsuńWdzięk,łagodność,mądrość i stoicyzm.Zwłaszcza właściciela(pardon-podwładnego).
Koty to nie do końca mądrość itp, mój futrzak miał w zwyczaju patroszyć ptactwo i gryzonie dla własnej, popierdzielonej rozrywki. Koty to najokrutniejsze drapieżniki w naturze ;)
OdpowiedzUsuńSzczęśliwie nie jestem uczulony na koty psy i jedzenie które je się tak codziennie bo tylko mnie trochę ryło swędzi po kiwi i ananasie... No i w wieku przedszkolnym na mleko krowie ale mineło i ni ma, teraz jem płatki na śniadanie prawie codziennie. chwała rodzicielce która nie poddała się i karmiła mnie piersią zmuszona pic mleko kozie które podobno strasznie śmierdziało.
OdpowiedzUsuńK.