Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

piątek, 14 marca 2014

"Bokser-ka" cz. IV

Karelu?
Nie miał kasy, miał chęci.
Nie miał siły, bo po świeżo przebytym zawale serce upominało się ciągle o odpoczynek.
Jurek nie miał czasu na odpoczynek! Musiał wyraźnie naznaczyć miejsce na Ziemi, w tym wcieleniu, teraz.
Nieodłącznym akcesorium Jurka obok fajek, stał się aplikator z nitro.
Jedno i drugie nosił w kieszeni koszuli. Gdy go dusiło, wsysał dawkę nitro, po czym zapalał papierosa.

Jurek mieszkał w mieście z żoną i teściową, organizując akcję – aktywację ruiny na wsi.
Po miesiącu przygotowań, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, w tym butlę gazową, garnek, patelnię, oraz małe radyjko i wyruszył reanimować domiszcze.

Gdy dojechał do wsi, na powitanie wyszła mu delegacja w składzie: sołtys z małżonką, ksiądz i sąsiad Waldek.
Sołtys żelazny człowiek z zasadami, szczerze uśmiechnięty i życiowo zaradny. Kury na jego podwórku radośnie grzebały, Burek ujadał na przykrótkim łańcuchu, czekając na wieczorną wolność od postronka, krowy mieliły zieleninę w polu, traktor zaparkowany stał w stodole i nawet świnie i króliki w klatkach obficie się miały. Przykładny obraz gospodarnego rolnika ze stanowiskowym wyróżnieniem.
Ksiądz był pogodnym, tłuściutkim człowieczyną. Mówił dużo, wtrącał się w każde powitalne zdanie i od razu zdobył serce Jurka. Jurek od zawsze był człowiekiem z sercem na dłoni i tacy właśnie ludzie odpowiadali mu energetycznie.
Sąsiad Waldek natomiast, był małomówny i ponury. Nie należał do zacnego grona gospodarzy i rolników. Nie pracował, on pił. Przepijał dopłaty do gospodarstwa, wymienił na kilka flaszek przyczepkę do traktora, później sam traktor i wszystko, co dało się upłynnić. On żył z dnia na dzień. 
Niestety Jurek ze swoją przerośniętą empatią, nie potrafił gardzić Waldkiem.
Nie raz zaskakiwał mnie w dzieciństwie, gdy szliśmy na lody i jakiś pijaczek zaczepiał go, prosząc o kilka złotych na flaszkę. Jurek nigdy nie odmówił, zawsze się dzielił tym, co miał w kieszeni. Gdy pytałam dlaczego tak robi mówił, że pamięta tego gościa z czasów, gdy nie pił tyle. Wtedy kopał dla niego doły pod rury kanalizacyjne. Kiedyś Jurek prowadził firmę, ale mu nie wyszło. Wspólnicy...

Nowy etap życia Jurka, jak przystało na rasowego hydraulika, zaczął się w ubikacji.
W przyszłej ubikacji oczywiście!
W małym pomieszczeniu, w którym później miał znaleźć się prysznic, umywalka i tron, jak dumnie nazywał kibelek, stanęło łóżko, kuchenka polowa i maleńkie radyjko, bardziej pierdzące z głośniczka, niż grające nim.
Wszelkie pozwolenia i całą papierologię miał z głowy, zadbał o to wcześniej. Przyszedł czas na działanie...
Brak kasy ograniczał, a nadmiar wiedzy i posiadanych umiejętności uskrzydlał skutecznie.

Nocą Jurek leżał na łóżku, oglądając wyjątkowo gwieździste niebo przez dziurę w suficie, słuchał tranzystorka, oraz świerszczy i planował zmiany.

Pierwszy dzień robót był bardziej dniem oszacowywania wysiłku. Miał do wyniesienia tony gruzu, zerwanie słomy i trzciny ociepleniowej ze ścian, wyrwanie strupiałych ram okiennych i wymyślenie, co dalej ze zwisającym smętnie płatem pozostałości dachu zrobić. Do rozbiórki był jeszcze stary piec chlebowy i kuchenny trup, służący kiedyś do gotowania posiłków i ogrzania izby.

Plan układał mu się w głowie samoistnie.
Zaczął z impetem i z nitro.
Odgruzowanie zajęło mu blisko miesiąc, po upływie którego był dumnym posiadaczem ogromnego pomieszczenia z bali, z oczyszczonym klepiskiem i dziurami po oknach.
Nadszedł czas etapu drugiego.
Jurek uzbrojony w strzykawę końskich rozmiarów i wyjątkowo żrący płyn, rozpoczął wojnę z kornikami. Kilkadziesiąt bali, w każdej kilkaset dziur po kornikach. Z zacięciem godnym dentysty, wbijał się grubą igłą we wszystkie dziury i nastrzykiwał centymetr po centymetrze drewno, ukatrupiając niechcianych domowników. Po kilku dniówkach naćpany, ale i szczęśliwy dobrze wykonanym zadaniem, zakończył podkład do bardziej spektakularnych działań.

Raz w miesiącu jeździł do miasta po rentę i po zapas recept. Przy okazji jednego z wypadów, zobaczył zjawisko krzyczące do niego: „Weź mnie!”.
Nie oparł się pokusie. Podczepił do swojego Ritmo przyczepkę i wrócił na śmietnik, z którego przywołały go... stare okna.
W pewnym okresie, nastał czas wymiany okien we wszystkich mieszkaniach. Każdy chciał mieć okna szczelne, ekonomiczne, plastikowe. Ludzie pisali do spółdzielni, te się godziły i wymieniały, fundując mieszkańcom mieszkań szczelność, oszczędność i często niestety grzyba na ścianach.
Efektu jednego z takich, pozytywnie rozpatrzonych podań, Jurek nie mógł zignorować.
Miał oto komplet (z zapasem) używanych, acz niezużytych okien, którymi postanowił się zaopiekować. Potrzebował sześć okien tylko, miał ich do dyspozycji dwanaście, a że był to Jurek były bokser, prawie wszystkie znalazły w efekcie miejsce w jego gospodarstwie nierolnym.

Wrócił na wieś z pełnymi rękoma, bogaty w okna i kilka aplikatorów nitro.
Zaczął etap trzeci.

Wyrównać podłoże wewnątrz! Priorytet.
Potrzebował gruz, piach i cement. Gruz znaleźć w okolicy łatwo było, przewózka owego była jeszcze prostsza. Sołtys miał traktor i przyczepę, poszło łatwo. Okolice leśne bogate były w piasek, więc i z piachem nie było problemu. Cement Jurek musiał kupić, a nie było za co.

Jurek zrobił pierwszą fuchę i była nią ubikacja ze spłuczką. Woda pociągnięta pompą ze studni. Gospodarze mieli jeszcze w planach kanalizę poszerzoną o bieżącą wodę, ale tylko wtedy, gdy kibelek będzie działał sprawnie, dając nadzieję na odpowiednie wykonanie reszty instalacji.
Jurek miał być przetestowany w swoich umiejętnościach, ale jako świetny fachowiec nic sobie z tego nie robił. On robił...

Zrobił pierwszy klopik we wsi, a ten odprowadził pierwszą kupę do szamba, później kolejną, a za nią popłynęły... oferty.
Jurek musiał wybierać pomiędzy remontowaniem swojego domu, a kanalizowaniem domostw sąsiadów. Wieść o porządnym fachowcu roznosiła się z ust do ust z prędkością błyskawicy.
Ośrodkiem medialnym, była ławeczka pod jedynym sklepem spożywczym we wsi.

Po kilku pierwszych łazienkach, ten „z miasta” stał się Jurkiem hydraulikiem.
Zyskał miano FACHOWCA i stałe źródło zleceń na roboty.
Jurek zarobił na cement, mógł tworzyć podłogę...


7 komentarzy:

  1. Ależ to wciąga! Czekam na następne wspomnienia :) Chłop złota rączka dobra rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałaś świetnego tatę ;)

    "Zrobił pierwszy klopik we wsi, a ten odprowadził pierwszą kupę do szamba, później kolejną, a za nią popłynęły... oferty." rozwaliło mnie to ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko! Ależ będę miała do czytania!!! :-)))))))))))))))))))))))))))))) Wchodzę tu sobie, a po lewej cała masa opowiadań :-)

    A wiesz, że czytelniczki nas mylą? Ostatnio miałam pytanie kiedy cd Klatki :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytelnicy też tutaj są :) Pozdro od GreatLovera :]

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubiłem pozytywizm i nadal go lubię :-)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.