Karelu?
Nie miał siły,
bo po świeżo przebytym zawale serce upominało się ciągle o
odpoczynek.
Jurek nie miał
czasu na odpoczynek! Musiał wyraźnie naznaczyć miejsce na Ziemi, w
tym wcieleniu, teraz.
Nieodłącznym
akcesorium Jurka obok fajek, stał się aplikator z nitro.
Jedno i drugie
nosił w kieszeni koszuli. Gdy go dusiło, wsysał dawkę nitro, po
czym zapalał papierosa.
Jurek mieszkał w
mieście z żoną i teściową, organizując akcję – aktywację
ruiny na wsi.
Po miesiącu
przygotowań, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, w tym butlę
gazową, garnek, patelnię, oraz małe radyjko i wyruszył
reanimować domiszcze.
Gdy dojechał do
wsi, na powitanie wyszła mu delegacja w składzie: sołtys z
małżonką, ksiądz i sąsiad Waldek.
Sołtys żelazny
człowiek z zasadami, szczerze uśmiechnięty i życiowo zaradny.
Kury na jego podwórku radośnie grzebały, Burek ujadał na
przykrótkim łańcuchu, czekając na wieczorną wolność od
postronka, krowy mieliły zieleninę w polu, traktor zaparkowany stał
w stodole i nawet świnie i króliki w klatkach obficie się miały.
Przykładny obraz gospodarnego rolnika ze stanowiskowym wyróżnieniem.
Ksiądz był
pogodnym, tłuściutkim człowieczyną. Mówił dużo, wtrącał się
w każde powitalne zdanie i od razu zdobył serce Jurka. Jurek od
zawsze był człowiekiem z sercem na dłoni i tacy właśnie ludzie
odpowiadali mu energetycznie.
Sąsiad Waldek
natomiast, był małomówny i ponury. Nie należał do zacnego grona
gospodarzy i rolników. Nie pracował, on pił. Przepijał dopłaty
do gospodarstwa, wymienił na kilka flaszek przyczepkę do traktora,
później sam traktor i wszystko, co dało się upłynnić. On żył
z dnia na dzień.
Niestety Jurek ze swoją przerośniętą empatią,
nie potrafił gardzić Waldkiem.
Nie raz zaskakiwał
mnie w dzieciństwie, gdy szliśmy na lody i jakiś pijaczek
zaczepiał go, prosząc o kilka złotych na flaszkę. Jurek nigdy nie
odmówił, zawsze się dzielił tym, co miał w kieszeni. Gdy pytałam
dlaczego tak robi mówił, że pamięta tego gościa z czasów, gdy
nie pił tyle. Wtedy kopał dla niego doły pod rury kanalizacyjne.
Kiedyś Jurek prowadził firmę, ale mu nie wyszło. Wspólnicy...
Nowy etap życia
Jurka, jak przystało na rasowego hydraulika, zaczął się w
ubikacji.
W przyszłej
ubikacji oczywiście!
W małym
pomieszczeniu, w którym później miał znaleźć się prysznic,
umywalka i tron, jak dumnie nazywał kibelek, stanęło łóżko,
kuchenka polowa i maleńkie radyjko, bardziej pierdzące z
głośniczka, niż grające nim.
Wszelkie
pozwolenia i całą papierologię miał z głowy, zadbał o to
wcześniej. Przyszedł czas na działanie...
Brak kasy
ograniczał, a nadmiar wiedzy i posiadanych umiejętności
uskrzydlał skutecznie.
Nocą Jurek leżał
na łóżku, oglądając wyjątkowo gwieździste niebo przez dziurę
w suficie, słuchał tranzystorka, oraz świerszczy i planował
zmiany.
Pierwszy dzień
robót był bardziej dniem oszacowywania wysiłku. Miał do
wyniesienia tony gruzu, zerwanie słomy i trzciny ociepleniowej ze
ścian, wyrwanie strupiałych ram okiennych i wymyślenie, co dalej
ze zwisającym smętnie płatem pozostałości dachu zrobić. Do
rozbiórki był jeszcze stary piec chlebowy i kuchenny trup, służący
kiedyś do gotowania posiłków i ogrzania izby.
Plan układał mu
się w głowie samoistnie.
Zaczął z impetem
i z nitro.
Odgruzowanie
zajęło mu blisko miesiąc, po upływie którego był dumnym
posiadaczem ogromnego pomieszczenia z bali, z oczyszczonym klepiskiem
i dziurami po oknach.
Nadszedł czas
etapu drugiego.
Jurek uzbrojony w
strzykawę końskich rozmiarów i wyjątkowo żrący płyn, rozpoczął
wojnę z kornikami. Kilkadziesiąt bali, w każdej kilkaset dziur po
kornikach. Z zacięciem godnym dentysty, wbijał się grubą igłą
we wszystkie dziury i nastrzykiwał centymetr po centymetrze drewno,
ukatrupiając niechcianych domowników. Po kilku dniówkach naćpany,
ale i szczęśliwy dobrze wykonanym zadaniem, zakończył podkład do
bardziej spektakularnych działań.
Raz w miesiącu
jeździł do miasta po rentę i po zapas recept. Przy okazji jednego
z wypadów, zobaczył zjawisko krzyczące do niego: „Weź mnie!”.
Nie oparł się
pokusie. Podczepił do swojego Ritmo przyczepkę i wrócił na
śmietnik, z którego przywołały go... stare okna.
W pewnym okresie,
nastał czas wymiany okien we wszystkich mieszkaniach. Każdy chciał
mieć okna szczelne, ekonomiczne, plastikowe. Ludzie pisali do
spółdzielni, te się godziły i wymieniały, fundując mieszkańcom
mieszkań szczelność, oszczędność i często niestety grzyba na
ścianach.
Efektu jednego z
takich, pozytywnie rozpatrzonych podań, Jurek nie mógł zignorować.
Miał oto komplet
(z zapasem) używanych, acz niezużytych okien, którymi postanowił
się zaopiekować. Potrzebował sześć okien tylko, miał ich do
dyspozycji dwanaście, a że był to Jurek były bokser, prawie
wszystkie znalazły w efekcie miejsce w jego gospodarstwie nierolnym.
Wrócił na wieś
z pełnymi rękoma, bogaty w okna i kilka aplikatorów nitro.
Zaczął etap trzeci.
Wyrównać podłoże
wewnątrz! Priorytet.
Potrzebował gruz,
piach i cement. Gruz znaleźć w okolicy łatwo było, przewózka
owego była jeszcze prostsza. Sołtys miał traktor i przyczepę,
poszło łatwo. Okolice leśne bogate były w piasek, więc i z
piachem nie było problemu. Cement Jurek musiał kupić, a nie było
za co.
Jurek zrobił
pierwszą fuchę i była nią ubikacja ze spłuczką. Woda
pociągnięta pompą ze studni. Gospodarze mieli jeszcze w planach
kanalizę poszerzoną o bieżącą wodę, ale tylko wtedy, gdy
kibelek będzie działał sprawnie, dając nadzieję na odpowiednie
wykonanie reszty instalacji.
Jurek miał być
przetestowany w swoich umiejętnościach, ale jako świetny fachowiec
nic sobie z tego nie robił. On robił...
Zrobił pierwszy
klopik we wsi, a ten odprowadził pierwszą kupę do szamba, później
kolejną, a za nią popłynęły... oferty.
Jurek musiał
wybierać pomiędzy remontowaniem swojego domu, a kanalizowaniem
domostw sąsiadów. Wieść o porządnym fachowcu roznosiła się z
ust do ust z prędkością błyskawicy.
Ośrodkiem
medialnym, była ławeczka pod jedynym sklepem spożywczym we wsi.
Po kilku
pierwszych łazienkach, ten „z miasta” stał się Jurkiem
hydraulikiem.
Zyskał miano
FACHOWCA i stałe źródło zleceń na roboty.
Jurek zarobił na
cement, mógł tworzyć podłogę...
Ależ to wciąga! Czekam na następne wspomnienia :) Chłop złota rączka dobra rzecz :)
OdpowiedzUsuńOn cały złoty był :D
UsuńMiałaś świetnego tatę ;)
OdpowiedzUsuń"Zrobił pierwszy klopik we wsi, a ten odprowadził pierwszą kupę do szamba, później kolejną, a za nią popłynęły... oferty." rozwaliło mnie to ;D
O matko! Ależ będę miała do czytania!!! :-)))))))))))))))))))))))))))))) Wchodzę tu sobie, a po lewej cała masa opowiadań :-)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że czytelniczki nas mylą? Ostatnio miałam pytanie kiedy cd Klatki :-D
Naprawdę? :D
UsuńTego bym nie wymyśliła!
Czytelnicy też tutaj są :) Pozdro od GreatLovera :]
OdpowiedzUsuńLubiłem pozytywizm i nadal go lubię :-)
OdpowiedzUsuń