Jurek był
twardzielem.
Chodziłam na
studia, a w domu nam się nie przelewało. Zbyt duża chałupa, za
mało kasy, trzy baby (ja, mama i babcia) na stanie.
Jeden schorowany
facet nie był w stanie pociągnąć takiej spółki długo.
Spółki? Heh...
Mama bez pracy,
babcia na rencie, ja na płatnych studiach.
I tu rodzina
zaczęła się wcinać.
- Mika powinna
przerwać studia! - To siostra mojej mamy, wtykająca swój chudy nos
we wszystko, lecz nie pozwalająca wtrącać się w swoje życie.
- Mika powinna iść
do pracy na pełny etat!- To był inny głos, autora nie pamiętam.
Jurek był
uparciuchem, zodiakalnym bykiem i nie słuchał rad innych.
Słuchał, ale
zawsze robił na opak radom „życzliwych”.
Nie pozwolił mi
przerwać nauki, mówiąc: „Choćby ch... na ch... stawał,
pieniądze na studia się znajdą!”
Patrzyłam w jego
męską postawę, jak w obrazek.
Do dziś patrzę w
chmury i go widzę, na grób nie cierpię jeździć, nie ma go tam.
Jurek twardziel
zapierniczał, brał fuchy i pracował. Przy okazji pił, kurzył i
chorował.
Pewien dzień
zastał go z bólem w klatce piersiowej. Wylądował w szpitalu i
dowiedział się, że ma zawał. Drugi, pierwszego nie zauważył...
W końcu to Jurek!
Bokser...
W szpitalu, na
korytarzu stała mama i babcia. Obie biadoliły i coś tam miauczały
do siebie.
Weszłam do sali i
zobaczyłam Jurka. Leżał na łóżku, ogolona klatka piersiowa, a
do niej okrągłymi przylepcami, poprzyklejane kabelki. Taki ten
Jurek był cichy i słaby. Podeszłam do jego łóżka i do dziś nie
pamiętam, co wtedy czułam, teraz czuję miłość.
Jurek był od
zawsze bardzo owłosionym człowiekiem. Często żartował, że można
by go powiesić za włosy na głowie i rozhuśtać, nie spadnie do
końca świata.
Golił się
codziennie i to razem z szyją.
Stałam przy
szpitalnym łóżku, nie wiedząc co powiedzieć.
- Mikuś. - Lubił
zdrabniać moje imię, mówił bardzo cicho. - Ja wybuduję dom,
wiesz?
Przypomniałam
sobie głosy rodziny na korytarzu, która mierzyła już tacie
trumnę, ale nie uwierzyłam w to, co mówiły. Wierzyłam jemu.
- Wiem –
odpowiedziałam. - A gdzie?
- Jest takie jedno
miejsce...
Był zbyt słaby,
by ze mną rozmawiać, ale wiedziałam, że jest na tyle silny, by
zbudować dom.
Leżał w szpitalu
miesiące, ja studiowałam, w lodówce było pusto. Mama łapała
prace za marne grosze, ja dorabiałam jako hostessa na promocjach, chodziłyśmy głodne i czekałyśmy.
Na co?
Do dziś nie wiem,
chociaż wiem, że w stanie zawieszenia można trwać bardzo długo.
Tata w szpitalu,
mama w dorywczych pracach, byleby coś do lodówki wsadzić i ja na
studiach za ciężkie pieniądze. Byłam zbyt leniwa, by dostać się
na bezpłatne studia i zbyt zdolna by poprzestać na liceum.
Jurek wyszedł ze
szpitala i wtedy rozpoczął się nowy etap w jego życiu.
Etap trwał
kilkanaście lat, dla mnie o kilkadziesiąt lat za krótko...
Była wieś, a w
niej dom. Była to właściwie ruina, ale gdy po raz pierwszy
zobaczyłam tą ruinę, wiedziałam, że to będzie COŚ!
Działka, na
której stały szczątki ruiny należała do kilkorga spadkobierców,
którzy wadzili się między sobą i nie chcieli się dogadać za
żadne skarby świata. Mój ojciec zaparł się na to miejsce, bo
było ono faktycznie urokliwe. Środek lasu, sąsiedzi dalej niż na
rzut kamieniem, a nawet na wystrzał armatni i cisza, a właściwie
harmider przyrody.
- Panie! - mówili
mu we wsi. - To sie nie da! Te wszystkie z rodziny pokłócone i nie
sprzedadzo tego, bo się nie dogadajo!
Nie znali Jurka i
jego determinacji!
Dogadali się, bo
nie mieli wyjścia, Jurek by im żyć nie dał! Nie dosyć, że mu
sprzedali ruinę domu, to jeszcze kupił kawał lasu i drogę na
własność za bezcen.
I tak Jurek
posiadł urokliwe miejsce w Parku Krajobrazowym, w którym pozwoleń
na budowę nie dostanie już nikt. On kupił „dom”, więc mógł
szaleć.
Stałam w środku
ruiny, na błotnym klepisku i rozglądałam się wokół. Tata z
radością w oczach patrzył na mnie. Kilka kawałków ścian, z
której wyglądało ocieplenie, czyli słoma. Szczątki rozsypującego
się komina i skrawki dachu zwisającego nad głowami. Najciekawszym
elementem było jednak drzewo, które nic sobie nie robiąc z dzieła
człowieka, wrosło konarami przez smętnie zwisające okno, do
środka pozostałości domu.
Nikt poza Jurkiem,
nie widziałby tam siebie. On już opowiadał, gdzie wykopie studnię,
gdzie wmontuje okna i jaka będzie podłoga.
- Tutaj dam kominek.
- Wskazywał na kupkę cegieł z rozsypanego komina. - Będzie z
płaszczem wodnym i z rozprowadzeniem ciepła do wszystkich
pomieszczeń w chałupie.
I tak Jurek
znalazł swoje miejsce na Ziemi.
Nie miał
pieniędzy, ale miał wizję i kawałek ziemi, na którym w głowie
wybudował już swój dom.
Miał również
fach, a właściwie kilka w ręku.
W okolicznych,
biednych wsiach, mieszkańcy korzystali ze studni, potrzeby
fizjologiczne załatwiając jeszcze w wychodkach na podwórku. Do
wychodka trzeba było przejść zazwyczaj przez całe podwórko, bez
względu na pogodę, czy porę roku.
Jurek miał plan,
unowocześni kanalizację w domach i tak zarobi na budowę domu.
Gdy Jurek coś
wymyślił, tak musiało się stać!
Ładna saga...
OdpowiedzUsuńIle bym oddała, żeby mieszkać w takim miejscu.
OdpowiedzUsuńCo prawda mam nie gorsze, ale przy drodze.
Mój dom lada chwila skończy 100lat! To jeszcze powojenna spalonka, wyklepana, doklejona i jakoś się trzyma. Chociaż czerwone cegły można z niego wyciągać jak z tej gry Jenga.
Pamiętam jak byłam mała, a nie było wc w domu, to do chlewu się szło, nad rowkiem, do którego spływały wszystkie fuj i ble od świń, wystawiało się dupsko i sikaj. A za drugą potrzebą to już trzeba było do prowizorycznego wychodka. Na końcu chlewa było minimalne pomieszczenie, tak małe, że aż dziw, że ktoś się tam mieścił. Mama zawsze szła ze mną i najpierw wrzucała podpaloną gazetę do ustępu, żeby szczury wypędzić i pająki i dopiero wtedy pomagała mi usiąść na desce. ;D
A mycie to już w kuchni, przy wszystkich kuzynach...
Ahh co za piękne wspomnienia ;D
Też tak mieszkałam! Też! Co prawda było to 'tylko' 10 lat temu. Obrzeża niedużego miasta, małego z resztą też nie (80 tyś mieszkańców), droga do domu polna (obiecywana od 60lat!) co roku utwardzana gruzem - ostatni raz tak ją 'utwardzili' że z drogi wystawały pręty zbrojeniowe, mieszkańcy ulicy się wkur**zyli i zanieśli te pręty na spotkanie z jakimś ważnym urzędnikiem ;)
OdpowiedzUsuńNo ale fakt faktem miałam wychodek za domem, gdzie w nocy pod wychodkiem krążyły dziki wyżerając obierki których pozbywała się moja babcia z mamą ;D Do dziś nie rozumiem dlaczego robiły to koło kibelka...
Kąpaliśmy się w kuchni w dużej metalowej wannie - nie pamiętam jak się nazywa, ale jeszcze gdzieś na ogrodzie stoi :) W dzień tata czyścił w niej ryby ;D
Ahh wspomnienia, szkoda że wszystko się rozwaliło. Ale to już inna historia.
Mika, będzie dalsza część ''Pieprz i słódź''?
OdpowiedzUsuńBart
Myślę, że będę pisać wszystkie trzy opowiadania naprzemiennie.
UsuńDziękuję, pozdrawiam :)
UsuńBart
Strasznie mi się podoba Twoje wspominanie, moja ulubiona Autorko.
OdpowiedzUsuńAż szkoda, że czasem piszesz pierdoły i marnujesz czas.
Oczywiście lubik za te bokserskie wspominki.
Dziękuję Karelciu ;-)
UsuńMyślę, że upłynie jeszcze troszkę czasu, nim dojdę do tego, co najbardziej mnie kręci w pisaniu.
Przyznaję, eksperymentuję.
Przyznaję, pierdoły popełniam zbyt często.
Obiecuję, będę się starać.
Wytypuj proszę największą Twoim zdaniem pierdołę.
Tylko szczerze! Wiesz, że nie będę płakać :D
Nie do końca,Karolu,pisze pierdoły.W każdej z pozoru ,jest to ziarnko...Skąd wiem?Bo chcąc nie chcąc najbardziej plastycznie pisze się o własnych przeżyciach!
UsuńBaraka była możliwa. Reszta (nie mówię o Bokser-ce) jest poniżej Twojego poziomu. Rozumiem uwarunkowania. Ale szkoda.
OdpowiedzUsuńRozumiem niechęć do "Interesu"jako do komercji.Ale "Dług "się nie podoba(ł)?
UsuńCzekam na dalszą część...Nie chwal dnia...
Usuń