Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

piątek, 14 lutego 2014

"I stałam się" cz. III

Mknęłyśmy kabrioletem w milczeniu, choć cisnęło mi się na usta tysiące pytań. Nie wiedziałam od którego zacząć.
Spakowałam się w jedną, niewielką i bardzo wysłużoną walizkę. Nie podróżowaliśmy praktycznie wcale, więc taki rekwizyt był kompletnym zbytkiem.
Posiadanie gospodarstwa rolnego z całym dobytkiem w postaci krów, kur, świń i innego inwentarza ruchomego nie pozwalał na wyjazdy, bez znalezienia zastępstwa w obsłudze zwierzyny.
Obrobienie ich nie było łatwe i lekkie.
Codzienne pobudki o piątej rano na dojenie krów, później karmienie świń, kur i prowadzenie krów na pole w okresie, gdy trawa była zielona, wybieranie jaj z kurnika, odstawianie baniek z mlekiem dla transportu mleczarni i w końcu praca w polu, angażowała całą rodzinę tak skutecznie, że wieczorami każde z nas myślało wyłącznie o zjedzeniu czegoś ciepłego, umyciu się i wejściu do miękkiego, kojącego spracowane ciało łóżka. 
Moim marzeniem było jeszcze połknięcie jakiejś książki przed snem. 
Od kiedy poznałam magię słowa pisanego, zaczęłam namiętnie czytać wszystko, co wpadło mi w ręce. Największym odkryciem stała się biblioteka w mieście, do którego jeździłam praktycznie wyłącznie po nowe tomiszcza. Po pewnym czasie bibliotekarz pozwalał mi wypożyczyć tyle książek, ile byłam w stanie zapakować do swojego plecaka. 
Nic nie sprawiało mi większej przyjemności, niż wyciąganie z plecaka kolejnych historii zamkniętych w tekturowych okładkach i oczekiwanie na moment, gdy będę mogła zanurzyć się w inny, czarodziejski świat. 
Rodzice wieczorami oglądali coś w telewizji, brat hasał po internecie.
Na co dzień żadne z nas nie myślało o wycieczkach, podróżach. Każde miało plan do wykonania i realizowało go konsekwentnie. Bez tych prostych, lecz męczących prac zwierzyna ryczałaby z głodu, z bólu przepełnionych wymion, lub cierpiała stojąc we własnych, nie wyniesionych na widłach odchodach.
Ludzie żyjący w mieście nie mają o tym pojęcia, nie zdają sobie sprawy z ogromu pracy, który my, żyjący na wsi ludzie wkładamy w codzienną egzystencję.
Gdy czytałam czasami w internecie żalenie się niektórych, że muszą codziennie wyprowadzać psa na spacer, lub oddają go do schroniska, bo sika im w mieszkaniu, szczeka lub niszczy coś, ogarniał mnie pusty śmiech.
Wystarczyłby jeden dzień takiego delikwenta u nas w gospodarstwie i doceniliby bezobsługowość pojedynczego zwierzaka. Ale oni mieli nadmiar mediów, nadmiar samochodów i bodźców w takim stężeniu, że zapadali się w analizowaniu własnego pierdnięcia.
Do takich wniosków dochodziłam, ilekroć udało mi się dopaść nasz komputer-staruszka z internetem i czytać to, co ludzi w mieście gryzie.

Alabama nie inicjowała rozmowy, dając mi najwyraźniej czas na oswojenie się z tak nagłą zmianą, która zmieniała moje życie.
- Opowiedz mi o sobie. – Poprosiłam w końcu.
Przez dłuższą chwilę milczała, nie zareagowała nawet.
- Moje prawdziwe imię to Alicja, kiedyś Aleksander – mówiła, nie odrywając wzroku od znikającej pod kołami auta drogi. – Urodziłam się jako mężczyzna i to była ewidentna pomyłka natury, chociaż… - urwała i westchnęła. – Walczyłam ze swoją płcią do pewnego czasu. Potrzebowałam pieniędzy na zmianę płci i zarabiałam je, grając w filmach pornograficznych.

Nigdy nie oglądałam tego typu filmów, nie miałam do nich po prostu dostępu.

- Wtedy byłam jeszcze mężczyzną fizycznie, ale psychika była kobieca  – kontynuowała. – Każdy zarobiony grosz odkładałam na operację zmiany płci i realizowałam plan. Jestem sobą teraz i nie chcę więcej zmian – zakończyła.
- Skoro jesteś kobietą – nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem pytania – to dlaczego zostawiłaś sobie… no wiesz? – Zrobiło mi się nagle strasznie głupio, że pytam o coś tak intymnego.
W końcu znam ją dopiero kilka godzin. Może kilkanaście… Czułam rumieńce zalewające gorącem moje policzki.
- Właściwie to nie wiem. – Spojrzała na mnie po raz pierwszy od wyjazdu z mojego domu rodzinnego. – Uzbierałam pełną kwotę na ostateczne rozstanie z tym męskim pierwiastkiem, po czym w ostatniej chwili odwołałam operację i polubiłam tą dwoistość mojego ciała. – Dłuższą chwilę patrzyła mi w oczy, szukając w nich zrozumienia, a ja o dziwo rozumiałam.
Oglądałam jej piękną twarz i szalejące w pędzącym powietrzu kosmyki rudych włosów, próbując doszukać się męskich cech w jej wyglądzie. Nie znalazłam. Zadziwiło mnie, że ten facet przerobiony na kobietę, był o wiele bardziej kobiecy, niż większość z nas, urodzonych naturalnie samic.
Zazdrościłam mu, jej…
Zaskoczyło mnie, że myślałam o niej… dwojako. Kobieta i mężczyzna w jednym ciele. Ideał!
Napływało podniecenie, podsycane przez wyobraźnię. Przypomniałam sobie moment, gdy Ala wyszła z wody z wpół wzwiedzionym penisem i oczami wbitymi we mnie, w moje reakcje.
Była spełnieniem fantazji obu płci. Na pewno moim w tej chwili.
Zaciskałam spocone dłonie, starając się okiełznać uczucia. Z marnym skutkiem.
- Alabama – powiedziałam w natchnieniu. – Jesteś najbardziej kobiecą kobietą jaką spotkałam i to, co czuję przy tobie nie poczułam nigdy dotąd. To jest… topiące mnie w odczuciach!
Nie znalazłam bardziej dobitnych słów, na określenie uczuć, które mną targały w jej obecności.
Mój zasób słów, sposób w jaki się wyrażałam, nie raz deprymował znajomych, w efekcie mnie również. Starałam się przy kolegach mówić prościej niż myślałam. Po raz pierwszy w życiu mogłam wyrażać się swobodnie.
- To się zmieni słodziaku. – Uścisnęła moje kolano ze smutnym uśmiechem i znów skupiła się na drodze. – To się zmieni…
Nie mówiła już nic więcej. Kilometry uciekały, a ja analizowałam jej słowa.
Urodziła się w męskim ciele i chciała być kobietą. Przemianowała sobie ciało, ale nie do końca. Nie rozstała się z głównym atrybutem fizyczności mężczyzny i podnieciłam ja, kobieta.
O co w tym kurwa chodzi?!
Oparłam głowę na miękkim zagłówku i zamknęłam oczy, pozwalając wiatrowi pieścić twarz. 
Wolność nadciągała, zbliżałam się ku nowemu. Nareszcie, tak długo na to czekałam.

Otworzyłam oczy, gdy ucichł silnik. Zasnęłam, a teraz byłyśmy już na miejscu.

Dom, czy raczej willa, przed którą stałam zachwycała prostotą i czystością wykonania.
Z braku nowych pozycji w jedynej bibliotece w mieścinie, do której jeździłam po książki, czytałam wszystkie dostępne poradniki i czasopisma nawet. Zachwyciła mnie swojego czasu jedna, poświęcona architekturze modernistycznej. Prostota, funkcjonalność, czy raczej forma wynikająca z funkcji.
Prostota zabudowań w naszej wsi wynikała z niewiedzy. Przed sobą miałam wiedzę, która ukształtowała budynek. 
Płaski dach, dużo okien, jednolite barwy i zieleń, jako jedyna dekoracja. Nawet kamyki na podjeździe były białe. 
Kurczę, zawsze chciałam zobaczyć to, o czym czytałam tylko.

- Zapraszam cię do środka. – Alabama otworzyła mi drzwiczki w sposób, w który mężczyzna robi to dla kobiety.
Czy ona zdaje sobie z tego sprawę? Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, po czym dostrzegłam w jej oczach jakąś tęsknotę, może ból.
- Chodźmy. – Stanowczy ton jej głosu miał zapewne ukryć uczucia, które wyświetliły się na jej twarzy. – Jeśli ci się tutaj spodoba i praca będzie ci odpowiadać, to miejsce stanie się twoim domem.
Wygramoliłam się z auta, rozprostowując zdrętwiałe po długiej podróży kończyny.
- Zawsze chciałam zobaczyć dom w stylu modernistycznym. – Patrzyłam z zachwytem na białe ściany i ogromne okna. – Dotąd czytałam o tym tylko. Zdjęcia nie oddają tej czystości formy.
Twarz Alabamy wyrażała wyłącznie zdziwienie. Pewnie zastanawiała się, skąd dziewczyna ze wsi wie cokolwiek o architekturze. Często się z tym spotykałam czy to ja, czy inne zdolniejsze dzieciaki. Miastowi, jak ich niezbyt ładnie nazywaliśmy, wyobrażali sobie nas jako parobków ze słomą wystającą z butów, bez pragnienia rozwoju i parcia ku zdobyciu wiedzy. Widoczne to było najbardziej podczas olimpiad szkolnych, w których braliśmy udział. Traktowano nas jak wsiurów, którzy nie maja pojęcia o świecie. Czasy się zmieniły, internet dotarł również do takich dziur na mapie, jak nasza wioska, książki i telewizja były od dawna.
- Zapraszam do środka. – Znów otworzyła przede mną drzwi i znów obdarzyłam ją uśmiechem.
Podobała mi się taka. Wysoka, piękna i szarmancka.
Czy to słowo pasuje w ogóle do kobiety?!

Wewnątrz domu panował przyjemny chłód i absolutna cisza.
- Zaprowadzę cię do pokoju. – Alabama skierowała się ku drewnianym schodom.
Szła przede mną, a ja zastanawiałam się, czy to normalne, że jej rozkołysane biodra i opięte czarnym materiałem pośladki tak na mnie działają. Wbijałam wzrok w te dwie półkule, starając się dostrzec choćby zarys tego, co było pomiędzy nimi.
Naczytałam się romansów, również tych pikantnych i wiedziałam mniej więcej, jak wygląda zbliżenie między kobietą, a mężczyzną. Nie przeczytałam natomiast nigdy o ewenemencie podobnym do niej. Do niego?
- Twój pokój. – Znów otworzyła przede mną drzwi. – Rozgość się, a gdy zgłodniejesz, zapraszam na dół do kuchni.
Delikatnie wepchnęła mnie do środka, zamykając cicho drzwi za sobą.
Stałam w przestronnym, bardzo jasnym pokoju z ogromnym oknem i… łóżkiem. Dominowała biel i drewno, miękkie tkaniny i kosmaty dywan. Stałam w pokoju moich marzeń.
W łazience kolejne zaparcie tchu. Połyskliwa szarość granitu, biel nieskazitelnych sanitariatów i srebro armatury. Minimalnie, czysto i klarownie.
Cholera! Jakie to inne od tego, do czego przywykłam. Porównałam to do emaliowanej wanny w domu, porcelanowej umywalki na topornej nodze i kafli w zielonym odcieniu. I okna. Te różniły się najbardziej. U nas małe i przysłonięte dodatkowo zasłonką, tutaj ogromne wręcz i puste.
Jak obraz, w którym żyła przyroda na zewnątrz.
Zrzuciłam z siebie w pośpiechu  ubranie i odkręciłam kurek nad wanną. Wlałam odrobinę zawartości butelki stojącej na półce nad nią i wdychałam aromat kwiatów. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się. Prawie, jakbym stała na łące.
Zanurzyłam się w ciepłej wodzie i poczułam falę odprężenia niesioną przez ciepło przenikające ciało i zapachy atakujące mój nos. Dopiero teraz zauważyłam, jak brudne mam stopy!
Zaczęłam się szorować zaciekle gąbką, która leżała na burcie wanny. Pieniłam delikatnie pachnący płyn i mydliłam każdy centymetr ciała. Musiałam być czysta i choć trochę bardziej pachnąca, niż przed przyjazdem tutaj.

Po blisko godzinie czysta i zrelaksowana ubrałam się w spodnie dresowe i koszulkę na ramiączkach. Nie założyłam stanika wyczuwając, że Alabama zauważy ten maleńki fakt. Chciałam ją prowokować i wiedziałam z literatury, że te drobne zabiegi działają na płeć przeciwną.
Tylko czy ona była płcią przeciwną?

Zeszłam na dół boso, napawając się gładkością powierzchni, po której stąpałam.
Alabama przebrana i z mokrymi włosami gotowała coś właśnie.
Kuchnia znów mnie olśniła, a może onieśmieliła?
Gubiłam się w odczuciach.
Połysk bieli połączony z drewnem i lśniącą stalą nierdzewną.
Niby sterylnie i chłodno, a równocześnie wygodnie i czysto.  
- Zgłodniałaś? – zapytała nie odwracając wzroku od patelni, w której coś mieszała.
- Bardzo – odpowiedziałam, czując falę głodu.
Wrażenia tłumiły dotąd łaknienie. Teraz, pod wpływem pytania i docierających do mojego nosa zapachów poczułam wilczy głód. W odpowiedzi mój żołądek wydał z siebie głośne burczenie.
-  Zgłodniałaś – stwierdziła i sięgnęła do szafki nad głową.
Wygarnęła zawartość patelni na dwa talerze  i podała mi jeden, a do tego dwa patyczki.
- Co mam z tym zrobić? – Wzięłam je do ręki, patrząc pytająco na Alabamę.
- Pokażę ci. – Uśmiechnęła się pobłażliwie, biorąc swoje do ręki. – To są pałeczki, umieszczasz je między palcami i jesz nimi. – Nabrała porcję ryżu na patyczki i sprawnie umieściła w ustach.
Starałam się powtórzyć jej ruchy, ale wychodziło mi marnie. Albo one, albo ich zawartość lądowała na talerzu, lub obok niego, nigdy w moich ustach. Zniecierpliwiona rzuciłam nimi z impetem.
Mam w dupie jakieś pałeczki!
- Poproszę widelec! – warknęłam przez zęby, patrząc na rozbawioną Alabamę. – Nie śmiej się ze mnie!
- Pokaże ci, jak się posługiwać pałeczkami. – Stłumiła radość patrzenia na głupola. – Weź je tak.
Ujęła je w palce, siedząc naprzeciw i starając się objaśnić mi działanie dwu durnych patyków.
Po co to komu?! Nie lepiej jeść widelcem?
Widząc, że moje zdolności manualne są ograniczone, wstała z krzesła i ujmując moją dłoń, wsadziła mi pałeczki między palce.
- Tak je trzymaj. – Próbowała zakleszczyć debilne patyki między moimi palcami.
Może to zmęczenie, może głód, ale coś powodowało, że pałeczki wciąż wypadały mi z palców.
Po chwili wiedziałam już co to było. To jej zapach, gdy się nade mną pochylała. Mokre pasma włosów muskające ramię i ciepły oddech na policzku. Palce dłoni nie słuchały mnie. Czułam ją i jej zapach, słyszałam oddech przy uchu. Znów ogień obudził się w brzuchu i na nim właśnie się skupiłam. Przekręciłam głowę, by spojrzeć na nią. Nie interesowały mnie w tej chwili wskazówki, których mi udzielała. Chciałam wdychać jej oddech. Zamilkła, gdy poczuła to samo co ja. Zamarłyśmy w bezruchu, policzek przy policzku. Musiałam jej zajrzeć w oczy. Były ciemne, a źrenice rozszerzone, oddychała szybko. Mrowienie między udami i brak tlenu w płucach i jeszcze głód jej ust. Miała piękne usta, w które się zapatrzyłam i czując tęsknotę za ich smakiem oblizałam swoje. Na Alabamę podziałało to, jak płachta na byka. Uniosła dłoń i przyciągnęła mnie nią do siebie. Wreszcie mogłam poczuć jej smak. Pełne wargi i ruchliwy język i jej dłoń pieszcząca skórę głowy. Przerwała na chwilę, by mnie poderwać z krzesła i przyciągnąć do siebie. Całowała gwałtownie, a jej dłonie błądziły po moim ciele. Czułam się oddzielona od ciała. Ono reagowało, umysł wyłącznie rejestrował.
Siedziałam na blacie kuchennym, ona stała między moimi udami. Była podniecona. Widziałam to w jej oczach, w oddechu i  twardości pod sukienką, którą napierała na mnie. Ocierała się i dotykała, przyciągała mnie do siebie i kręciła biodrami pobudzając przez dzielący nas materiał. Roztargała moją koszulkę i zaczęła ssać i całować moje piersi, przygryzać sutki. Jęczałam i dociskałam jej głowę do siebie. Bardziej ją poczuć, mocniej i bliżej.
- Zrób coś ze mną! – wyjęczałam. – Zrób to natychmiast!!!
Oderwała się ode mnie i zdyszana patrzyła obłędnym wzrokiem.
- Przerwa maleńka. – Widziałam, że trudno jest jej zapanować nad sobą. – Przerwa, albo dużo sknocimy ślicznotko.
Poprawiła wybrzuszenie pod materiałem kwiecistej sukienki i wyszła z kuchni.
Zostałam sama. Byłam podniecona i stygłam wolno.
Zbyt wolno!

3 komentarze:

  1. Brak komentarzy wpisuję w post-walentynkową rzeczywistość.Opowiadanko ma potencjał,rozwija się i to fajne.Wstyd mi z powodu braku wczorajszych zyczeń dla bloga...

    OdpowiedzUsuń
  2. Miko czytelnicy też są nagrzani i stygną wolno! Piszesz baaardzo... wsysająco... Czekam, zaglądam i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu.Kolejna część paruje dla Ciebie ;-)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.