ps. w pierwszą część opowiadania radzę czytać, nie jedząc...
Podróż przebiegła spokojnie, nie licząc kilku „drobnych” incydentów.
Gdy młodziaki się pobudziły, od razu zaczęły wołać jeść, pić, sikać. Nie chciałem robić zbyt wielu postojów. Uporanie się z ich głodem i pragnieniem nie było trudne, młoda podawała im kanapki i picie.
Problem pojawił się przy okazji parcia na młode pęcherze. Zjazdu na parking nie widziałem, a przystawać na poboczu nie chciałem.
Wpadłem na genialny, moim zdaniem pomysł.
- Sikajcie
do pustej butelki – zaproponowałem swobodnie.
Najpierw cisza, a po chwili jazgot.
- Ta! - parsknął Tomek. - Widzę rano, jak wygląda deska. I ty niby masz cela? Potrafisz nawet zapomnieć klapę podnieść.
- Bo rano to jestem zaspany i dlatego! - oburzył się Arek. - A teraz już nie chce mi się spać, więc ja pierwszy!
- Ja jestem najstarszy, więc ja mam pierwszeństwo. - Zawyrokował Tomek i na ten argument młodszy nie miał już kontry.
- Nie masz trzymać siuroka, tylko butelkę z waszymi sikami, bo jest ciężka! - Wkurzyła się nie na żarty. - Ale już!
- No dobra... - mruknął pod nosem Arek. - Ale uważaj, jak lejesz!
- Daj mu spokój! - warknęła młoda. - Jak nie przestaniesz, to zacznę opowiadać, co ty robiłeś w jego wieku!
Najpierw cisza, a po chwili jazgot.
- Ja
sikam pierwszy! - Tomek wyrwał butelkę po mineralnej z rąk Kasi. -
Ty obsiurasz butelkę i nie mam zamiaru paćkać się w twoich
szczochach!
- Ja
obsikam?! - pienił się Arek. - Chyba ty! Nie jestem jakiś
siusiumajtek i umiem porządnie celować!- Ta! - parsknął Tomek. - Widzę rano, jak wygląda deska. I ty niby masz cela? Potrafisz nawet zapomnieć klapę podnieść.
- Bo rano to jestem zaspany i dlatego! - oburzył się Arek. - A teraz już nie chce mi się spać, więc ja pierwszy!
- Ja jestem najstarszy, więc ja mam pierwszeństwo. - Zawyrokował Tomek i na ten argument młodszy nie miał już kontry.
Dumny
z własnego pomysłu uśmiechałem się pod nosem, gdy w tym czasie
Tomek korzystał z zaimprowizowanego wucetu. Sikał i sikał, a ja
nie potrafiłem wyjść z podziwu dla pojemności tak młodego
pęcherza. Po nim sikał Arek, w końcu przyszła kolej najmłodszego,
który pobudzony najwyraźniej, dźwiękiem dwu, chlupiących
strumieni moczu, zaciskał ręce na swoim siusiaku i podskakiwał z
wykrzywioną miną. Widziałem tę minę we wstecznym lusterku i aż żal mi go było.
- Arek,
pomóż Kacprowi – rozkazała młoda. - Potrzymaj mu butelkę
- Nie
ma mowy! - sprzeciwił się Arek. - Nie będę mu jeszcze siuroka
trzymał!- Nie masz trzymać siuroka, tylko butelkę z waszymi sikami, bo jest ciężka! - Wkurzyła się nie na żarty. - Ale już!
- No dobra... - mruknął pod nosem Arek. - Ale uważaj, jak lejesz!
Kacper,
czerwony na twarzy, z wysiłku powstrzymywania moczu, wysupływał
się ze spodni.
I tu
nastąpił pierwszy wypadek. Nim Arek nałożył mu szyjkę butelki
na końcówkę, ten nie wytrzymał i popuścił. Popuścił na rękę
Arka, a ten z obrzydzeniem cofnął butelkę i nie dość, że Kacper
nie zdołał już opanować sikania i zsikał się na fotel i gdzie
tam jeszcze poleciało, to jeszcze butla, do połowy wypełniona
moczem, wyśliznęła się Arkowi z reki i wpadła między fotele.
Co
stało się z płynną zawartością, łatwo się domyślić.
Arek
się wydarł, Kacper rozpłakał, Tomek śmiał, ja milczałem
zaciskając szczęki, młoda starała się zatrzymać choć część
ciepłego płynu w plastiku, wnętrze samochodu wypełnił zapach
świeżej uryny.
- Przepraszam
Adamie – powiedziała cicho, czerwieniąc się, aż po cebulki
włosów. - Jak dojedziemy, to posprzątam.
Głód
minął mi całkowicie, o senności nawet nie wspomnę. Musiałem
uchylić okno, by wywiać choć trochę tej woni.
- Niedobrze
mi – jęknął Arek. - To przez ten smród ty obszczywaczu! - To
było do Kacpra.
- Ja
nie chciałem - jęknął Kacper, po czym rozpłakał się ponownie.- Daj mu spokój! - warknęła młoda. - Jak nie przestaniesz, to zacznę opowiadać, co ty robiłeś w jego wieku!
Chwila
przerwy, z kwileniem malucha w tle i do moich uszu dobiegł dziwny
dźwięk.
Coś,
jakby bulgotanie w kotle, a następnie przeleciała mi obok ramienia
zawartość żołądka Arka. Część wylądowała na moich kolanach,
część na ramieniu i spływała po szyi, reszta cudnie upstrzyła
skórzaną tapicerkę, dywanik i zapewne fotele.
Zrobiło
mi się niedobrze i powstrzymałem się, by nie zacząć krzyczeć i
nie wysadzić ich wszystkich na poboczu i pojechać dalej samemu.
Zjechałem
w najbliższy zjazd, na parking i zahamowałem z impetem. Nie
słuchałem przeprosin młodej, wkurwiał mnie płacz Kacpra i chwila
tylko dzieliła od wybuchu, albo zwymiotowania.
Przez smród i ze złości na własny pomysł. Pomysł tego wyjazdu.
Wyłączyłem
silnik i wyskoczyłem z auta.Przez smród i ze złości na własny pomysł. Pomysł tego wyjazdu.
- Idę
się umyć – warknąłem i pognałem ku pompce, ściągając po
drodze koszulkę.
Dzięki
Bogu, trafiliśmy na prawie puste i świetnie wyposażone miejsce
postoju.
Nie czułem już złości, choć miałem opór przed wejściem do zanieczyszczonego wnętrza.
Hm, pomyślałam, coś nowego znowu.
Namacałam, pstryknęłam i nic. Prądu nie dowieźli.
Wyszłam więc na zewnątrz, rozglądając się wokoło. Dzieciaki rozpełzły się po zakamarkach, zwiedzając.
- Będziemy się tutaj kąpać? - Pierwszy z bezruchu odblokował się Kacper.
- Jeśli jest głęboko, to tylko z nami! - Włączyła się we mnie matka węsząca zagrożenie.
- Nie jest głęboko. - Uspokoił mnie Adam. - Ale jeśli nie umiesz jeszcze pływać, to i tak trzeba zachować ostrożność. Nawet w wannie można się utopić.
- Żadne z nas nie umie pływać – mruknął zawstydzony Tomek.
- To się nauczycie tutaj i w morzu. - Wesoło odparł Adam.
- Super! - To były trzy głosy, zgodnie oznajmiające radość.
Robiło
się już jasno, gdyż dzień wstawał powoli, mogłem więc
oszacować zanieczyszczenia, którymi oberwałem.
Nie było tak źle,
ale znów poczułem mdłości, widząc kawałki niestrawionej
kiełbasy, którą nadziane były kanapki.
Odkręciłem
parkingowy kran i ku uciesze innej robiącej postój, kulturalnie
spożywającej prowiant na ławce opodal, rodziny, myłem się pod
lodowatą wodą. Starałem się zmyć z siebie resztki i nie obeszło
się, bez zdjęcia spodni. Nie płukałem ich nawet, myłem siebie.
W
samej bieliźnie, z ubraniami zwiniętymi w kulkę, wróciłem do
samochodu.
Młoda
starała się na mnie nie patrzeć, lecz uchwyciłem jej zaciekawiony
wzrok, gdy podchodziłem do drzwi i tłumiony uśmiech.Nie czułem już złości, choć miałem opór przed wejściem do zanieczyszczonego wnętrza.
Postarała
się widać, jak umiała. Reklamówka pełna zużytych, mokrych
chusteczek jednorazowych i mokre plamy, nie noszące jednak śladów
resztek pokarmowych, oraz ręcznik rozłożony na moim siedzeniu.
Dobrze, że to skóra.
Inna tapicerka wchłonęłaby wszystko i
oddawała zapachy przez najbliższy rok.
- No
dobra – zawołałem najspokojniej, jak potrafiłem. - Dwadzieścia
minut przerwy i ruszamy dalej. Jeśli ktoś chce sikać, wymiotować,
albo kupę, to teraz. Umyć można się tam. - Wskazałem kran,
wystający z betonowej misy.
Dzieciaki,
jak na komendę poodpinały pasy i z widoczną ulgą na twarzy
pognały we wskazanym kierunku.
-
Strasznie mi przykro Adamie... – zaczęła młoda.
- Daj
spokój – przerwałem jej. - To nie twoja wina. Niczyja zresztą.
Jedźmy, dojedźmy i odpoczywajmy.
Widziałem
w jej oczach brak wiary w spełnienie mojego życzenia.
Zmartwiło
mnie to trochę.
***
Reszta
drogi odbyła się już bez przygód.
Było
mi głupio z powodu zabrudzeń, którymi bracia uraczyli samochód
Adama. Wszystko to wynikło z tego, że nigdy dotąd nie
podróżowaliśmy tak daleko, a właściwie w ogóle.
Ostatnia
godzina w zamkniętej przestrzeni, była najtrudniejsza dla
chłopaków. Smrodek nie zelżał, jeść w tych okolicznościach nie
chciał już nikt, a głodni byliśmy wszyscy. Tyłki bolały od
wielogodzinnego siedzenia i co chwilę któryś z pytał, czy daleko
jeszcze.
Widoki
za oknami przyciągały oczy zestawieniem gór i błękitnej wody, z
której się wyłaniały. Kręte, wąskie drogi ograniczyły prędkość
jazdy, jednak dawało to okazję do dokładniejszego przyjrzenia się
mijanym domkom, altankom przy drodze, służącym najwyraźniej, jako
zacienione miejsce do parkowania aut. Kolejnym plusem wolniejszej jazdy było uchylenie okien i wpuszczenie ciepła z zewnątrz, a wraz z nim zapachów świeżego powietrza.
W
końcu Adam zjechał z drogi i zaczął wspinać się samochodem pod
górę, dróżką wijącą się między domami. Zabudowania były
coraz rzadsze, aż w końcu jechaliśmy po w miarę równym, choć
pochyłym podłożu, mając przed sobą już wyłącznie drzewa.
Wszystko, co nie było spakowane, lub miało choćby odrobinę luzu w
pojemnym bagażniku, klekotało teraz i przesuwało się. Huśtało
nami, a ja modliłam się, by któryś z braci nie puścił znów
pawia. Może i dobrze, że nic nie jedliśmy. Gdy myślałam już, że
jestem o krok od wstrząśnienia mózgu, Adam zaśmiał się i
wskazał widok, wyłaniający się zza drzew przed nami.
Niewielki,
skalny domek, ogrodzony murkiem z kamienia i gęstwina zieleni
naokoło, oraz skała za budynkiem. Gdy podjechaliśmy bliżej
stwierdziłam dopiero, że skała nie była za domem, ale dom był w
nią wkomponowany, jakby przyklejony. Wyglądało to, jakby budynek i
ogrodzenie wyrastały z obrośniętej zielenią góry. Efekt
rozdziawił mi usta, co Adam oczywiście zauważył.
- Tak
samo zareagowałem za pierwszym razem – stwierdził z zadowolonym
uśmiechem. - Zaczekaj, aż zobaczysz wszystko, co to miejsce kryje.
Nie
mogłam się doczekać.
Skrzydlata zmora w mojej głowie musiała
oczywiście popsuć mi radość i szepnąć jadem: Myślisz, że
jesteś pierwszą kobietą, którą zaprosił w to miejsce? Pewnie
Oliwia była tu już z dziesięć razy i miała nad tobą przewagę
naiwniaczko. Nie miała bachorów z sobą i mogła skupić się
wyłącznie na przyjemnościach. Nikt nie rzygał i nie sikał w aucie.
Nie wygrasz z nią.
Miałam
ochotę znów kazać spierdalać tej francy w głowie, ale mogłam to
zrobić wyłącznie bezgłośnie. Nie przyniosło mi to zbytniej ulgi.
Zaparkowaliśmy
i zaczęliśmy się wyczołgiwać z auta. Zdrętwiałe kończyny i
zamulone umysły reagowały bardzo powoli.
- Nie
wyłączysz silnika? - zapytałam widząc, że Adam idzie ku bramie
budynku, pozostawiając samochód na chodzie.
- Nie –
odkrzyknął. - Musi trochę pochodzić na jałowo po tak długiej
drodze.Hm, pomyślałam, coś nowego znowu.
Dzieciaki
o wiele szybciej dokonały rozruchu mięśni i wyprzedziły Adama.
Adam
wpuścił ich przez furtkę i pociągnął do środka placu ciężkie
ramiona bramy. Musiałam mu pomóc pchając je, gdyż zieleń oplotła
deski, tworząc w ten sposób żywą blokadę.
- Weź
klucze i otwórz domek. - Podał mi smycz z ciężką, podzwaniającą
zawartością, jakiej nie powstydziłby się nawet klucznik. - Z
okiennicami ci pomogę, są toporne.
I
zawrócił do auta, a moja skrzydlata zmora odezwała się oczywiście
od razu: Widzisz głupia, często tu musiał bywać z kobietami wie
więc, że baba nie poradzi sobie z okiennicami.
-
Spierdalaj! - warknęłam, bo mogłam i zaczęłam dopasowywać kolejne klucze
do zamków.
Zamki
ustąpiły oporując, drzwi otworzyłam z wysiłkiem. Widać dawno nikt tu nie przebywał i choć wewnątrz nie czuć było zaduchu, to jednak powietrze stało
w bezruchu i nie pachniało zbyt przyjemnie.
Macałam
po ścianie w poszukiwaniu włącznika, by rozjaśnić wnętrze.
Namacałam, pstryknęłam i nic. Prądu nie dowieźli.
Wyszłam więc na zewnątrz, rozglądając się wokoło. Dzieciaki rozpełzły się po zakamarkach, zwiedzając.
- Chodźcie
tutaj! - Usłyszałam krzyk Arka. - Nie uwierzycie!
Pobiegłam
w kierunku, z którego dobiegał głos. Minęłam
załom skalny, w który wbudowany był domek, kilka iglastych i
komicznie pogiętych, gęstych drzewek i po raz kolejny, w przeciągu
kwadransu wmurowało mnie z wrażenia. Kilkanaście
metrów nad głowami wisiała kamienna półka, wystająca z
powierzchni góry. Z tej półki spływała woda, tworząc spory
wodospad wpadający w maleńkie jeziorko poniżej. Zatchnęło mnie z
wrażenia. Reszta mojej familii stała zachwycona i wpatrzona w
połyskującą w promieniach słońca, drgającą powierzchnię wody.
Oto spełnienie marzeń. Gorąc powietrza, świeżość zieleni i
życiodajny zakątek z naturalnym miejscem do ochłodzenia ciała.
- Pięknie
prawda? - Adam szepnął mi do ucha.
Nie
słyszałam kiedy do mnie podszedł, ale nie dziwiło to. Tak
bajkowego miejsca nie widziałam dotąd.
I ten zapach lasu i wilgoci.
- Najpiękniej
– odpowiedziałam. - Dziękujemy.
- Nie
ma za co – radość w jego głosie.- Będziemy się tutaj kąpać? - Pierwszy z bezruchu odblokował się Kacper.
- Jeśli jest głęboko, to tylko z nami! - Włączyła się we mnie matka węsząca zagrożenie.
- Nie jest głęboko. - Uspokoił mnie Adam. - Ale jeśli nie umiesz jeszcze pływać, to i tak trzeba zachować ostrożność. Nawet w wannie można się utopić.
- Żadne z nas nie umie pływać – mruknął zawstydzony Tomek.
- To się nauczycie tutaj i w morzu. - Wesoło odparł Adam.
- Super! - To były trzy głosy, zgodnie oznajmiające radość.
Mój
głos nie działał, uwiązł w gardle ze wzruszenia.
- Chodźmy
się zadomowić. – Adam pociągnął mnie żartobliwie za
włosy. - Ciekaw jestem, czy domek wam się spodoba.
Dzieciaki
pobiegły oczywiście przodem, za nimi wolniej Adam, ja zostałam nie
mogąc oderwać oczu od cudowności ukształtowanej przez artystkę
naturę.
-
Zaczekajcie chwilę, włączę prąd. - Z ogromną latarką w ręce,
Adam zanurkował we wnętrzu domu.
Staliśmy
w progu, zaglądając ciekawie, on tymczasem trzaskał się,
przesuwał coś i otwierał skrzypiące drzwi. Niewiele mogłam
zobaczyć w szybko przesuwającym się po sprzętach snopie światła
latarki, a ciekawość która mnie ogarnęła, popychała wręcz
fizycznie do środka.
Coś
warknęło, zakrztusiło się mechanicznie i wpadło w miarowy rytm,
w którym rozpoznałam dźwięk silnika.
Bardzo
powoli, jakby budząc się ze snu, żarówka nad naszymi głowami
zapłonęła żarem w środku, rozjaśniając kolejne metry
pomieszczenia.
Szczęka
opadła mi ponownie...
Zupelnie rozne od "Dlugu" ale spodobalo mi sie bardziej :)
OdpowiedzUsuńMnie też.
OdpowiedzUsuńHmmm.... jakoś wydaje mi się wymęczone to opowiadanie. Ale to tylko moje zdanie. Bardziej podobało mi się "I stałam się". Akcja szybko się rozwijała, człowiek się zaciekawiał i wkręcał. Ale to moje wrażenie, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJedne opowiadania są "szybkie", inne nie. To nie jest. Ma już prawie sto stron i nie muszę się spieszyć z jego zakończeniem. Nie chcę, bo połknęłabym dużo tego, co po drodze.
UsuńJest o zmianie porąbanego życia w normalne, więc normalności dużo być musi.
Męczyło mnie w połowie i chciałam je uciąć, pozabijać bohaterów, ale zmieniłam zdanie.
Teraz sobie płynie :-)
Zdecydowanie nic nie przebije "I stalam sie" oraz "Pijawy" ale Takaja nie jest zla :)
UsuńA mnie się podoba. Niech się ciągnie w swoim tempie. Ja do swojego związku dojrzewałem (skutecznie) kilka ładnych lat. Czuję niejakie pokrewieństwo duchowe do Adama.
UsuńAprecjator
Wracając do mojego komentarza. Nie mówię, że normalność mnie nudzi. Ale trochę tempo dodawania i fragmenty. Albo dodaje się po kolei albo nie. Ty prowadzisz bloga i ty decydujesz. Ale ja wolę jak jest jedno opowiadanie i część po części. A nie pare opowiadań na raz i się gubić zaczynam kto w końcu z kim jest, Pozdrawiam.
UsuńMasz rację i zgadzam się z Tobą całkowicie.
UsuńTo mój pierwszy blog i uczę się go po prostu.
Taki jest plan, jedno opowiadanie przetykane beką :D
Pozdrawiam również.
Hahahah wlasnie sie rozsiadłam z obiadkiem w dłoni, chcąc zacząć czytać, a tu "ps. w pierwszą część opowiadania radzę czytać, nie jedząc..." Dzieki :D Wróce do opowiadania za jakieś poł godzinki ;))
OdpowiedzUsuńfajna część, nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, ze nie zamierzasz zamordować bohaterów ani skończyć byle szybko :) pozdrawiam M.
OdpowiedzUsuńKochana Miko, nareszcie! :D
OdpowiedzUsuńA mam taką sugestię, małą, malutką prośbę...
Dałoby radę kiedyś coś skrobnąć o gabinecie masażu? :D Nie wiem, czy to tylko moja fantazja, żeby trafić do salonu, a masażystą okazał się seksowny sąsiad...
Może mi ulegniesz :D
Dzięki za kolejną część :*
Edzia
Edzia, gdzieś to czytałam i ktoś fajnie opisał. Znajdę to opowiadanie i podam Ci tutaj tytuł i namiar. Ok?
UsuńMoże to: http://www.pokatne.pl/articles.php?article_id=926
UsuńNie śmiejmy się z butelki.Mnie kiedyś kubek z McD uratował rzyć(z serii żenujących historii;-).
OdpowiedzUsuń