Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

piątek, 23 maja 2014

Czarna dupa

Przyznaję, że do tego tematu zbierałam się długo, ale w końcu muszę napisać ten tekst.
Dotyka ważnego dla mnie tematu i nie zamierzam zamknąć go w jednej części, nie potrafię :D.

Pewnego pochmurnego dnia, wielka, czarna dupa zawisła nad moją doliną i nastała obsrana ciemność wokół. Kwiaty przestały kwitnąć, drzewa owocować, ptaki ucichły, ja posmutniałam.
Było mi źle, nie radziłam sobie z rzeczywistością i jedynym, o czym marzyłam, było zamknięcie się w szafie pancernej, zażycie leków ogłupiających umysł i przespanie roku.
Rzeczywistość jednak jest wredną suką i nie pozwoli ci uciec przed swoimi mackami, a macki tej były jak ramiona ośmiornicy. Dusiły, żeby pożreć.
Napierniczałam się z nią i chwilami wygrywałam, a wtedy zza czarnej dupy wychodziło słońce, lecz nie na długo.
Mój mąż, mieszkający w tamtym czasie pod tym samym niebem, gdy patrzył w nie, nie widział jednak ekskrementów wydalanych przez czarny odwłok, on widział słońce i chmury. Czasami te chmury były bardziej gęste i wtedy black ass próbował i jemu zawisnąć nad głową, ale bez skutku.

Szukałam pomocy i tą chciałam znaleźć u psychologa, lecz szybko zrezygnowałam.

Potrzebowałam odpowiedzi by wiedzieć, co partaczę, że tak ustawicznie chrzanię swoje otoczenie.
Tymczasem miła, starsza pani zadawała mi wyłącznie pytania i kierowała moją podświadomość na znalezienie odpowiedzi.
Ja odpowiedzi znaleźć nie potrafiłam, nie sama. Moja podświadomość się zatkała, jak stary klozet i nic nie było w stanie jej odetkać.
Zrezygnowałam więc po kilku wizytach widząc, że nie tędy droga.
 
Szukałam dalej i tak trafiłam do pana R.
Pan R., to człowiek z ogromnym talentem, charyzmą i wiedzą.
Znalazłam się u niego przypadkiem, gdy nastawiał mi kręgosłup. Nastawił, lecz jako genialny wręcz obserwator zobaczył również dziurę w psychice i to, jak jestem słaba i podatna na manipulacje. Zmanipulowałam się przy jego pomocy wierząc, że oto znalazłam swojego guru i jest nim ten mądry człowiek.

Miałam się uczyć tego, czego on mógł nauczyć, czyli leczenia ludzi. Poszłam na kurs, a właściwie kilka tylko zajęć, gdyż... no właśnie...

Na kursie uczysz się wiele, lecz zbyt mało, by pomagać innym. Ja musiałam pomóc sobie samej i to po pierwsze.
Po drugie nie wyobrażałam sobie, by po kilku latach nauki i praktyki, diagnozować schorzenia i kasować ludzi po kilkaset złotych za wizytę. Nie potrafiłabym, zbytnia odpowiedzialność we mnie tkwi i parcie na szmal wszelkimi sposobami brzydzi mnie po prostu.

Wciskanie „klientom” szukającym nadziei na uleczenie, mieszanek ziół, leczenie prądami i moksami, okuwanie klawikami i ketami... Nie, to nie moja bajka.

Mąż czuwał nad całym procesem i spokojnie czekał, bym doszła do własnych wniosków.
Doszłam pod niebem przesłoniętym czarnym dupskiem i szukałam nadal.

W międzyczasie podczepiłam się do męża i kilkanaście razy „wdepnęłam” na zajęcia jogi, lecz ta również mnie nie zafascynowała. Zbyt statycznie, nic się nie dzieje i co kurwa chodzi z tym zapalaniem wewnętrznego światła?!

Mąż nie naciskał, sam uczęszczając praktycznie codziennie, a w dni, gdy zajęć nie było, praktykował sam w domu.
Nie zajmowało to moich myśli, gdyż te sfokusowane były na problemach, a odbyt śmiał się ze mnie, parskając rzadkim gównem w moją zmartwioną twarz.

- Są takie zajęcia – powiedziała moja lepsza połowa przy śniadaniu. - Joga ogólna.
- Tak? - Udawałam wtedy zainteresowanie tematem. - No i?
- Możesz sobie uczęszczać na nie sześć razy w tygodniu, kiedy ci pasuje – mówił spokojnie. - Pierwsza lekcja gratis i wtedy się zdecydujesz. Spróbujesz?
- Mogę – to ja, apatycznie.

Wrzuciłam do bagażnika auta getry i koszulkę i po pracy pojechałam pod wskazany adres.

Pierwszym zaskoczeniem było miejsce, w którym odbywały się zajęcia.
Dziewiętnaste piętro wieżowca, z panoramą na całe miasto. Można się zakochać w takim obrazku.

Spóźniłam się niestety, gdyż poplątał mój mózg również i te dane, więc wpadłam i zostałam pokierowana w odpowiednie miejsce. Nie miałam swojej maty, lecz nauczyciel kazał mi ćwiczyć na gołej podłodze. No dobra, jest tam wykładzina :D.

Pies z głową w dół i trwasz.
Ja nie trwałam długo, moje mięśnie nie chciały. Bolały, wyły i krzyczały, bym się położyła.
Padałam na kolana i wstawałam, gdyż twarda sucz ze mnie i nie pozwolę zwyciężyć ciału w psie.
Nauczyciel również zachęcał słowami.

- Co Marysiu? - Jak się później dowiedziałam, tego imienia używa w odniesieniu do każdej nowej osoby. - Wstajemy i trwamy.
- Staram się, ale mnie mięśnie bolą – starałam się mówić łagodnie, lecz nie potrafiłam rozewrzeć zaciśniętych ze złości zębów.
- To dobrze, że bolą – mówił wesoło. - Pobolą i przestaną. A teraz wstawaj.

Wstałam i trwałam w asanie, pocąc się mimo bezruchu. Pot spływał mi po czole w psie z głową w dół i między piersi, w psie z głową w górę. I tak sobie ten pot wędrował, a ja w zacięciu cisnęłam, by nadążyć za innymi.

Rozstrzał wiekowy był ogromny. Kilkunastolatki, sześćdziesięciolatkowie i ci pośrodku.
Grubi, chudzi i ci pośrodku.
Każdy w ciszy i skupieniu robił to, co nauczyciel kazał.

Starałam się zapanować nad ciałem, skręcić je jak inni i nagle przewróciłam się, gdyż ktoś puścił głośnego bąka.
I co?
Zero reakcji na moją glebę i na czyjegoś bąka, który zapewne został zapisany na me konto. Nie dziwota.

Ogromnym zaskoczeniem była dla mnie własna niemoc, gdy miałam ustać w świecy.
Brzuch, rozciągnięty dwiema ciążami nie odstawał mi nigdy zbytnio, lecz w tej pozycji i z perspektywy, w której byłam, wyglądał okropicznie, jakby mi flaki chciały wyskoczyć przez pępek! Poza tym, nie potrafiłam zbyt długo ustać w pionie. Ba, do pionu było mi daleko!                                                                                               Nauczyciel człapał sobie między nami w japonkach i ciągle mówił. Mówił i uspokajał słowami moją złość na ciało, dopingował.
W halasanie, miałam jeszcze piękniejszy widok na swoje ciałko i wałki, które tworzy.
Przy karnapidasanie, znienawidziłam już swój przód, gdyż przeszkadzał mi tłuszcz na brzuchu, a do niego dołączyły cycki. Ten nadmiar dusił mnie w szyję i myślałam, że nie wytrzymam dłużej.
- Dasz radę położyć kolana przy uszach? - spytał nauczyciel, wisząc nade mną z uśmiechem.
- Tłuszcz mi przeszkadza – stęknęłam.
- Tłuszcz się wytopi – odparł z uśmiechem. - Nie sięgasz kolanami do ziemi, to podwiń palce stóp.

Podwinęłam i czekałam na koniec tortur, patrząc sobie na cipkę pod legginsami, którą miałam niedaleko od nosa i powtarzając w myślach, że nie wrócę na tą salę i do ćwiczącego nas, jak pieski, sadysty.

Relaks przetrzymałam, podskakując co chwilę. Nie umiałam w spokoju wytrzymać savasany. Tym też oczywiście rozśmieszyłam nauczyciela, choć pocieszył mnie, że przynajmniej potrafię leżeć z zamkniętymi oczami.
Nie rozumiałam jego słów, które kazały iść świadomością do palca lewej ręki i rozluźnić go.

Śmieszyły mnie wirtualne ruchy, które mieliśmy wykonywać miednicą, czy podwijanie kości ogonowej.

Omal nie parsknęłam, przy słowach o uruchomieniu przepływu energii wzdłuż ciała i bijącym źródełku w brzuchu.

Wyszłam stamtąd na drżących nogach, z zamiarem oplucia własnego męża.
Na szczęście musiałam dojechać do domu i zajęło mi to kilkanaście samotnych minut.
 
Wtedy to poczułam i to był początek.
Ramiona mi opadły, złość odeszła i odetchnęłam głębiej.
Odetchnęłam właściwie po raz pierwszy w życiu.
 
Następnego dnia, obolała od rozciągania i podekscytowana, pognałam na zajęcia.
Nie mogłam się już doczekać tortur.
Po miesiącu kupiłam matę do jogi.

cdn...
 

18 komentarzy:

  1. Ogromnie się cieszę, że zaczęłaś wątek jogi :) . Wnioskuję, że jednak lepiej zaczynać praktykować jogę na zajęciach niż samej w domu? :(
    ~Karola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samemu nie dojrzy się wszystkich swoich błędów. To przyjdzie z czasem, jak zaczniemy obserwować ciało. Na początku też w ogóle mi nie szło.

      Usuń
    2. Masz racje :) . Szkoda tylko ze w moim miescie zajecia jogi sa tylko raz w tygodniu. Bede musiala cwiczyc i w domu i tam :p . Ale dziekuje za rade ;) .
      ~Karola

      Usuń
  2. Mika dorze wie, jakie mam podejście do tematu jogi :) Od siebie mogę powiedzieć tyle, że pomijając całą tę duchowo-emocjonalną otoczkę, to joga stanowi świetny trening.

    Parę dobrze wykonany poyzji i człowiek czuje się jak po dobrej sesji :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam kochana, ale przy opisie tych wszystkich pozycji o maly wlos nie nie skonczylam na "emerdzensi" poprzez uduszenie.
    Za to, dzieki Tobie, musze znalezc takie zajecia u mnie i moze tez jakos mnie ogarna. Bo musze przyznac, ze czarna dupa cos czesto mnie przesladuje.
    Buzki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam się na jodze i nigdy jej nie uprawiałem. Mam wrażenie, że sprawa polega trochę na czymś innym. Pamiętasz jak w czasach wczesnomałżeńskich, przeddzieciowych wyglądał Twój dzień. Jak mieliście czas pogadać między sobą, kochać się. Jak wychodziliście z łóżka w sobotę dopiero na obiad. Był czas na przytulanie, pieszczoty, zaintereresowania i hobby a choćby na pogadanie. A teraz z dwójką dzieci? Poranek - mamaaaaaaaaa!!!!!!!! jestem głodnyyyyyy!!!!!!!. Trzeba wstać. Tatoooooo przesikałem się. Dobra ogarnęłaś wszystko. Biegniesz do roboty i na dzień dobry masa zaległych spraw. Jak się odrobisz z zaległościami to właśnie koniec pracy i nie zrobione bieżące rzeczy robią się jutrzejszymi zaległymi. Wracasz do domu na rzęsach. Mamo/Tato on mnie uderzył, dziecko posikało dywan, drugie wlazło na szafę i skacze na łózko a Tobie ciśnienie rośnie. Trzeba oprać, dać jedzenie itp. Zamykasz się w ustępie mając nadzieje, że jest to wystarczający powód aby na chwilę dali Tobie spokój. Nie prawda. Stękasz na sedesie a do ustępu wpada dziecko bo akurat zabawka się zepsuła. Zamknąć się nie można bo wszystkie zasuwki usunęłaś po tym jak Twoje dzieci zamknęły się w łazience dla zabawy a Ty aby się do nich dostać i zapobiec nieszczęściu o mało nie wyłamałaś drzwi. Współmałżonek nie może pomóc, bo akurat ręce ma ubabrane w ..... przebierając drugie dziecko. Usypiasz dziecko zasypiając na jego łózku w pozycji na baczność bo łózko jest dosyć wąskie. W nocy budzisz się wymięta i zmarznięta, przeczołgujesz się na swoje łózko, zasypiając w ubraniu. Rano musisz wstać wcześniej bo trzeba przygotować rzeczy do ubrania, pomyśleć o obiedzie itp. Seks wygląda tak, że rano w weekend puszczasz dzieciom bajkę i kochając się z mężem/żoną nasłuchujesz czy akurat bajka się nie kończy lub czy jedno z dzieci nie znudziło się bajką i zaraz nie wparuje od Ciebie. Można oczywiście wstać przed dziećmi ale to też nie jest rozwiązanie bo dziecko w nocy się obudziło i wczołgało się do Waszego łóżka, a na pewno jesteś w stanie opowiedzieć mnóstwo historii jak zaplanowałaś wieczór z mężem (choćby kolację we dwójkę) a w środku owej kolacji dziecko obudziło się z rykiem bo coś mu się przyśniło i kolację każde z was jadło oddzielnie, odgrzewając ją następnego dnia w mikrofalówce itd. itp. Nagle chwytasz się na tym, że nie masz czasu dla siebie. Na swoje zainteresowania. Jak robisz coś dla siebie to w tle jest wyrzut sumienia, że powinnaś zrobić to i tamto bo coś tam. (ja teraz nie powinienem czytać Twoich tekstów, nie mówiąc już o pisaniu komentarzy). I zajęcia jogi są czymś zewnętrznym co dało Tobie czas i powód na znalezienie czasu dla siebie. Tylko dla Ciebie. Nie dla dzieci, dla męża, dla siebie. Nie od czasu do czasu tylko w jakiś zdefiniowany sposób. Ja jeszcze tego nie potrafię ale pracuję nad tym. Gratuluję i cieszę się, że Tobie się udało.
      Aprecjator.
      PS
      Przepraszam za trochę niezgrabny tekst i błędy ale nie mam czasu na korektę.

      Usuń
    2. Czytając Was stwierdzam,ze jednak nie mam najgorzej ;-).Przepraszam,że akurat chichoczę,z głupoty i zmęczenia pewnie,bo też jestem niewyspana,terminy zawalone albo w trakcie walenia się,a ja czytam "bzdury"."Pokątne" i pokrewne ukradły mi rok życia-(nałóg,niedługo przejdzie)książek już prawie nie czytam,a za życie towarzyskie uważam rozmowy telefoniczne.Ech...inaczej to miało wyglądać...
      Suchar dnia:
      Kobieta zbudziła się na wsi bardzo wcześnie rano, posprzątała w domu, zmyła podłogę, wydoiła krowę, wygnała na pastwisko, zbudziła dzieci, nakarmiła, wyprawiła do szkoły,
      naostrzyła kosę, poszła na łąkę, nakosiła trawy, nakarmiła świnie, przyszła do domu, narąbała drew, rozpaliła w piecu, przygotowała obiad, odebrała dzieci, nakarmiła je,
      poszła w pole, kosiła do zmierzchu, przyprowadziła krowy, wydoiła, przygotowała kolację, nakarmiła dzieci, wykąpała, zrobiła pranie, położyła dzieci spać, sama się wykąpała, chwyciła kromkę chleba ze stołu, przekąsiła i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, położyła się spać.
      Nagle zrywa się z krzykiem:
      - Boże!!! Mąż od rana nieruchany!!!
      Miłego łyk-endu!

      Usuń
    3. Pojechałam,jak S.w "Familiadzie",ale mam jeszcze jeden,specjalnie dla Wiadomo Kogo:
      "Wiesz co mówią do mnie kobitki, kiedy pytam o seks?
      - Nie.
      - Dokładnie!"

      Usuń
    4. Srajplus zdublował,wrrrr...

      Usuń
    5. Tym razem krótko. Ale z drugiej strony to wszystko mija jak dziecko po cały dniu zabawy z rodzicem, walczenia o nie pozbieranie zabawek przed bajką, dyskusji z czego powinien składać się posiłek (czekolada czy ziemniaki z mięsem i surówką) itp itd (w zależności od dnia różne proporcje), wieczorem mówi: tato/mamo, bardzo cię kocham i zasypia.
      Aprecjator
      PS
      Przejdzie Laid Back - na następne miesiące i lata. A po drugie czy czytanie Miki Kamaki, Babeczkarni itp nie jest przyjemniejsze niż czytanie o kolejnej głupocie uchwalonej przez parlament czy aferze w rządzie?

      Usuń
    6. Czasami wypada wiedzieć,co w trawie piszczy ;-)Żeby nie wyjść na totalnego buraka.

      Usuń
  4. Mika jak możesz zmień tło na jaśniesza albo litery na biało.Strasznie ciężko się czyta.Na tym tle prawie nie widać tekstu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. eh…poczytałabym coś Twojego autorstwa wieczorem….Jest szansa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopinam nowego bloga z nieocenioną opieką (czytaj: robi większość za mnie) supermózgu informatycznego i stąd mniejsza ilość tekstów.
      Niedługo, na nowym rozpiszę się na całego. Jeszcze kilka dni. Jutro na pewno dodam takają. (myślę, że przedostatnią). Całusy.

      Usuń
    2. Albo jednak dodam. Niezbyt długi, ale zawsze :D

      Usuń
    3. Czemu ta dupa jest w majtkach? ;-)

      Usuń
    4. Gdyż jest to dupa katolicka,skromnie przyodziana.
      "Jak gorliwa włoska kurwa, pozornie cnotliwa, a czekająca tylko na okazję, żeby rozłożyć nogi." ;-)

      Usuń
  6. Niestety, w życiu większości kobiet nadchodzi ten moment kiedy zostają matką. I dokładnie wtedy większość z nich przestaje funkcjonować jako osobny człowiek. Nadmiar nowopowstałych obowiązków sprawia, że 24-godzinna doba to za mało. Co gorsza, z jednej strony nie wszystkie z tych obowiązków da się na ojca przełożyć (opór fizjologii i materii), a z drugiej istnieje głębokie społeczne przyzwolenie żeby matka zasuwała na 2 etatach - jednym w pracy a drugim w domu. Brak czasu na wszystko sprawia, że rezygnujemy w pierwszej kolejności z siebie - z ciuchów (rano i tak jest wszystko jedno co na siebie wkładamy), z makijażu (trudno maluje się z zamkniętymi z braku snu oczyma), ze spotkań towarzyskich, z czytania książek, chodzenia do kina i teatru i z życia seksualnego też. I trudno z takiego kociokwiku się wydostać. Głównie dlatego, że trudno jest wytłumaczyć sobie, że mamy prawo to zrobić. Trudno jest to także zaakceptować postronnym. Ale tu akurat stoję na stanowisku, że pies ich trącał, nawet jeśli jest to nasza najbliższa (genetycznie) rodzina.
    Sama to przerabiałam po urodzeniu dziecka (przesiedziałam rok z Młodym i miałam niemal 100% pewność, że mój mózg stał się płaski jak żarówka a słownictwo wróciło do poziomu trzylatka i to tylko w lepsze dni). Przez koszmarny rok na macierzyńskim/wychowawczym byłam bliska obłędu, nie tylko ze względu na ogłupienie totalne ale też pewne incydenty małżeńskie. Niemniej ze względu na nadmiar (statystycznie) psychologów w rodzinie nie próbowałam żadnych prozaców-cudaków, w terapie też za bardzo nie wierzyłam. Wiedziałam, że muszę sama się otrząsnąć i pozbierać. Mam to szczęście, że jestem zadaniowa czyli jak mam coś zrobić to zrobię. OK. Nie było łatwo, nie było szybko. Pewne rzeczy trzeba było ustawić w nowej rzeczywistości od początku - zdefiniować nowe, inne priorytety, określić co i w jakiej kolejności należy zrobić. I to tak żeby Młody tego nie odczuł. Po mniej więcej kolejnym roku szarpania, wyszarpałam to co chciałam. Najpierw pomógł powrót do pracy. Głównie dzięki temu, że pracę mam specyficzną, z nienormowanym czasem pracy i jak przy dobrej organizacji czasu da się wszystko zrobić w 6 godzin. Szef nie oczekuje siedzenia po próżnicy i polerowania tyłkiem stołka, współpracownicy w większości ogarnięci i inteligentni, tylko kasa kiepska. W ramach ozdrowienia mózg się z powrotem pofałdował, słownictwo wróciło do normy i zaczęłam dopominać się o swój czas. Z powodu posiadania charakteru (jak się już ma takowy to zazwyczaj jest on paskudny - to z Pratchett'a, chyba) było czasem ostro. Niemniej finał jest taki, że co roku mam 3 tygodnie wakacji bez chłopaków (Młody z ojcem jadą na wieś), wychodzę z domu na zakupy inne niż spożywcze, mam czas dla siebie - na nordic walking, na basen, na rower, na książki na czytanie blogów.
    Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma tak dobrze ze sobą jak ja. Wiem, że niektórzy potrzebują bodźca z zewnątrz - jogi, biegania, szydełkowania, fotografowania. Czegoś co będzie ich i tylko ich i pozwoli im na zachowanie siebie dla siebie. Szkoda, że nie jest to proste i nie jest szeroko akceptowane.



    OdpowiedzUsuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.