Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

niedziela, 16 marca 2014

"Bokser-ka" cz. IV


Jurek zorganizował gruz i ten wysypano pierwszą górką na podwórku, drugą tworzył piach, trzecią wory z cementem. Wieść o wielkiej robocie rozeszła się po wsi i wielu chciało poznać nowego członka nielicznej, wiejskiej społeczności, inni chcieli wymienić swoją pomoc na usługi hydrauliczne. Trzecia grupa liczyła na jedzenie i picie, oczywiście wysokoprocentowe.
Na placu zaroiło się gęsto. Taczki jeździły po prowizorycznej desce, wiodącej do wnętrza ścian najpierw z gruzem, później z piachem. Ktoś przyturlał betoniarkę, łopaty przynosił z sobą co drugi pomocnik. Kobiety zorganizowały bufet, sklecono naprędce stół, rozpalono ognisko.
Jurek był zaskoczony tym poruszeniem. Nie zdążył poprosić o pomoc, nie przygotował wiktu, ani flaszek, a ludzie bezinteresownie przyszli i pracowali.
Część pracowała, część imprezowała, później była wymiana i ci zmęczeni siadali na klockach przy „stole”, a wypoczęci, najedzeni i napojeni, łapali za łopaty i ruszali do boju.
Tak minął dzień i kolejne. Betoniarka mieliła nowe porcje, którymi zalewano partie podłogi.
Jurek poznał ludzi, ludzie się w nim zakochiwali.
Nie mieli wyjścia. Nie da się nie kochać człowieka orkiestry. Był wesoły, potrafił opowiadać śmieszne historie z własnego życia, nie wywyższał się i nie gardził nikim. Sam również śmiał się z dowcipów innych, nawet tych nieudanych.
Podłoga była na poziomie, Jurek mógł działać dalej.
Trzeba było zamknąć przestrzeń oknami i znów znalazł się pomocnik.

Zbychowi natura poskąpiła, czego tylko mogła. Krzywy przez krótszą, lewą nogę, niedowład w ręce i w mowie i niestety w myśleniu.
Jurek od dziecka uczył mnie, że należy wysłuchać ludzi, którzy chcą coś (ich zdaniem) mądrego powiedzieć i sam również stosował tą zasadę. I przygarniał chore zwierzęta...

Pierwszym moim zwierzątkiem w dzieciństwie była... kawka.
Przyniósł takie coś małe, przemoczone i strasznie drące dzioba do domu i mimo protestów mamy, ptaszę to zostało. Zorganizowaliśmy temu stworzeniu domek z pudełka po szybkowarze, a że szybkowar, jak napis na pudle głosił, nazywał się „Kukta”, tak też nazwaliśmy kawkę.
Kukta szybko wyschła, piórka wyczyściła, jadła i rosła. Po kilkunastu dniach zaczęła latać po moim pokoju, pstrząc meble radosnymi kupkami. Wtedy to waśnie dowiedziałam się, że ptaki wydalają kałomocz i jeszcze o tym, że zostaje po nim plama na pościeli. Z dostarczeniem robali nie miałam problemu, w naszym ogródku znajdował się hotel dla robali, kompostownik. Wystarczyło wbić weń patyk, by wyciągnąć tłustą dżdżownicę.
Kukta urosła i wyfrunęła przez okno, zataczając jedno tylko, pożegnalne koło nad moją głową.
Pewnie żyje szczęśliwie i mam nadzieję, że nie spoufala się zbytnio z ludźmi. Do nas nie wróciła.

Zwierząt przewinęło się przez naszą domową lecznicę mnóstwo, ale poza Kuktą, w pamięć wryły mi się trzy, krótkie historie.

Kot, który na drzewie przy bramie darł ryja przez trzy dni i gdy w końcu doszłam do źródła kociomiauku i zdjęłam nieszczęśnika z drzewa (zwiedzanie drzew opanowałam na poziomie Tarzana) okazało się, że kociak ma przepuklinę wielkości własnej głowy i to ona uniemożliwiła mu opuszczenie zielonej kryjówki. Kot został zoperowany i posiadł serca wszystkich, dzięki kolorowi oczu. Nigdy nie widzieliśmy tak zielonych oczu i tak wariackich zabaw kawałkiem papieru, przywiązanym nitką do własnego ogona.
Po miesiącu od wydobrzenia kot znikł. Teorie zakładały kradzież futrzaka, był piękny i ktoś go sobie zabrał.
Nikt nie chciał myśleć o aucie, kociaku i...

Pewnego dnia, znalazłam w rowie psiaka wielkości małego kota i zabrałam go do domu.
Był stary, miał ze dwa zęby i trząsł się, choć było lato. Zaniosłam psiaka do piwnicy, w mieszkaniu nie potrafił sobie znaleźć miejsca, a przy piecu centralnego ogrzewania uspokoił się i pozwolił ułożyć na starym kocu. Zjadł, napił się i usnął spokojnie, wcześniej wylizał moją rękę. Nie obudził się już, dałam mu miejsce na spokojną śmierć.
Zabolało, ale Jurek spokojnie mi to wytłumaczył, umiał tłumaczyć.

Była jeszcze biała sowa, ale tej się po prostu bałam. Szczykała dziobem i miała obrotową głowę, z wielkimi oczami. W nocy głupiała w moim pokoju, przez co bałam się spać, a nuż wyląduje mi na głowie i wydziobie oczy?!
Przez nią spałam przyduszona kołdrą.

Nie zliczę wróbli, które topiły się w naszym baseniku, o ile ich wcześniej nie wyłowiłam.
Te podtopione tylko, suszyło się na szybko w piekarniku (oczywiście w niskiej temperaturze) i wypuszczało z kuchni, gdy o własnych siłach wyfrunęły już z komory suszącej i przerażone obijały się o szyby.

Kilka gołębi, królik miniaturka ze sklepu zoologicznego, z którego po kilku miesiącach wyrósł gigant, który następnie powędrował do pociotek na wieś. Jemu z koleżanką Agatką, bardzo chętnie wiązałyśmy kokardy na uszach, ciesząc się z ekwilibrycji, które król wyczyniał, w celu uwolnienia się. Przestałyśmy, gdy nauczyła się franca samoobrony przy użyciu zębów.
Śmieszny język ma swoją drogą taki królik. Różowa kulka za wielkimi siekaczami...

Była jeszcze hodowla nutrii i zęby tych są wstrętne. Pomarańczowe, plus futro przypominające sierść szczura. Mieszkały w specjalnych klatkach z betonowymi basenikami do momentu osiągnięcia pożądanego rozmiaru.
Wtedy jechały na rzeź i kończyły, jako kołnierze, lub czapy zimowe. Ich kwiczenia nie zapomnę nigdy.

Tata opowiedział mi kiedyś swoje, traumatyczne przeżycie ze zwierzętami.
To był szczur...
Wprowadziła się do naszej piwnicy szczurza rodzina, może dwie i zamieszkiwały sobie z lubością piwnicę.
W tej stały na półkach słoiki z przetworami, w ciemnej komórce ziemniaki od chłopa w drewnianej skrzyni, w drugiej, przesypane piachem spały marchewki. Szczury miały darmowy sklep spożywczy i korzystały z niego namiętnie. Dałoby się z nimi żyć, gdyby nie zaczęły zwiedzać reszty pięter. Szczur w szafce kuchennej, szczur w przedpokoju, szczur na lodówce. Miarka przebrała się, gdy babcia, chcąc załatwić śmierdzącą potrzebę, udała się w wiadome miejsce, a po chwili wybiegła z wucetu z wrzaskiem i z majciorami na wysokości kolan.
Szczur wyszedł z wucetu!

Jurek opracował strategię wojenną i rozsypał trutkę, licząc na szybki, agonalny, szczurzy efekt.
Nie docenił jednak przebiegłości tych małych istot, ale dopiero w następnych dniach miał się dowiedzieć, jak bardzo są inteligentne.
Rury kanalizacyjne zaczęły przeciekać. Kupy zamiast spłynąć do kanalizacji miejskiej, tworzyły malownicze plamy na ścianach, nasączając aromatycznie piwniczne tynki. Krany zaczęły pluć powietrzem, uszczelka w lodówce zniknęła w dolnym obszarze drzwi, a wraz z nią część zawartości półek. Artykuły sypkie w kuchennej szafce były poszarpane. Gryzonie zaprowadziły terror w naszym domu, a Jurek, jako głowa domu, nie godził się na taki stan rzeczy.

Pułapki nietknięte, trutka zakurzona, te bestie rozgryzły taktykę Jurka i omijały zagrożenia szerokim łukiem.
Jurek rozpoczął walkę wręcz, a narzędziem stał się sztyl od miotły. Ukatrupił nim trzech członków ogoniastej rodziny i wtedy nadszedł dzień X.
Jurek zapędzał zawsze gryzonia w piwniczny kąt i tam ubijał zwierzę. Tym razem stało się inaczej.
Boss trafił na bossa, bokser na boksera.
Jurek stał z drewnem w ręku i patrzył na tłustego szczura, który... patrzył mu w oczy!
Nie uciekał, nie piszczał, jak poprzednie. On stał, wbijając spojrzenie czarnych perełek, w czarne oczy Jurka!
Trwało to ponoć kilka minut, w przeciągu których para zeszła z Jurka, opadł również sztyl od miotły.
Szczurzy wojownik nie dał się zastraszyć, zapędzić w róg, zrozumiał jednak, że w tym domostwie nie ma dla szczurów przyszłości.

Po tym wydarzeniu gryzonie zniknęły z naszych pokoi, pojawiły się natomiast w domu sąsiada.

Jurek często opowiadał o uczuciach, jakie nim zawładnęły w chwili, gdy stał naprzeciw tego małego, ale jakże wielkiego przeciwnika. Czuł przede wszystkim szacunek i to, jaki on sam jest mały we wszechświecie.
Może mniejszy nawet od tego gościa, którego chciał zabić w piwnicy...
Nie zabił i cieszył się tym.

Może to właśnie szczur zmienił podejście Jurka do tępych i ograniczonych i Zbychu znalazł kąt przy schorowanym człowieku.
Schorowanym, ale z wizją i wielkim planem, mającym zaangażować weń wiele osób, w tym mnie.
Człowieku, który kierował się tekstem Dezyderaty.

Tekstem następującym:
Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.
 O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść.
Unikaj głośnych i napastliwych - są udręką ducha.
Porównując się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, bowiem zawsze znajdziesz lepszych i gorszych od siebie.
 Niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany będą dla Ciebie źródłem radości.
Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz
w zmiennych kolejach losu.
Bądź ostrożny w interesach, na świecie bowiem pełno oszustwa.
Niech Ci to jednak nie zasłoni prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów
i wszędzie życie pełne jest heroizmu.
 Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia.
Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.
Przyjmij spokojnie co Ci lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości.
 Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.
Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
Obok zdrowej dyscypliny bądź dla siebie łagodny.
Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj.
I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.
 Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje,
czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą.
Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.

 

4 komentarze:

  1. Smark,smark,ślurp,gdzie chusteczki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tarzanica pisze sercem. Najbardziej podobała mi się zapowiedź trzech krótkich historii, po których nastąpiło ich znacznie więcej. No, nie ma skąpego pióra tutejsza Tarzanica ;-P

    OdpowiedzUsuń
  3. Jurko był taki fajny.
    Akcja ze szczurem bossem najlepsza ;D Ale i tak nie wybacze zabicia tych małych szczurzątek ;c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, co byś powiedziała, gdyby Ci wyszedł z wctu i w lodówce siedział i kupał w szafkach?

      Usuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.