No fajnie. Znalazłem się na miejscu bez żadnego planu i znów nieodpowiednio ubrany. Za szybko i bez namysłu. I co teraz? Ruszyłem do wioski. Powinienem trafić. Dotarłem bez problemu, jeśli nie liczyć zadrapań na twarzy i ramionach. Roślinność mnie tutaj nie chciała. Cóż, będzie musiała zaakceptować. I znów spokój na obliczach mieszkańców, ich leniwe ruchy. Kobieta ucierająca ziarna na kamieniu jakimś wałkiem ledwie podniosła wzrok, nie przerywając czynności. Tym razem odwzajemniałem pozdrowienia i ze zdziwieniem zarejestrowałem uśmiechy. Dotarłszy do namiotu, w którym byłem poprzednim razem, zawahałem się. Stop! Żadnego myślenia, bo znów mnie stąd wyloguje! Pochyliłem się jak Zuri, gdy mnie tutaj przyprowadziła i wszedłem do środka.
- Już z powrotem? – zdziwił się
mężczyzna, najwyraźniej mój potomek. – Dopiero zniknąłeś – dokończył ze
śmiechem.
- No tak. – Odwzajemniłem uśmiech
cierpko, siadając po turecku na klepisku. – Zauważyłem, że z czasem tutaj
jest inaczej. Jak długo mnie nie było?
- Przed chwilą zniknąłeś. Co tak szybko?
– Nie tracił czasu na powitania.
Z drugiej strony po co miał się witać,
skoro byłem tutaj jeszcze chwilę temu?
- Rozmawiałem z rodzicami. – Również
chciałem przejść do rzeczy. – Muszę znaleźć moją siostrę.
Oboje z Zuri spochmurnieli.
- Samanya nie chce wracać do tego, co
było przed teraz – stwierdził mężczyzna spokojnie.
- Więc jest tutaj?! – Podekscytowany
zerwałem się na równe nogi. – Muszę z nią porozmawiać!
- Jeśli ona zechce. – To było
wypowiedziano stanowczym głosem.
- Dobrze. – Zgodziłem się, nie mając
innego wyjścia.
- Na tą chwilę zapraszamy cię
młodzieńcze, byś się rozgościł i czuł jak u siebie – dodał, wstając. – Albo i
lepiej. – Uśmiechnął się już pogodnie.
Był zadziwiająco sprawny jak na swój
wiek. Ile może mieć lat?
- Kto by liczył? – odpowiedział na
niezadane przeze mnie pytanie, jakby czytał w myślach. – Widziałem, jak mi się
przyglądasz…
Ufff…
- Zostaniesz z nami? – zapytała Zuri,
gdy zostaliśmy sami.
- Nie wiem. – Tak naprawdę nie
wiedziałem po prostu, co odpowiedzieć na taką bezpośredniość.
Zuri klęczała nieruchomo i przyglądała
mi się. Czułem się coraz bardziej głupio.
- Czy naprawdę nie mogę się zobaczyć z
Tośką? - Musiałem przerwać ciszę.
- Zobaczymy. – Padła oszczędna
odpowiedź.
Oglądała sobie mnie bezwstydnie, nie
zważając na moje rosnące skrępowanie. Czułem się dziwacznie tym bardziej, że
klęczało przede mną czarnoskóre wydanie zdrowego i świeżego kobiecego piękna. W
dodatku skąpe odzienie zakrywało ledwie wzgórek łonowy, a koraliki owijały
szyję i zwisały między niewielkimi, sterczącymi piersiami. W naszym klimacie
taka sytuacja poprzedzała by inną, bardziej intymną. Nie próbowałem nawet
oderwać wzroku od gładkiej skóry ud i brzucha, przesuwając wzrok w górę. Nie
krępowało jej to najwyraźniej. Po ustach błąkał się uśmiech. Nie potrafiłem nie
reagować na jej półnagość. „Mój szef w ubikacji na kiblu…mój szef w ubikacji na
kiblu…” Pomogło zatrzymać rozpędzające się myśli, w których zdejmowałem z Zuri
jedyną szmatkę poniżej jej pępka i powstrzymać krew napływającą poniżej mojego.
- Dlaczego mówisz płynnie w moim języku?
– Przerwałem hipnozę, w którą mnie wciągnęła.
- Żeby z tobą móc rozmawiać. – Znów
zwięzła, prosta odpowiedź.
- A skąd niby wiedziałaś, że będziesz
miała okazję ze mną rozmawiać? – Drążyłem.
- Aziza mi powiedziała, gdy byłam
dzieckiem.
Patrząc w jej szczere oczy i twarz nie
wykrzywianą niepotrzebnymi grymasami, człowiek zapominał pytania, które
wcześniej zadał.
- Gdy byłaś dzieckiem? – Na tyle
starczyło mi bystrości.
Cholera! Spotykam dziewczynę, półnagą, a
właściwie prawie golasa i zachowuję się jak uczniak. W sumie, zważywszy
okoliczności, to naturalna reakcja umysłu i niestety ciała z nim związanego. Z
drugiej strony, nie tak dawno temu wygibasy opłaconej nagości dziwki,
spowodowały odruch wręcz odwrotny.
- Gdy dziewczynki po raz pierwszy
doświadczają krwawych łez niespełnionego macierzyństwa, matki zaprowadzają je
do Azizy, a ta zagląda w ich przyszłość. – opowiadała. – W mojej zobaczyła
ciebie, śpiewającego wraz ze mną pieśń złożenia w ofierze tej właśnie krwi
Kanyange, pani naszych wód. Gdy cię usłyszałam, wiedziałam, że to właśnie ten
dzień nadszedł. Tylko strasznie śmierdziałeś. - zmarszczyła zabawnie nos.
To dla tego za pierwszym razem
wystraszyła się mnie. Wylazłem z zarośli hałasując, zamiast śpiewać i czekać,
jak za drugim razem. Spełnienie tej przepowiedni, zmieniło ciąg dalszy i nie
wróciłem znów do początku wydarzeń, ale znalazłem wioskę. Śmierdziałem? Ach
tak, prysznic, kosmetyki!
- Czy Aziza mówiła jeszcze coś? –
Chciałem wiedzieć.
- O tym co się jeszcze nie wydarzyło nie
wolno nam mówić – odparła poważnie. – To może zmienić przyszłość, jest
niebezpieczne.
Co, jeśli znów minę się z wizją ich
wieszczki i wrócę do punktu wyjścia? Czy będę odgrywał ten plan od początku,
czy od miejsca „błędu”? Czy w tym czasie w moim świecie miną lata i nie będę
miał do kogo wrócić, jeśli oczywiście wcześniej nie zwariuję!
- Cashile. – To było zdaje się moje nowe
imię tutaj. – Nie martw się. Mniej rozmyślaj, a więcej odczuwaj. Zaufaj sercu.
– Uniosła dłoń i położyła mi na piersi. – Neema opowiadał, że gdy się tutaj
pojawił czuł się zagubiony i wystraszony. Ty też się tak czujesz na razie.
Było w tym mnóstwo racji.
Podekscytowanie z bycia tutaj mieszało się ze strachem. Radość z poznania
nowych ludzi walczyła o miejsce z obawą o rodziców. Chciałem być w obu miejscach
na raz.
- Chodźmy – przerwała gonitwę moich
myśli – pokażę ci wioskę, poznam z innymi.
Z namiotu wyszła przodem, dzięki czemu miałem przed nosem jej wypięte pośladki, gdy pochylała się w niskim
wejściu. Czy do czegoś takiego można się przyzwyczaić? Na zewnątrz blask słońca
poraził mnie. W spodniach, butach i koszulce byłem spocony jak mops. Zdjąłem
koszulkę i otarłem nią czoło. Dziwnie się czułem w dżinsach, taki nietutejszy i
biały… Zuri znów na mnie zerknęła, oglądając sobie mnie golszego o jedną część
odzieży. I znów ten uśmieszek i zmrużenie ciemnych oczu. Czy to było
kokietowanie? Zjeść mnie raczej nie chce.
- Musi ci być niewygodnie w tym ubraniu.
– Odgadła mnie bezbłędnie. – Chodź, ochłodzisz się i ubierzesz inaczej, ale
unikaj słońca, bo biały jeszcze jesteś.
W jej ustach brzmiało to, jak kpina.
Szedłem więc bez słowa. Zobaczymy co ten dzień przyniesie.
Przyprowadziła mnie nad strumień.
Wyglądało na to, że wioska jest nim opleciona, nie bez powodu zapewne taką
lokalizację wybrano. Strumień zawijał i szumiał za skałą. Zuri zniknęła za jej
załomem. Gdy ją dogoniłem, moim oczom ukazało się spore rozlewisko otoczone
drzewami, którym udało się wyrosnąć pomiędzy, lub bezpośrednio na większych
kamieniach. Wyglądały jakby ich pnie były wbite w głazy. Wzrok mój przykuła
jednak inna scena. Grupa nagich kobiet pluskająca się opodal bez skrępowania.
Ochlapywały się wodą pokrzykując do siebie i podskakując radośnie, lub
wyciskając z nadmiaru wody splecione włosy jedna drugiej. Istny raj dla
podglądacza, gdyby taki się tutaj znalazł. Tym czasem obok, druga grupa
mężczyzn chłodziła swoje ciała. Najwyraźniej nagość była równie naturalna, co
odzież w moim świecie. Nie było wstydu, bo na co dzień nie było
kilogramów ubrań. To ja wyglądałem dziwacznie i oczywiście zwróciłem na siebie
ich uwagę. Cichli i zamierali, przyglądając mi się, jak ufoludkowi. Czułem, że
się garbię, wkurzało mnie to, ale poczucie odmienności zamykało mnie i
kurczyło. Zuri znów wykazała się domyślnością i wzięła mnie za rękę.
- Nie wstydź się. – Zajrzała mi w oczy z
uśmiechem. – Chodź ze mną do wody.
Odetchnąłem głęboko i zacząłem się
rozbierać, rzucając buty, spodnie i zmiętą koszulkę na kamienie.
Najtrudniejszym zadaniem było zdjęcie bielizny. Nagość przy innych facetach nie
była problemem, przerobiłem to po zajęciach sportowych, na basenie. Jednak
rozebranie się przed obcymi kobietami…
Dobrze, że wszyscy byli nadzy. Tyle, że ja byłem inny.
Uporałem się z ostatnim łaszkiem i
stanąłem wyprostowany obok Zuri. Ostentacyjnie rzuciła swoją zapaskę i
naszyjnik na kupkę moich ciuchów. Ten gest miał w sobie coś z wzięcia mnie w
posiadanie. Wyglądało, jakbym oficjalnie był jej, jakby mnie sobie zaklepała. Starając
się nie przyglądać innym i, zdając sobie sprawę, że oni oglądają sobie mnie,
weszliśmy do strumienia. Woda nie była zimna, raczej letnia i przyjemnie
studziła nagrzaną słońcem skórę, przynosiła ulgę. Zauważyłem, że dziewczęta
zerkają na mnie niezbyt subtelnie, szepczą coś do siebie i co jakiś czas
parskają śmiechem, pokazując w dół, poniżej mojego pasa. Zdezorientowany
oceniłem swoje przyrodzenie i porównałem je ukradkiem ze sprzętem innych
mężczyzn, tych którzy również zażywali kąpieli. Nie było dysproporcji. Żadnych
fallusów do kolan u czarnoskórych. Nie u tych. Więc o co chodzi?
- Z czego one się śmieją? – zapytałem
rozzłoszczony.
- Jesteś bardzo owłosiony –
odpowiedziała Zuri, zakrywając dłonią usta i pewnie również uśmiech.
- Czy to źle? – Nie rozumiałem.
- Tutaj usuwamy całe zbędne owłosienie –
odrzekła. – Przeszkadza i nie jest ładne.
No tak, tego nie zauważyłem, bo kto w
moim świecie zwraca uwagę na takie szczegóły.
Kobiety owszem, depilują się i golą, ale
faceci? Poza twarzą?!
Faktem było, że tutejsi mieszkańcy włosy
mają wyłącznie na głowie i to perfekcyjnie uplecione, co stwierdziłem,
spoglądając na czupryny innych samców. Istne majstersztyki! W porównaniu z
dziesiątkami warkoczyków posplatanych ze sobą, biegnących każdemu od czoła na
tył głowy, moja modnie przystrzyżona czupryna, pozostawiająca włosy w
artystycznym nieładzie, wyglądała jak zaniedbany miszmasz. Jedynym rozsądnym
wyjściem, było usiąść w wodzie i zakryć dowody różnic kulturowych. Przynajmniej
na chwilę. Poza tym woda cudownie studziła skórę i wprawiała w błogi stan. Nie
chciało mi się nic robić, po prostu leżałem na dnie, z twarzą na powierzchni,
wystawiając ją ku słońcu. Słońcu, którego ostatnimi miesiącami było w moim
klimacie, jak na lekarstwo. Mój błogostan przerwały okrzyki. Usiadłem
zaciekawiony. To była jedna z dziewczyn. Wyskoczyła nad powierzchnię wody z
głośnym okrzykiem, którego oczywiście nie rozumiałem i wykonując gest, jakby
rzucała czymś w mężczyzn. Inne jej przytaknęły i przybrały pełne pogardy miny
patrząc na chłopaków. Odpowiedział jej najwyższy, rozkładając zapraszająco
ramiona i uśmiechając się od ucha do ucha. Coś mówił i wyglądało, jakby
przywoływał do siebie dziewczynę. Ta go w odpowiedzi wyśmiała, czemu zawtórowała
reszta kobiet. Wszystkie jak na komendę odwróciły się tyłem do mężczyzn i
zamarły z zaplecionymi na piersiach ramionami. Czyżbym coś przeoczył z uszami
zanurzonymi w wodzie? Nie wyglądało to groźnie, raczej przypominało zabawę,
chociaż to już nie były dzieci… Zuri usiadła w wodzie obok mnie i z
rozbawieniem obserwowała scenę.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Cicho – szepnęła i tyle było
wyjaśnień.
Teraz cała grupa mężczyzn podeszła
bliżej dziewczyn z najwyższym na czele. Mówił coś do „agresorki” przymilnie i
giął się, jak tancerz, czy wąż. Tak mi się to skojarzyło, z tańcem… godowym? Dziewczyna
odwróciła się przodem do mężczyzny, a za nią reszta i z impetem uderzyła
otwartymi dłońmi w wodę, krzycząc coś. Reszta kobiet powtórzyła ten gest. Po
chwili mężczyźni zrobili to samo krzycząc chórem. Obserwowałem to zjawisko
coraz bardziej zafascynowany. Kobiety zamiast uderzyć wodę dłońmi, w gwałtownym
geście pochyliły się do przodu zanurzając włosy, czy raczej multum ich kosmyków
i odrzuciły je na plecy prostując się i znów coś krzycząc, czy już raczej
śpiewając. Mężczyźni pochylili się w odpowiedzi i, nabierając wodę dłońmi na
swoje gładkie głowy, wyprostowali się z podobnym ni to okrzykiem, ni śpiewem.
Gdy oni już stali, kobiety powtórzyły skłon i wyprost, a po nich mężczyźni. Ich
ruchy były coraz szybsze, a głosy przechodziły w jednostajny śpiew. Wyglądało to jak trans, lecz pełen energii i wciągający obserwatora.
Miałem ochotę wyskoczyć z wody i przyłączyć się do nich.
- To ich zaloty. – Pochyliła się ku mnie
Zuri. – Każda dziewczyna śpiewa dla swojego chłopaka, a on jej odpowiada. Każda
wybrała sobie swojego i tak się do siebie… zalecają? – Spojrzała pytająco na
mnie. – Tak się mówi? Zalecać się do mężczyzny?
- W naszej kulturze to mężczyźni
zalecają się do kobiet – wyjaśniłem.
- Z tego co mówił Neema – uśmiechnęła
się pobłażliwie – waszym mężczyznom tak się właśnie wydaje. Tutaj kobiety nie
muszą udawać. I znów patrzyła na wprost. W sumie, gdy o tym pomyśleć…
- A ty dla czego się nie zalecasz do
swojego mężczyzny? – Ciekawość zwyciężyła.
Zaśmiała się tylko głośno i poderwała
sprężystym ruchem z wody.
- Chodź Cashile – krzyknęła przez ramię.
– Trochę cię odwłosimy.
Zafascynowany wpatrzyłem się w jędrne
pośladki, i spływającą po ich krągłościach wodę.
Umarłem i jestem w raju! Zerwałem się
również i dołączyłem do niej.
- Dlaczego Cashile? – Jak widać moja
rola sprowadzała się na razie do zadawania pytań.
- To znaczy, urodzony w ukryciu przed
światem – wyjaśniła cierpliwie.
Zamyśliłem się na tyle, na ile można się
zamyślić gdy naga, ociekająca wodą kobieta pochyla się przed tobą tyłem. Ona
podnosiła tylko swoją zapaskę, ale to wystarczyło, by krew z mózgu zaczęła
uciekać mi w lędźwie. Śpiesznie podniosłem swoje ciuchy i odwróciłem
wzrok ku grupie osób w wodzie. Taniec był
spokojniejszy, ale nadal rytmiczny. Ciekawe jak długo tak potrafią?
- Chodź!
I poszedłem za nią do wioski goły, lecz
ze zręcznie niesionymi ubraniami. Tyłka się nie wstydziłem, ale te włosy z
przodu…
- To twoje miejsce snu. – Wskazała
szałas w którym byliśmy wcześniej. – Mój dom jest obok.
Zdaje się miałem być jej. Bronić się? Za
żadne skarby świata!
- Zaczekaj na mnie i odpocznij –
poradziła. – Przyjdę i zajmiemy się… - Wskazała na mojego penisa.
Odpocząć? Po czym?! Zajmie się? Jak?! Nie
zadając więcej pytań, wlazłem, bo tak można określić moje niezgrabne wejście
głową do przodu, do szałasu i goniony jej rozbawionym chichotem usiadłem ciężko
na ziemi. Już rozumiem powód wchodzenia na raka. Ta zamiana ról damsko-męskich
była nowością i z jednej strony bodła moje męskie ego, lecz z drugiej po raz
pierwszy nie musiałem być kogutem. Byłem mężczyzną przy pewnej siebie i
niezakompleksionej kobiecie. Czy oni wynaleźli w ogóle kompleksy? Przecież to
niepotrzebne.
Czytając to wyrywam się z tej mojej szarej rzeczywistości i ląduje w tym pięknym świecie stworzonym przez Ciebie... pomiędzy tymi zapachami, drzewami, strumieniem... skąpana w promieniach słońce... prawdziwy raj.. :) dziękuje za to że chociaż na chwile mogę oderwać się od swoich problemów :)
OdpowiedzUsuńB.
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńTylko po to piszę :-)
prawdziwe cudo. Trafiłam tu niedawno i jestem zachwycona
OdpowiedzUsuń