Co się dzieje?! Siedzę na przystanku w dżinsach, butach i koszulce. Jest mi zimno jak cholera, a wokoło ciemno i tylko migoczące lampki w witrynach sklepowych, plus latarnie. Nie mam kurtki, więc nie mam też telefonu i nie wiem, która jest godzina. Zerwałem się z ławki i pobiegłem do mieszkania. Biegnąc, zdałem sobie sprawę, że klucze do mieszkania też straciłem. Cholera! Czy ktoś mnie okradł, czy ten sen był jednak jawą. Tylko jakim sposobem?!
Wbiegłem zdyszany po schodach i naparłem na swoje drzwi. Były na szczęście otwarte. W mieszkaniu było pusto, zegar na piekarniku wskazywał trzecią nad ranem. Pizza leżała obok stołu, a skórzana kanapa nosiła ślady sekscesów. Kurwa! Co za oblechy!
Wparowałem
do łazienki. Chryste! Czy ja jestem chory psychicznie?! W pośpiechu zrzucałem z
siebie ubranie, chcąc poczuć normalność prysznica, mydła i szlafroka. Szorowałem
się gąbką, jak szalony. Pachnący i rozczochrany, z ręcznikiem owiniętym na
biodrach, stanąłem przed lustrem, starając się stłumić przerażenie. Czy ja
wariuję? Wzrok przykuł zielony szczegół na ubraniach rzuconych przeze mnie
wcześniej do umywalki. Ten drobny detal zatrzymał mnie na wdechu. Na
skotłowanych dżinsach i t-shircie leżał niewinnie świeży, zielony listek.
Jest grudzień, z tego co
pamiętam nie byłem w kwiaciarni, ani w ogrodzie botanicznym. Para na lustrze
zaczęła ustępować miejsca mojemu odbiciu i czerwonym pręgom na twarzy. Leśne
witki, które chłostały mnie po twarzy, gdy biegłem za nią… Usiadłem na
podłodze, dłonie zaciskając na głowie. Czułem się, jakby miało mi rozsadzić
mózg. Nic kompletnie nie rozumiałem! Więc to wszystko nie było snem?! Jeśli
tak, to ja chcę z powrotem! Chcę tam być, z nią, w tej chaotycznej wiosce z
kozami, biegającymi dzieciakami i leniwie przemieszczającymi się lub
odpoczywającymi mieszkańcami. Tam było tak inaczej, spokojnie, a zarazem żywo, tak,
że miejsce w którym w tej chwili byłem, odczuwałem jak więzienie dla zmysłów.
Zacisnąłem powieki, a gdy znów spojrzałem przed siebie w powietrzu iskrzyła się
srebrna nitka. Bez wahania pochyliłem się ku niej i znów byłem wśród jaskrawej
zieleni, słońca i gorąca dnia.
Ta sama scena? Stałem
obok własnej kurtki, wcześniej tutaj porzuconej. Nie! Chwilę temu jej tutaj nie
było! Czy to będzie jak u Lema? Spotkam za chwilę sam siebie, będę rozmawiał z
tym drugim ja? Czekałem w napięciu, ale byłem sam. Poszedłem w kierunku rzeki i
znów usiadłem na piętach na ziemi i nuciłem wraz z dziewczyną, a ta do mnie
podeszła.
- Ukuhamba.
Zapamiętałem to słowo,
by je później wyguglować. Dziewczyna zmarszczyła nos, pochylając się nade mną.
Po chwili nakazała mi iść za sobą gestem dłoni. Poszliśmy do wioski. Znów
spokojne twarze mieszkańców i zero zdziwienia na widok półnagiego, białego
mężczyzny z ręcznikiem na biodrach. W sumie, teraz wyglądałem normalniej, niż
wcześniej w spodniach i butach. Poprowadziła mnie do jednego z szałasów i
weszła do niego tyłem, pochylając się nisko i zapraszając mnie gestem. W środku
było mrocznie i duszno. Pod jedną ze ścian siedział po turecku starszy człowiek.
Podeszła do niego i zaczęła mówić, zapewne coś o mnie wskazując dłonią w moim
kierunku. Przyjrzałem się mężczyźnie. Wyglądał jak inni mieszkańcy wioski, ale
inaczej. Uklęknąłem na klepisku naprzeciw niego i wtedy zrozumiałem różnicę.
Oboje patrzyli na mnie, a ja wpatrywałem się w oczy starszego człowieka, były
niebieskie.
- Jesteś stamtąd? –
zapytał w moim języku – Z miasta?
- Tak… - wykrztusiłem
zdumiony – Czy to sen? – Musiałem zadać to pytanie.
- Nie – Mężczyzna
uśmiechnął się. – Też tak za pierwszym razem pomyślałem.
- Za pierwszym razem?!
- Nie znalazłeś się tutaj
przypadkowo – kontynuował – W naszej rodzinie dzieje się tak od pokoleń.
- W naszej rodzinie? –
wyszeptałem.
Dał mi czas na
zrozumienie tego, co powiedział. Nie rozumiałem, patrzyłem tępo.
- Jestem Zuri –
powiedziała cicho dziewczyna kucająca obok – Ty jesteś Cashile.
- Ty mówisz w moim
języku?! – Szczęka mi opadła – Wszyscy mówią?!
- Nie – Starszy mężczyzna
zaśmiał się serdecznie – Inni znają pojedyncze słowa, dla nikogo to nie jest przydatne,
a skoro coś tutaj jest zbędnie, to się tego nie robi.
- Czy wytłumaczysz mi
dla czego się tutaj znalazłem?
Starzec uśmiechnął się
tylko i opuścił głowę, oglądając wnętrze swoich dłoni.
- Zapytaj swoją matkę
– Oczy mu spoważniały i zaszły łzami – I pozdrów ją ode mnie proszę.
Na myśl o mamie
poczułem szarpnięcie i z powrotem znalazłem się w swojej łazience. Oszołomiony,
siedziałem na posadzce, trawiąc to, co zaszło przed chwilą. Zadzwonić do mamy!
Zerwałem się, by jak najszybciej dopaść telefonu. Przecież był w kurtce, która
została tam! Kurczę! Jak go odzyskać?! W momencie, gdy o tym pomyślałem,
srebrna nitka światła zajaśniała tuż przede mną. Wystarczyło, że jej dotknąłem
palcami i znów byłem otoczony buchającymi zielonością liśćmi. Obok mnie leżała
moja kurtka, w jej kieszeni znalazłem telefon i klucze do mieszkania. Brak
zasięgu mnie nie zdziwił. Ciekawość zaprowadziła mnie nad strumień, ale nie
zastałem tam Zuri, czyli coś się zmieniło. Od czego to zależy? Zadzwonić do
mamy, ale to muszę od siebie, znaczy z miasta… Wystarczyło, że o tym
pomyślałem, a już stałem w pokoju. Zabawne, obudowa aparatu była cieplejsza,
niż temperatura w pokoju. Skaczę pomiędzy dwoma miejscami, jak bohater książki,
którą niedawno czytałem.
Jaki to był tytuł…?
- Cześć Marcin – W
słuchawce zabrzmiał zaspany głos mamy – Nie możesz spać?
Dopiero teraz
spojrzałem na wyświetlacz, była siódma trzydzieści rano. Zazwyczaj w sobotę nie
zwlekałem się z łóżka przed jedenastą. Lubiłem się wyspać, jak i moi
staruszkowie.
- O której mogę
dzisiaj wpaść? – zapytałem bez wstępu.
- O której tylko
chcesz. Czy coś się stało? – W jej głosie słyszałem niepokój.
- Nie – Starałem się
stłumić podekscytowanie – Chcę cię o coś wypytać. Będę za godzinę. Ok?
- Dobrze – była
wyraźnie zdenerwowana.
Czyżby wiedziała o co
mi chodzi?
Pięćdziesiąt minut
później stałem pod drzwiami domu rodziców. Mama uściskała mnie i pociągnęła w
głąb domu, w stronę kuchni.
- Jadłeś śniadanie?
Jak zwykle, mamuśka
musiała mnie najpierw nakarmić. Nie mógłbym odmówić jej tej przyjemności.
- Jeszcze nie – uśmiechnąłem
się do jej zatroskanych oczu – Wiedziałem, że u ciebie będzie smaczniej.
- I miałeś rację – przytaknęła
z dumą w głosie.
Po chwili na patelni
skwierczało masło, a mama sprawnymi ruchami ręki szatkowała cebulę. Taktownie
nie przerywałem, obserwowałem. Zawsze to lubiliśmy z siostrą do dnia, gdy
uciekła z domu i słuch o niej zaginął. Dziesięć minut później stał przede mną
talerz z jajecznicą, bagietką z masłem i malowniczo ułożone cząstki pomidora,
które przyprawiła swoim tajemniczym sosem. Słoik tego cuda zawsze stał na półce
w lodówce i przyciągał nas jak magnes. Wygrywał zawody nawet z nutellą.
Wystarczyło zamoczyć kromkę chleba w sosie...
- Mamo… - zacząłem,
gdy talerz świecił pustkami – muszę się czegoś dowiedzieć i polecono mi spytać
o to właśnie ciebie…
- Na rozmowy o
motylkach i pszczółkach już raczej za stary jesteś – mama starała się żartować,
ale w jej oczach czaił się strach.
- Przenoszę się do
innego miejsca – przeszedłem od razu do rzeczy – Kazano mi spytać ciebie o
wyjaśnienie.
Z mamy jakby powietrze
zeszło. Opadła ciężko na krzesło po przeciwnej stronie stołu, splotła palce
dłoni ze sobą i tak zamarła. Milczała zgarbiona, wpatrując się w blat stołu. Westchnęła
i spojrzała mi w oczy.
- Marcinie… - urwała.
Głos jej się załamał – Miałam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tej rozmowy,
ale najwyraźniej przekleństwo lub dar, jakim obdarowano naszą rodzinę, odezwał
się teraz i w twojej krwi.
- Przekleństwo?! –
zdziwiłem się – To, że możemy się znaleźć w tak odmiennym od naszego świecie i
wrócić w ułamku sekundy z powrotem, nazywasz przekleństwem?!
Wstała gwałtownie od
stołu, wskutek czego krzesło, na którym siedziała przewróciło się z hukiem na
deski podłogi.
- To nie działa w ten
sposób – oplotła się ramionami, jakby słowa powodowały fizyczny ból – Nie można
tak skakać bez końca, w końcu nie będziesz mógł wrócić. Twoja siostra… - po
tych słowach urwała, głos jej się załamał, a z oczu popłynęły łzy.
- Twoja siostra też
przeskakiwała – urwaną opowieść podjął tata.
Dopiero teraz
zauważyłem, że stoi w drzwiach kuchni.
- Cześć tatku – wstałem
i uścisnąłem go.
Już od dawna byłem od
niego wyższy o głowę. Pomimo swoich pięćdziesięciu lat, był szczupłym i
wyjątkowo sprawnym mężczyzną. Oboje z mamą praktykowali jogę od kiedy pamiętam.
To, co potrafili zrobić ze swoimi ciałami, zawsze wprawiało mnie i Tośkę w
zdumienie. Wkurzała nas natomiast zawartość lodówki. Jako dzieci bardzo
burzyliśmy się z siostrą o brak mięsa w lodówce. Koledzy jedli obiady w
stołówce szkolnej, my dostawaliśmy kanapki z wędliną sojową na drugie
śniadanie, a na obiad ryże i kasze z warzywami. O hamburgerach mogliśmy tylko
śnić. Chociaż, gdy przypomnę sobie pierwszego zjedzonego po kryjomu
cheeseburgera i sraczkę, jaką po nim miałem przez dwa dni… Fakt faktem, nie
chorowaliśmy, nie tyliśmy i w porównaniu z domami kolegów, nasz był niezwykle
spokojny i wesoły. Nie wiem, czy to zasługa bezmięsnej diety, czy po prostu
takimi ludźmi byliśmy od zawsze. Ot, szybka dygresja przefrunęła mi przez
głowę.
- Opowiedz mi więcej –
poprosiłem tatę cicho – Muszę wiedzieć.
- Jej bunt młodzieńczy
zaczął się wcześnie – podjął opowieść monotonnym głosem -Wkurzała się o wszystko.
O ograniczenia w wolności, które jej narzucaliśmy, każąc wracać do domu przed
dwudziestą drugą, o nakazy nauczycieli, którzy nie pozwalali jej malować się i
ubierać tak jak chciała – po tych słowach uśmiechnął się, najwyraźniej
do swoich wspomnień – Potrafiła zrobić sobie wokół oka taką tęczę, że wyglądało
na obite wielokrotnie.
Ze zdziwieniem
stwierdziłem, że nie pamiętam jej buntu i dziwnego makijażu. Ale w końcu, jako
starsza siostra zawsze była dla mnie tą mądrzejszą i wiedzącą wszystko. W tym
momencie, jakby się coś odblokowało. Wyświetliły mi się w głowie różne sceny na
raz. Przerażenie malujące się w oczach rodziców patrzących na Tośkę wychodzącą
na jakąś imprezę. Jest ubrana w czarną sukienkę z potarganym dołem i w
rajtuzy z artystycznie wyszarpanymi dziurami. Jej głowę przyozdabia czarny
irokez z czerwonymi końcówkami. Całości dopełnia skórzana kurtka i czarne
glany. Rodzice zgodnie z własnymi przekonaniami nie nosili ciuchów ze skóry,
więc ten dodatek był dla nich policzkiem. I kolejna scena. Tośka, tym razem z
ogoloną głową i piekielnie czarnym makijażem. Ma na sobie obcisły,
jednoczęściowy kombinezon ze skóry i wysokie buty na platformie. Mnóstwo
biżuterii i tatuaż w kształcie smoka na całe ramie. Ogon smoka niknie pod
czarnym materiałem na plecach. Znów przerażenie w oczach rodziców i nowość,
kolczyk w nosie Tośki. Kolejne wspomnienia wlewały się w mój umysł, jakby ktoś
otworzył słoik z nimi. Słoik zakręcony bardzo dawno temu i zakurzony.
- Pamiętam –
wyszeptałem – teraz sobie przypomniałem.
- No właśnie –
westchnął tata – robiła coraz dziwniejsze rzeczy. Potrafiła nie jeść i nie
wychodzić z pokoju przez tydzień, przyjmując wyłącznie napoje. Nie ma nic złego
w głodówce – usprawiedliwiał ją ojciec – ale po tygodniu nie jedzenia, chodziła
przez kolejnych kilka dni w maseczce chirurgicznej na twarzy twierdząc, że
wyłącznie w ten sposób może wytrzymać smród świata – znów uśmiechnął się do
siebie, a może do Tosi.
Mama, patrząc na tatę,
uśmiechała się również. Dla mnie to, co opisywał brzmiało jak złe wspomnienia.
Dla nich było najwyraźniej tymi dobrymi.
- I w końcu zniknęła…
- spuścił wzrok na podłogę przed sobą – nie było jej prawie trzy lata.
Odchodziliśmy od zmysłów.
I znów wspomnienie
zabłysnęło w mojej głowie szybko odtworzonym filmikiem. Tosia staje przed nami
w kuchni ubrana jedynie w paciorki na szyi, z ciałem pomalowanym w wielobarwne
wzory i z włosami zlepionymi czymś w krótkie, bordowe strączki. Mówi, że
wreszcie jest w miejscu, gdzie czuje się szczęśliwa i nie musi walczyć o
siebie.
Mama płacze, że nie
zobaczy jej już więcej, a Tośka uśmiecha się spokojnie i mówi o szczęściu.
- Ona jest tam?! –
Nagłe olśnienie wyartykułowałem krzykiem. – Została w TAMTYM miejscu?!
- Tak nam się wydaje –
wyszeptała mama. – Nie znalazłam jej jednak. – Jej głos się załamał i ugrzązł w
gardle.
Po chwili wzięła się w
garść i mówiła dalej.
- Szukałam jej kilka
lat. Przeczesałam wioskę, do której trafiałam, ale Tosi nie znalazłam. – Znów
ucichła. – Pewnie kontynuowałabym poszukiwania, ale zaczęłam utykać. –
Patrzyła w moje oczy, szukając w nich zrozumienia. – Nie potrafiłam wejść w
tamten świat, lub kilka dni w nim tkwiłam. Po kilku dobach tam okazywało się,
że tutaj minęło kilka miesięcy. – Głos miała matowy. – Straciłam pracę, ty
byłeś przeze mnie zaniedbany i bardzo wystraszony… Odpuściłam. – Ukryła twarz w
dłoniach. – Widocznie tak Tosia chciała. Strasznie za nią tęsknię! – Ramiona
jej drżały, wraz z bezgłośnym szlochem.
Kolejne wspomnienie. Mama
pochylająca się nad albumem ze zdjęciami i jej ciężkie łzy, kapiące na
fotografie. Obserwowałem tę scenę, chowając się za futryną drzwi i nie wiedząc,
jak się zachować. Czułem jej ból i nie potrafiłem nic z tym zrobić. W wieku
dziewięciu lat zacząłem moczyć łóżko. Rodzice przyjmowali moją przypadłość ze zrozumieniem
i okazywali mi miłość na każdym kroku. Tak właśnie opłakiwałem utratę siostry,
najbliższej mi osoby. Tej, która opuściła łono matki przede mną. Krwi, którą
dzieliłem wraz z nią. Przebłysk uwolnił tak wiele emocji, że nie powstrzymałem
cisnących się do oczu łez. Siedziałem z moimi kochanymi staruszkami i płakałem.
Musieliśmy wyglądać co najmniej idiotycznie. Nic złego się nie wydarzyło w tej
chwili. Po prostu wspomnienia zaatakowały nas z ogromną siłą i rozkleiliśmy
się.
- Odnajdę ją! –
stwierdziłem z mocą. – Jestem tego pewien! Mamo, zobaczysz Tośkę, albo mi nos
odpadnie!!!
- Marcin – wyszeptała
łagodnie mama. – Nic na siłę kochanie. Taka karma. Tak ma być.
- Karma karmą, mamo –
prawie krzyknąłem – a życie kocha kochające się rodziny. Znajdę ją, a wy ją
przytulicie!
Po wypowiedzeniu tych
słów wiedziałem, że jedynym sensownym miejscem, w którym powinienem
się znaleźć, jest to miejsce TAM.
Pomyślałem i poczułem
zapach gorącej wilgoci.
ciekawe... ciekawe...
OdpowiedzUsuńa kiedy kolejna czesc Droga autorko :)?
Będzie... będzie ;-)
OdpowiedzUsuńSię pisze i postaram się o dłuższy kawałek.
Pozdrawiam