Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

środa, 8 stycznia 2014

PIORUN


Zmiany w życiu są czymś powszechnym. Każdy z nas ich doświadcza.
W moim życiu zmieniło się wszystko. Przeprowadziliśmy się na drugi koniec kraju, do jakiegoś wypizdowa, ponieważ rodzicom zaproponowano pracę. Sprzedaliśmy dom ze wszystkimi gratami i wspomnieniami gromadzonymi od lat. Dwadzieścia jeden lat mojego życia zostało w mieście rodzinnym, moi znajomi, moja szkoła, mój chłopak, moje miejsca.
Pamiętam moment, gdy mi o tym powiedzieli. Rozmowa w salonie, tuż przed imprezą na którą miałam właśnie iść. Nie poszłam, płakałam kilka godzin w pokoju ze złości i z bezsilności.

Mogłam oczywiście zostać i mieszkać u rodziny, to by się dało zorganizować. Wybór mi pozostawiono, ale kurczę kocham moich staruszków. Wiem jak to głupio brzmi, po prostu zawsze miałam z nimi świetny kontakt, byli moimi rodzicami, ale byli mi też przyjaciółmi. Ja nie sprawiałam problemów wychowawczych, oni pozostawiali mi duży margines swobody. Nie było się nad czym zastanawiać. Rodzice nie mogli, jak powiedzieli, nie przyjąć tej pracy. Są naukowcami, a propozycja udziału w projekcie badawczym była okazją, na jaką czeka się całe życie.
Chłopak... Zdaje się to nie była TAKA miłość. Rozstanie przełknęłam w miarę spokojnie, on zresztą też. Obiecaliśmy sobie kontakty przez internet, ale oboje wiedzieliśmy, że zapału nie starczy nam na długo.
Ok, jest jak jest. Po wakacjach zaczynam pierwszy rok w nowej uczelni, będę dojeżdżać, jakoś to będzie.
Najtrudniej mi się pogodzić z przeprowadzką do małej miejscowości. Urodziłam się i wychowałam dużym mieście i nie byłam jeszcze gotowa na życie odludka. Dom praktycznie w lesie, lasy ciągnące się kilometrami i sąsiedztwo kilku domów. Do najbliższej miejscowości z knajpami i sklepami pół godziny drogi autem. Dla jednych marzenie, dla mnie niekoniecznie. Na szczęście jestem zmotoryzowana, dosłownie. Przetransportowanie tu motoru nie podlegało dyskusji, rodzice nie próbowali mi nawet tego perswadować. Zbierałam na niego pieniądze latami, pracując weekendami w knajpach, nie wydając kieszonkowego, czy kasy sprezentowanej z okazji urodzin. No, plus to, co dołożyli mi staruszkowie.
Motor, moje czerwone oczko w głowie.




Poznawałam okolice. W sumie to było tutaj pięknie, pierwszy raz w życiu byłam w miejscu, w którym poza miejscowymi pojazdami nie było słychać dźwięku aut. Tylko cisza, a właściwie gwar przyrody. Szum lasu, śpiew ptaków.
Nigdy nie lubiłam spacerów, zbyt statyczne są jak dla mnie. Wolałam biegać, biegam namiętnie.
W rodzinnym mieście jechałam na tartan, tutaj miałam ścieżki i przełaj.


Pogoda dziś była do tego rodzaju ruchu idealna. Chłodno i lekko dżdżysto. Uwielbiałam bieg w takich warunkach. Moja psica również. Zataczała wokół mnie szerokie koła, raz znikała z pola widzenia, by po kilku chwilach wyskoczyć z zarośli ze szczęśliwą miną i jęzorem wywieszonym z boku pyska. Była w psim raju. Po pół godzinie biegu wpadłam w trans, mogła bym tak do wieczora. Przeskakiwałam pnie drzew, które ze starości padły na poszycie i wdychałam zapachy lasu. Oddaliłam się już sporo od domu, ale nie martwiło mnie to. Po raz pierwszy w życiu byłam tak spokojna, wyciszona.


W oddali, między drzewami zamajaczył jakiś mur, skierowałam się więc w tamtym kierunku.
Z każdym kolejnym krokiem moja ciekawość rosła. Nie był to zwykły murek, ale wysoki, trzymetrowy, betonowy mur ze zwojem drutu kolczastego biegnącego na całej długości górnej krawędzi. Biegłam zaciekawiona wzdłuż, szukając prześwitu.

Uwaga! Wysokie napięcie - tak brzmiał napis na tabliczce przymocowanej do betonu. Spojrzałam w górę, chodziło pewnie o drut kolczasty. Ciekawe, co takiego jest po drugiej stronie i gdzie kończy się to cholerstwo?! Biegłam już dobre dziesięć minut i nadal nic. Drzewa były powycinane przy murze, tworząc tym samym trzymetrowej szerokości drogę.
Wkurzyłam się i zawróciłam do domu.
Wygugluję to. Coś znajdę.

W internecie nic nie znalazłam. Przejrzałam mapy satelitarne i nic, tylko las. Przy największym zbliżeniu widziałam komin na naszym dachu, a nie znalazłam trzymetrowego pasa wykarczowanych drzew przy murze?! Dziwne trochę. Opcja zakładająca bazę wojskową padła.
Za oknem ciemniło się już. Dopiero teraz stwierdziłam, że jestem głodna. Poza jogurtem rano, nic nie jadłam. Normalnie po bieganiu dopadał mnie wilczy głód, ale nie tym razem. Za bardzo zaaferowało mnie moje odkrycie. Właściwie żadne odkrycie, nic się nie dowiedziałam!

Rodziców miało nie być przynajmniej do północy. Przyzwyczaiłam się już do nieregularności ich pracy. Czasami wracali nawet nad ranem zmęczeni, ale podekscytowani. Cieszyła ich ta praca, mnie niespecjalnie interesowała.
Interesowało mnie natomiast, co kryje zagadkowy mur.
Przełknęłam na szybko dwa jajka z patelni, postanawiając sobie wrócić tam jutro.

Następnego dnia pobiegłam do lasu zgodnie z planem. Biegłam w drugą stronę. Znów tylko betonowa płyta i drut na szczycie. W pewnym momencie natknęłam się na drzewo, które przewróciło się, opierając swój ciężar o górną krawędź betonu. Ha ha!
Zaczęłam się wspinać powoli, pełznąc na czworaka po pniu. Ciekawość dodawała mi odwagi. Weszłam, spojrzałam i zdębiałam. W odległości dziesięciu metrów stał... kolejny mur. No to już było przegięcie. Jak coś takiego może być nie widoczne z satelity?! Bardzo podejrzane i bardzo top sikretowe. Potrzebuję liny, którą przywiążę do pnia i zejdę po niej w dół. Następny mur był niższy i miał jakieś wypukłości, więc powinnam dać radę wdrapać się po nim na górę. Poza tym nie widziałam drugiego drutu kolczastego, więc mnie nie pokopie. Miałam przed sobą całe wakacje, by odkryć tajemnicę tego dziwnego miejsca.

Lina, jak się okazało stanowiła pewien problem. Po przeszukaniu domu, oraz przyległej do niego szopy, nic takiego nie znalazłam. Trzeba będzie ją kupić. Wsiadłam na motor, włączyłam GPS w telefonie i ruszyłam na poszukiwanie sklepu. GPS złapał zasięg dopiero po kilkunastu kilometrach drogi. W najbliższym miasteczku, zatrzymałam się pod sklepem ogrodniczym i zaczęłam przeglądać półki z asortymentem.

- Czy mogę w czymś pomóc? - Miły i przystojny chłopak z uśmiechem zwrócił się do mnie.

- Szukam grubej liny - odpowiedziałam. - Takiej, żeby ją przywiązać do czegoś i by móc się po niej wspiąć.
- Planujesz włamanie? - Uśmiechnął się szelmowsko, unosząc jedną brew.
Poczułam rumieniec wypełzający gdzieś zza uszu zdradzieckimi plamami na policzki.
- Potrzebuję się gdzieś wspiąć - odparłam, bez powodzenia starając się spiorunować go wzrokiem.
Był wyjątkowo ciachowaty, opalony i w dodatku w słodkich ogrodniczkach.
- To polecam drabinkę linową. - Wskazał ręką regał za moimi plecami.
Wyszłam ze sklepu z pięciometrową drabinką i zamiarem powrotu do lasu, ale zapachy dolatujące z pobliskiej pizzerii pokrzyżowały moje plany. Po godzinie syta i nieco senna wsiadłam na motor i ruszyłam w kierunku domu. Senna byłam również po powrocie, za bardzo się najadłam, to teraz mam za swoje. Chwilę się zdrzemnę.

Obudzili mnie dopiero rodzice, wracający późnym wieczorem do domu. Wstałam, ubrałam się, zgarnęłam czołówkę, uściskałam rodziców i wyszłam z domu. Psica poszła za mną, uradowana bonusem w postaci nocnej przebieżki. Rodzice nie dziwili się nawet zbytnio. Zabrałam z szopy plecak przymocowany do motoru i pobiegłam w las. Biegłam wolno, ostrożnie stawiając stopy i przyświecając sobie czołówką. Nigdy dotąd nie biegałam po ciemku, w mieście tartan zawsze był dobrze doświetlony, tutaj było inaczej. Światło księżyca przebijało się między gałęziami drzew.
Przy murze było już łatwiej i jaśniej. Dobiegłam do zwalonego na mur pnia, wyłączyłam czołówkę i nie tracąc czasu zaczęłam się na niego wdrapywać. Coś się zmieniło, na szczycie coś było inaczej niż w ciągu dnia, ale może to tylko złudzenie, w końcu była noc. W nocy wszystko wygląda inaczej.
Na szczycie zatchnęło mnie ze zdziwienia. Do pnia była przywiązana lina. Rozejrzałam się dookoła szukając tego, do kogo należała. Pusto i cicho. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Przejście na drugą stronę nie było zdaje się najlepszym pomysłem, ale ta ciekawość...
Nie, spadam stąd!
Zaczęłam się wycofywać rakiem, spełzając w dół, wciąż się rozglądając. Stojąc na ziemi stwierdziłam brak suńki. Gdyby ktoś był w pobliżu, to pewnie by mi to jakoś zakomunikowała.
- Psicaaa! - zawołałam cicho. - Powsinogo, do mnie!
- Kogo wołasz?
Wrzasnęłam ze strachu. Obok mnie, jak duch stała postać. Niewiele widziałam, tyle że był to wysoki i sądząc z głosu facet. Zastygłam, nie potrafiłam się ruszyć.
Zaciskać pięści, przypominałam sobie przeczytane gdzieś wskazówki, pompować krew zaciskając i rozprostowując dłonie. Podziałało. Sięgnęłam drżącą ręką i załączyłam czołówkę. Trzy diody oświetliły klatkę piersiową. Zadarłam więc głowę świecąc mu w twarz. Zmrużył oczy.
Był dziwny, inny jakiś, blady i jasnowłosy. Właściwie, to nigdy nie widziałam tak jasnych, prawie białych włosów. Oczu nie zobaczyłam, osłonił je dłonią, gdy oślepiłam go światłem.
- Czy mogła byś to zgasić?
- Tak. - Pstryknęłam włącznikiem. - Przepraszam.
- Chciałaś tam wejść? - W jego głosie słyszałam rozbawienie.
- Jak i ty - odparłam odważnie.
- Nie - zaprzeczył. - Ja stamtąd wyszedłem.
- Stamtąd?! - Wskazałam na mur. - Tam mieszkasz?
- Tak - odparł spokojnie. - Chciałabyś tam wejść?
Przedtem chciałam, teraz się po prostu bałam.
- Co robisz nocą w lesie? - Zmieniłam temat.
- Spaceruję - odparł. - A ty?
- Ja nic. Właśnie biegnę do domu. - Odwróciłam się na pięcie. - Dobranoc.
I pobiegłam, po chwili dołączyła do mnie psica.
- Ty zdrajczyni - ofuknęłam ją biegnąc. - Tak mnie zostawić z jakimś strasznym człowiekiem. A gdyby mi zrobił krzywdę, to co? Pojawiła byś się?! - Przystanęłam zdyszana.
- Nie zrobiłbym ci krzywdy.
Znów krzyknęłam wystraszona. Obok mnie pojawił się nieznajomy z lasu.
- Goniłeś mnie?!
- Po prostu biegłem za tobą - wyjaśnił zdziwiony moim zarzutem. - Czy to źle?
- Nie - odparłam. - Po prostu dziwne.
- Jak cały ja - zaśmiał się.
- Co masz na myśli? - Zaciekawił mnie tym stwierdzeniem.
- Daleko mieszkasz? - Teraz on unikał odpowiedzi. - Odprowadzę cię.
W pierwszym odruchu znów chciałam uciekać, ale zwyciężyła ciekawość.
- Tutaj niedaleko. - Wskazałam kierunek. - Mieszkasz za fosą?
- Można tak powiedzieć - zaśmiał się. - Po co chciałaś tam wejść?
- Zaintrygował mnie podwójny mur. A ty dla czego nie wyszedłeś przez bramę, tylko górą?
Nie odpowiedział od razu. Dłuższą chwilę szliśmy w ciszy. W oddali widziałam już swój dom i światło nad bramą.
- Niestety byłem do tego zmuszony. - Usłyszałam w końcu cichą odpowiedź.
- Zmuszony? - Drążyłam.
- Tak jakby...
Dochodziliśmy już do bramy i lampy nad nią. Przystanęłam i spojrzałam na niego. Chciałam coś powiedzieć, ale wyleciało mi to z głowy. Stał przede mną chłopak o najbardziej nietypowej urodzie pod słońcem. W świetle lampy widziałam go dokładnie. Białe włosy, biały zarost na twarzy i jasno błękitne oczy. Nawet rzęsy miał białe! Zamurowało mnie.
- Ćma ci wleci - powiedział z cierpkim uśmiechem.
- Że co? – wykrztusiłam.
- Że masz otwarte usta - westchnął. - Spokojnie, jestem przyzwyczajony. To albinizm, często wywołuję takie reakcje.
- Ale ja tak... bo nie widziałam dotąd nikogo tak pięknego - wykrztusiłam oszołomiona.
- Że co? - spojrzał na mnie skrzywiony.
- To znaczy... - Spuściłam głowę, stwierdzając że plotę jak potrzaskana. - Masz bardzo nietypową urodę i wyglądasz jak anioł.
Dobrze, że było ciemno, bo moje policzki płonęły ze wstydu. Co ja gadam?!
- To ja już pójdę. - Objęłam się ramionami patrząc w ziemię. - Noc jest i raczej wolę spacerować w dzień.
- Szkoda, bo nie będę ci mógł dotrzymać towarzystwa - odparł z westchnieniem.
- Dlaczego? - Zdziwiłam się.
- Bo promienie słoneczne mnie parzą.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Ćmy nie są ulubionym ludzkim pożywieniem. - Uniósł dłoń i docisnął mi brodę. - Zamknij usta. - Przejechał kciukiem po dolnej wardze, a ja poczułam jakby to zrobił językiem, jakby z jego palca popłynął prąd przez moje usta, szyję aż do brzucha.
Odruchowo oblizałam wargi, a on się w nie wpatrzył. Staliśmy tak nieruchomo czując, jak powietrze wokół nas gęstnieje. Pochylił się i pocałował mnie. Brakło mi tchu, wpiłam się w niego, jak tonący szukający tlenu. Objął mnie i przyciągnął, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję i wplotłam palce we włosy. Nie dotykałam nigdy tak miękkich włosów, nie całowałam tak miękkich ust. Mimo swojego wieku nie czułam nigdy żądzy, która jak teraz kazała by mi wić się w czyichś objęciach, łaknąć dotyku języka i przylegać tak zachłannie do drugiego ciała. Usłyszałam swój jęk i stwierdziłam obecność swojej dłoni na gołej skórze jego pleców. Pod koszulką! Jak? I kiedy?!
- Jeszcze chwila i cię tu rozbiorę. - Oderwał się ode mnie zdyszany.
W tej chwili nie oparła bym się jego dłoniom, ale te słowa otrzeźwiły mnie trochę. Trwałam w jego ramionach patrząc w te prawie przeźroczyste oczy i wchłaniając jego zapach i ciepło ciała.
Co to było?! Nigdy się tak nie zachowałam.
- Jutro w nocy też przejdę. - Jego ciepły oddech pachniał owocowo. - A ty?
- Będę - odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
- Dobrej nocy. - Jeszcze raz musnął moje usta, odwrócił się i odszedł.
Stałam jak słup soli, patrząc w ciemność i nie widząc go już. Czułam nić naciągającą się między naszymi ciałami. Byłam z nim nią połączona i wiedziałam, że o nim będę myśleć zasypiając i we śnie śnić.
Na sztywnych nogach weszłam do cichego domu, a w pokoju padłam na łóżko i tak zasnęłam.
Śniłam o białowłosym aniele.

Rano zastanawiałam się, czy to wszystko nie było aby snem. Wstałam, wykąpałam się, ubrałam i pobiegłam pod mur szukać śladów spotkania w nocy. Były. Uf... Ulżyło mi, a w brzuchu poczułam śpiew ptaków. Byle do wieczora...

Godziny ciągnęły się niemiłosiernie. Siedziałam przed komputerem googlując albinizm. Włosy jeżyły mi się od tego na głowie, ale nie zniechęciły mnie do niego ani na jotę. On, jak on ma na imię? Gabriel mi pasowało, albo Michał. Przypomniałam sobie dotyk jego ust i spociłam się momentalnie. Boże!
Co się ze mną dzieje?!

Ciemniło się. Poszłabym do lasu już dawno temu, ale nie chciałam czekać na niego jak jakaś głupia dzierlatka. Inaczej, chciałam, ale duma mi nie pozwalała.

Gdy zapadał zmrok wyszłam z domu. Rodzice nie pytali, ja nie mówiłam, gdzie i po co idę. Partnerstwo dla pokoju. Psicę wzięłam ze sobą, gdy wlepiła we mnie te swoje cudne, czarne ślepia z niemym błaganiem. Po raz pierwszy od dawna szłam, nie biegłam. Z każdym krokiem wrzałam coraz bardziej. Dygotałam w środku, napawając się nie znanymi mi dotąd emocjami. Czy można zakochać się w przeciągu godziny?! Nie, to na pewno chemia.

Widziałam już powalone drzewo i widziałam jego. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi, a w gardle rosła radosna eksplozja. Jest! Czeka! Może czuje się podobnie do mnie! Oby...

Księżyc świecił jasno, więc mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Wyglądał zjawiskowo i nierealnie. Szczupły, wysoki i te białe włosy.
Podeszłam do niego i patrzyłam po prostu. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Nie chciałam mówić, chciałam go dotknąć. Wyciągnęłam dłoń i pogładziłam po zarośniętym białą, miękką szczeciną policzku.
- Czekałem - powiedział i wyciągnął do mnie ramiona.
Przyjęłam zaproszenie, wpasowując się w nie i unosząc głowę w oczekiwaniu pocałunku.
- Miałem raczej w planie zwiedzanie ośrodka. - Uniósł brwi.
Zbił mnie tym z tropu i zrobiło mi się strasznie głupio. Zachowuję się jak napalona szczeniara...
- Więc prowadź - próbowałam się uśmiechnąć.
Musnął tylko moje usta i odwrócił się w stronę pnia. Nie wiem co to było, ale gdy mnie dotykał czułam prąd przepływający przez moje ciało. Teraz znów stałam unieruchomiona jakimś dziwnym bezwładem, wpatrując się w wypięty tyłeczek, gdy na czworaka wspinał się po pniu. Ciekawe, jakiego koloru włosy ma na... Chryste! O czym ja myślę?!
- Idziesz? - Spojrzał przez ramię, wyrywając mnie tym samym z zapatrzenia.
- Tak, czekałam aż dojdziesz - odpowiedziałam, a po chwili uprzytomniłam sobie dwuznaczność tego co powiedziałam. Znów gorąc zalał moje policzki.
- Doszedłem - odpowiedział i zniknął za krawędzią muru.
Wspinałam się w górę, starając się utrzymać równowagę. Kręciło mi się w głowie. Byłam pijana od emocji i miałam kłopot z oddychaniem. Czy tak czuje się zakochanie?! Nie podoba mi się to! A może to po prostu chemiczna reakcja organizmu? Okłamuję sama siebie, podoba mi się to...

Byłam na szczycie, on stał w dole i czekał.
- Jak masz na imię - spytałam.
- Stefan. - Usłyszałam w odpowiedzi. - Skacz. Złapię cię.
Mam skakać? Pysznie!
Uchwyciłam linę uważając, by nie dotknąć drutu kolczastego, groźnie skręconego i przerażającego wizją porażenia prądem. Przełożyłam nogę nad drutem i zawisłam na linie. Opuszczałam się po niej w dół do momentu, gdy poczułam jego dłonie ściskające mnie w pasie.
- Mam cię. - Usłyszałam. - A ty jak masz na imię?
- Ania. - Poczułam, jak mnie odwraca do siebie i znów przylegałam do niego.
- Anno - mruknął z ustami przy moich ustach. - Mam cię.
Nogi nadal wisiały mi w powietrzu, a serce zdaje się to pompowało krew w przyspieszonym tempie, to znów zamierało.
- Masz - szepnęłam.
Nie pocałował mnie, czym podwoił mój głód. Robił to specjalnie?
- Chodź. - Postawił mnie na ziemi i pociągnął za rękę.
Przy drugim, niższym murze Stefan podskoczył, uchwycił krawędź i podciągnął się na ramionach, zarzucając nogę na grzbiet muru. Leżąc na nim na brzuchu, wyciągnął dłoń.
- Podaj rękę, podciągnę cię.
Mógłby mi kazać podać rękę, nogę i jeszcze nerkę, dała bym mu wszystko na raz.
Wciągnął mnie na górę i razem zeskoczyliśmy na ziemię.

Moim oczom ukazał się ciąg zabudowań z betonu i szkła. Nie wyglądały jak willa, raczej jak siedziba firmy, czy obiekt badawczy.
- Tutaj mieszkasz?
- Od kiedy pamiętam - westchnął. - Badają moje schorzenie, próbują mnie wyleczyć z albinizmu, na razie jak widać bez skutku. Fajnie by było móc wyjść z budynku w ciągu dnia bez kombinezonu.
Zrobiło mi się go szkoda, nie zastanawiałam się dotąd, jak to jest, nie poczuć nigdy w życiu ciepła promieni słonecznych na twarzy. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, jak go pocieszyć.
- Chcesz zobaczyć jak mieszkam? - Przerwał milczenie.
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się.
Poprowadził mnie do bocznych drzwi budynku, wstukał kilkucyfrowy kod otwierający i weszliśmy do środka. Przechodziliśmy przez kolejne pomieszczenia. Czujniki ruchu załączały światło, oświetlając nam drogę. Było tam dużo komputerów, sprzętu elektronicznego i roboto-podobnych urządzeń, których zastosowania nie sposób było się domyślić.
- Tędy. - Wskazał schody.
Na pierwszym piętrze znów wstukał kod i wprowadził mnie do nowocześnie urządzonego, wysokiego pomieszczenia. Jedna z jego ścian była przeszklona od podłogi po sam sufit dając wrażenie otwartej przestrzeni z widokiem na odległy mur i las. Było tutaj również biurko, wielka kanapa i sztalugi.
- Malujesz?! - Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Jakoś trzeba zapełnić wolny czas. - Uśmiechnął się , podchodząc do płótna ustawionego na sztalugach.
- To ja? - patrzyłam na czarnowłosą dziewczynę o brązowych oczach.
- Jeszcze nie skończona, ale...
Przerwało mu stukanie do drzwi.
- Proszę - krzyknął w ich kierunku.
Usłyszałam piknięcia wstukiwanego kodu i drzwi otworzyły się. W progu stało dwóch mężczyzn. Byli ubrani w podobne, ciemne kombinezony z tym samym logo na piersi.
- Stefanie, nie zgłosiłeś się po dwie dawki leku dzisiaj. Jeśli leczenie ma być skuteczne, musisz pilnować...
Tu przerwał zauważając mnie przy sztaludze.
- Przyprowadziłeś gościa - stwierdził podchodząc bliżej i skupiając na mnie uwagę. - Wiesz, że regulamin zabrania tego, bez wcześniejszego uzgodnienia. - Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej metalowy przedmiot ze szklanym pojemniczkiem. - Przyjmij dawkę teraz. - Mówił do Stefana, ale patrzył na mnie.
Jego kompan nie mówił nic, szedł za nim również mnie obserwując. Odniosłam dziwne wrażenie, jakby patrzyli na insekta, którego należy usunąć.
- Zgłoszę się po zastrzyk do laboratorium wujku. - Patrzył na mężczyznę z miną wyraźnie sugerującą, że to nieodpowiednia chwila.
- Wolałbym żebyś przyjął lek teraz. - Naciskał wujek. - Chodź ze mną, dziewczyna zaczeka.
Spoglądał na mnie z niechęcią, jakbym przyszła coś ukraść, albo była szpiegiem.
- Idź Stefanie - zwróciłam się do niego. - Zaczekam.
- Powiedziałem, że później! - Stefan podniósł głos.
Oczy nienaturalnie mu pociemniały, zacisnął pięści.
- Nie przyjmę odmowy! - Wuj rzucił nerwowe spojrzenie w kierunku kolegi, a ten powoli kiwnął głową i podszedł bliżej mnie. - Idziemy. - Zacisnął dłoń na łokciu Stefana i pociągnął w kierunku drzwi. - Czy chcesz pogrzebać lata leczenia głupim uporem?!
- Nie!
Stefan chciał wyrwać ramię z uścisku, gdy trzymający go mężczyzna przyłożył mu metalowy aparat do szyi. Nie zdążył zrobić nic więcej. Czułam jak powietrze zgęstniało. Stefan odsunął się od mężczyzny, lekko go odpychając.
Mężczyzna upadł bezwładnie na ziemię, aparat wypadł z dłoni, a szklany pojemniczek roztrzaskał się. Płyn z sykiem rozpłynął się wywołując mikro wyładowania w powietrzu wokół metalowego przedmiotu.
- Co się stało?! - Stefan z przerażeniem w oczach patrzył to na leżącego na podłodze wuja, to na drugiego mężczyznę, który krok po kroku zbliżał się do niego. Zauważyłam metalowy przedmiot ze szklanym pojemnikiem, który wyciągał powoli z kieszeni.
- Stefanie. - Podniósł obie dłonie w obronnym geście, pokazując przedmiot trzymany w jednej z nich. - Teraz zrobię ci zastrzyk. Musisz czuć się dziwnie, ale uwierz, że to efekt uboczny leków, które przyjmujesz regularnie. Dziś ich nie przyjąłeś i odkrycie leku na albinizm może przez to legnąć w gruzach, a tym samym praca wielu ludzi. - Był już metr od Stefana. - Czy chcesz wziąć odpowiedzialność za złamane kariery kilkunastu osób? - Automatyczną strzykawkę dzieliły już tylko centymetry od szyi Stefana. - Bądź grzeczny, zrobimy tylko zastrzyk.
Mężczyzna czujnie rejestrował każdy, najdrobniejszy ruch Stefana, sam poruszając się jakby miał przed sobą wyjątkowo jadowitego węża.
- Nie! - Stefan odtrącił rękę ze strzykawką, a facet upadł na ziemię bezwładny.

- Co się dzieje?! - Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. - Muszę iść po kogoś. Zaczekaj tutaj.
I wybiegł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą.
Dla mnie cała ta sytuacja była kompletnie abstrakcyjna, nic z całego zajścia nie było logiczne. Jednego byłam pewna, ci dwaj panowie zachowywali się co najmniej podejrzanie. Nie wiem, czy Stefan jest faktycznie tak chory, by siłą robić mu zastrzyk, ale oni się go najwyraźniej bali!
Osobnik, który przedstawił się jako jego wujek jęknął i próbował otworzyć oczy, poruszył palcami dłoni i znów znieruchomiał.
Do moich uszu dotarły dźwięki rozmowy na parterze, najpierw ożywionej, a potem krzyki. Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu usłyszałam rumor i kogoś wbiegającego po schodach.
W drzwiach stanął Stefan. Oczy miał rozszerzone strachem i ciemniejsze, niż kilka minut temu.
Ja stałam w tym samym miejscu, w którym byłam w momencie wyjścia Stefana.
- Chodź. - Wyciągnął do mnie rękę. - Musimy stąd iść.
- Ok. - Miauknęłam podbiegając do niego i łapiąc go za rękę i... koniec.


Obudził mnie ból żeber, brzucha i zaduch. Zaczęłam się szamotać, ale nie mogłam ruszać kończynami, byłam unieruchomiona i przerażona. W pewnym momencie poczułam, że zostałam położona na ziemi. Było miękko.
- Żyjesz? - Poprzez to, w co byłam owinięta dobiegł do mnie głos Stefana.
Co za ulga. Odwinął mnie i pochylił się nade mną.
- Żyję. - Głos miałam piskliwy ze strachu. - Co się stało?!
- Żebym to ja wiedział. - Dłonią zmierzwił włosy. - Każda osoba, której dotknąłem padała bezwładnie, więc zawinąłem cię w dywan i wyniosłem z budynku. - Patrzył na mnie, szukając w moich oczach... czego? Oburzenia?
A ja zawiesiłam się analizując ruch jego dłoni na włosach, a oczami wyobraźni widziałam ten gest na... Nie! Stop!!
- I co teraz chcesz zrobić?
Nie zdążył odpowiedzieć. Rozległ się ryk syreny, a wokół zapaliły się światła. Poderwałam się chwiejnie i instynktownie pobiegłam w kierunku muru, przez który się tu dostałam.
- Chodź szybko. - Ponaglał mnie stojąc na jego szczycie i nerwowo rozglądając się wokoło.
- Podaj mi rękę - zawołałam.
- Nie ma mowy - oburzył się. - Myślisz, że cię wciągnę bezwładną?
No fakt, łatwiej mi będzie wejść samej.
Jako osoba nie praktykująca dotąd wspinaczki skałkowej i sparaliżowana wciąż strachem, brnęłam powoli do góry. Nie musiałam go widzieć, by wiedzieć że się do niego zbliżam. Czułam go po prostu przez skórę.
Gdy byłam na szczycie, on zeskoczył w dół i pobiegł do drugiego muru.
- Chodź. - Odwrócił się.
Ruszyłam za nim i zaczęłam się wspinać po linie, to szło mi lepiej. Gdy byłam po drugiej stronie, Stefan biegł już oglądając się za siebie i machając do mnie dłonią. Zatrzymaliśmy się dopiero w ciszy lasu.
- Co chcesz zrobić? - zapytałam ponownie zdyszana.
- Muszę stąd uciec. - Nie widziałam w ciemności jego twarzy, ale słyszałam w głosie desperację. - Coś dziwnego się dzieje...
Nie zadawałam więcej pytań, bo czułam że nie chce tego. Szliśmy do mnie do domu.
- Zaczekam tutaj. - Zatrzymał się na skraju lasu. - Pójdziesz ze mną? - Zapytał niepewnie, czym mnie rozbroił.
Nie potrafiłabym teraz wrócić do domu i iść po prostu spać. Nie pozwoliłabym mu być samemu i miotać się z sobą.
- Za chwilę wracam - odpowiedziałam szybko. - Wezmę tylko kilka rzeczy i będę. - Odwróciłam się w kierunku świateł domu. - Zaczekaj na mnie! - Nie potrafiłam się powstrzymać.

- Witaj Aniu. Właśnie wezwano nas pilnie do pracy. - W domu rodzice kręcili się z zaspanymi minami. - Jakaś awaria w laboratorium.
- Idźcie. Ja jadę do Aśki na kilka dni. Zaprosiła mnie. - Wymyśliłam na poczekaniu.
- Teraz?! - zdziwiła się mama, trąc oczy.
- Nie. - Zrobiłam pobłażliwą minę. - Rano, ale znając wasz tryb pracy, to pewnie wrócicie koło południa.
- Masz rację - przyznała mama. - Uważaj na siebie.
- Ok - rzuciłam krótko i pobiegłam do pokoju.
Zastanawiałam się, co ze sobą zabrać. W plecaku wylądowały portfel, kosmetyczka, ciuchy na zmianę, telefon i jeszcze kilka mało kobiecych drobiazgów, jak na przykład ukochany scyzoryk. Scyzoryk, to zbyt oszczędne określenie na to wielofunkcyjne cudo.
Stałam przy oknie czekając, kiedy rodzice wyjadą. Gdy wreszcie zobaczyłam samochód cofający na podjeździe, a w końcu światła niknące za zakrętem, pobiegłam do szopy, przypięłam plecak do motoru i odpaliłam mojego rumaka.
- Stefan - krzyknęłam w kierunku zarośli, w których go zostawiłam.
Wyszedł powoli, przyglądając się najwyraźniej motorowi. Poczułam dumę, a za razem obawę, czy aby odważy się jechać ze mną na nim. W dodatku jako pasażer.
- Załóż kask. - Sięgnęłam do tyłu podając mu go.
- Umiesz tym jeździć? - Wziął kask ode mnie i obracał go w dłoniach, jak czarodziejską dynię.
- Nie, udaję - sarknęłam. - No pewnie! Wsiadaj.
Założył kask na głowę, nadal stojąc obok motoru.
- Boisz się? - Podpuściłam go.
- Nie - zaprzeczył. - Ale boję się ciebie dotknąć. Co jeśli...
- Nic. - Nie dałam mu skończyć łapiąc go za dłoń. - Widzisz? Nic się nie dzieje.
Byłam dumna z siebie za odwagę, a może za głupotę jednak? A co gdyby?...
Nie powiedział już więcej, tylko usiadł za mną i objął mnie w pasie. Czułam jego ramiona tuż pod piersiami, od czego zaczęło mnie mrowić w brzuchu i poniżej. O rany...
Ruszyłam ostro, by zagłuszyć głód rodzący się w moim wnętrzu, ale poskutkowało to tym, że Stefan mocniej zacisnął ramiona. Jechałam powoli, starając się oddychać. Jechałam o wiele za wolno jak na mój gust. Zastanawiałam się, czy nie poprosić go, by złapał mnie za biodra, ale w tej samej chwili wyświetlił mi się w głowie obrazek Stefana klęczącego za mną i trzymającego moje biodra podczas... Boże! Co się ze mną dzieje?!!
Zatrzymałam motor, wyłączyłam go i zsiadłam wysupłując się z jego ramion. Zdziwiony zdjął kask i wbił we mnie te swoje jasne oczy.
- Zmieniłaś zdanie? - Widziałam malujące się na jego twarzy rozczarowanie, może żal.
- Nie! - odpowiedziałam z mocą i na tyle szybko, by się nie zastanawiać nad tym co chcę wyrazić. - Ale musisz mnie pocałować, albo w tym stanie rozpieprzę motor w pierwszym przydrożnym rowie!
I w tym momencie usłyszałam, co mówię. Znów krew napłynęła mi do twarzy, gotując skórę policzków i cebulki włosów.
Stefan odłożył kask na siedzenie i pełnym gracji ruchem przerzucił nogę przez siodełko. Patrzyłam na niego, jak zaczarowana, a w głowie znów pojawiły się niechciane obrazy. Gra mięśni brzucha, gdy odrzucił nogę w tył, spinający się pośladek i praca klatki piersiowej, gdy wsparł się na ramionach.
Co się ze mną wyrabia?! Zakryłam twarz dłońmi, starając się odzyskać równowagę wewnętrzną. Starałam się oddychać po woli i głęboko, ale tylko do momentu, gdy jego palce wśliznęły się pod moje i zsunęły je z moich oczu.
- O niczym innym nie myślę - zamruczał, oplatając mnie ramieniem w pasie i zbliżając twarz do mojej.
Poczułam miękkość jego ust i oddech mieszający się z moim, a po chwili trawę pod plecami i słodki ciężar jego ciała dociskający mnie do ziemi. Znów nie wiem jakim cudem moje dłonie zabłądziły na jego nagie plecy, a uda oplotły biodra dociskając się instynktownie w poszukiwaniu rozkoszy. Jęczałam czując usta na szyi, dłonie zaciskające się na piersiach i twardość ocierającą się przez materiał spodni.
- Aniu - wyjęczał mi w usta. - Musimy przestać.
No musimy, ale jak?!
Wstrzymałam oddech, czując palpitację serca i zacisnęłam powieki.
- Aniu! - Uklęknął nade mną. - Coś ci się stało?!
- Próbuję przestać - odpowiedziałam, gwałtownie wypuszczając powietrze. - Przy tobie to prawie niewykonalne. - Uśmiechnęłam się.
Nie przeszło mi ani trochę, miałam ochotę rzucić się na niego, rozebrać i kąsać, ssać i lizać. Zerżnąć i tulić. Wdychać i połykać. Czuć w sobie...
Boże! Daj mi siłę!!!
- A co ja mam powiedzieć? - Patrzył mi w oczy z zamiarem powiedzenia czegoś takiego, na co kobieta czeka całe życie. - Nie miałem okazji całować takiej kobiety jak ty!
No może nie na to czekałam...
- Nie całowałem jeszcze kobiety... - Patrzył w dół, jakby wstydził się swoich słów.
- I jak ja mam przestać?!! - Rzuciłam się na niego i teraz ja przygwoździłam go do ziemi. – Natykam się na ciebie w ciemnym lesie, powalasz mnie dotykiem i to nawet dosłownie, rozpalasz mnie już samą swoją obecnością i w dodatku pachniesz i smakujesz jak... nektar dla kolibra!
Patrzył na mnie zdziwiony.
- Wiesz co to koliber? - Zbliżyłam usta do jego warg.
- Wiem. - Cmoknął mnie szybko i wyśliznął się spode mnie. - Jedźmy, bo... nie wiem co.
Podszedł do motoru, sięgnął po kask i usiadł na siedzeniu gotowy do drogi. Ja nadal siedziałam na trawie i starałam się zebrać do kupy.

Jechaliśmy przed siebie bez gps-u. Po prostu oddalaliśmy się od miejsca dziwnych zdarzeń i... naszego spotkania. Gdzieś musieliśmy dojechać, ale to za jakiś czas. Na razie grzaliśmy do przodu w ciszy i blisko siebie. Nie czułam się ani odrobinę bardziej spokojna, ale było mi dobrze. Odrzucałam wszystkie myśli, po prostu byłam tutaj z nim. Jedziemy...

***

- Pan Kowalski? - W słuchawce zabrzmiał władczy głos.
- Tak. - Padła krótka odpowiedź.
- Mamy problem z... obiektem. - Chwila ciszy. - Trzeba go namierzyć. Mogą być kłopoty i tu pana rola do odegrania, szanowny.
- Rozumiem. - Oszczędna odpowiedź. - W czym rzecz?
- Zerwał nam się piorun. - Rozmówca zamruczał do słuchawki. - Ma pan trzy dni na odnalezienie go.
- Zrozumiałem. Czekam na wytyczne. - Znów telegraficzna odpowiedź.
- Do zobaczenia jutro w stałym miejscu.
- Do zobaczenia. - Kowalski zakończył rozmowę i uśmiechnął się pod nosem.
Jak on kochał pracę psa gończego.

***

Poczułam dłoń Stefana na ramieniu, zacisnął ją kilka razy.
Zjechałam na pobocze i wyłączyłam silnik. Przyjemnie będzie rozprostować nogi.
- Stefan? – Chciałam wiedzieć o co mu chodzi.
- Musimy przenocować w jakimś hotelu, lub motelu. – Odłożył kask na siedzenie obok mojego. – Wiesz, słońce. Niedługo będzie świtać, muszę się ukryć.
Był zakłopotany, może zawstydzony, jakby albinizm był jego przewinieniem.
- Ok. – Wyciągnęłam telefon. – Zaraz coś wynajdziemy.
Uśmiechnęłam się, choć w myślach widziałam pokój, łóżko i nas nagich i...
Wiem, wiele osób zna TEN smak. Pożądanie, rozkosz i spełnienie. Dla mnie to było coś obcego. Miałam wcześniej faceta i owszem, ale był sobie ot tak. Był, bo wypadało nie być singielką i być hetero. Więc byłam i uprawiałam seks, ale nie miałam pojęcia o uczuciach, które zaczynają się w głowie, a kończą między nogami. Nie znałam tego ssania w dole brzucha i rwącej się dostawy tlenu do płuc, w wyniku której kręci się w głowie, a na policzkach wykwitają płomienie. To, co działo się z moim ciałem, było dla mnie kompletną nowością, czymś nie znanym i... strasznie mi się to podobało.
Przemknęło mi przez myśl, jak wiele kobiet tkwi w nie roznieconym pożądaniu. W tym, co było dotąd moim udziałem. Lekka chęć na drugie ciało, ale nawet nie dziesięć procent uczucia, którego dane mi było właśnie doświadczać.
Ja pierniczę! Miałam ochotę nabić się na jego albinoskiego kutasa i... Nie! Stop myślom zbereźnym!
Telefon.
Wyciągnęłam aparat i wstukałam wyszukiwanie najbliższego motelu. Znalazłam, wpisałam je w GPS i ruszyliśmy.
Znów rozpraszały mnie jego ramiona oplatające w pasie. Chciałam widzieć drogę, a widziałam seks. Spocone ciała, mieszające się oddechy i kończyny. Czułam się lekko i frywolnie, jak bym wkraczała w krainę marzeń. Cel moich zapędów był najwidoczniej prawiczkiem. Na samą myśl ściskało mnie w brzuchu.

Dojechaliśmy do zaspanego moteliku. Zameldowałam nas w recepcji, chroniąc Stefana tym samym przed wścibskimi oczami recepcjonisty. W sumie to dosyć dziwna cała ta sytuacja. Poznaję faceta, nietypowego faceta i uciekam z nim, płacę za niego...

***

Jak nazwać moje życie? Pasmem czego?
Zamknięty jak chomik w klatce, leczony i testowany. Dziwaczne życie, dziwaczny wygląd i wąskie grono ludzi, z którymi dotąd obcowałem. Zawsze patrzyli na mnie jak na obiekt, obserwowali i korygowali reakcje organizmu.
Dopiero teraz czułem, że czuję. Choć bardziej odpowiednie było by określenie, że uczucia mnie zalewały. Ok. Nie mam porównania, ale co z tego? Teorię znałem, dostęp do internetu miałem od zawsze. Za to praktyka...

Weszliśmy do pokoju w niedoświetlonym motelu i pierwsze co mnie uderzyło, to łóżka, a na nich zobaczyłem nas. Seks i jej ciemne włosy łonowe kontrastujące z moimi, gdy się na mnie nabija... Poczułem kłopotliwy namiot w spodniach, rosnący z każdą chwilą.
- Wezmę prysznic – oznajmiłem, kierując się szybko ku łazience.
Nie chciałem się ośmieszyć i musiałem się pozbyć ładunku spermy, która nie pozwalała mi jasno myśleć. Choć jak w takiej sytuacji jasno myśleć?! Całą drogę miałem ją blisko, na przedramieniu czułem jej piersi, jej pupę przylegającą do mnie i mimo całej tej dziwacznej sytuacji, naszej ucieczce i okolicznościom, nie potrafiłem myśleć o niczym innym, jak tylko o różowych sutkach i ciemnych włosach między nogami. Szybko zrzuciłem ciuchy i odkręciłem wodę prysznica, drugą ręką masując kutasa. Kilka ruchów i ulga.
W moim tak zwanym domu nie mogłem tego zbyt często robić. Byłem jak robak na szpilce, pod ciągłym nadzorem. Zbyt wysokie tętno alarmowało od razu kogoś z obsługi. Nie mogłem również tego nie robić, ale zawsze wiedziałem, że wiedzą.
Wytarłem się i owinięty w ręcznik wróciłem do pokoju.
- Łazienka wolna. – Uśmiechnąłem się i chciałem jeszcze coś błyskotliwego dodać, ale jej wzrok mnie zablokował.
Oglądała mnie sobie dokładnie. Klatkę piersiową, brzuch i niżej. Powoli, bez skrępowania i cholernie seksownie. Znów zacząłem sztywnieć, a ręcznik jeszcze to podkreślał.
- Proszę. – Podałem jej z uśmiechem ręcznik. – Mamy tylko jeden do dyspozycji.
Osiągnąłem zamierzony efekt. Rozdziawiła buzię i patrzyła na moje przyrodzenie, czym podnieciła mnie jeszcze bardziej.
Położyłem się na łóżku i z zadowoleniem, ale i rozbawieniem obserwowałem sztywność ruchów Ani, gdy zamykała za sobą drzwi łazienki. Wciąż wpatrzona w...

***

Gdy wyszedł z łazienki ubrany jedynie w ręcznik na biodrach, w moim brzuchu zatańczyły płomyki. Ale gdy zdjął z siebie tą ostatnią osłonę, szczęka mi opadła. To nie jest widok, którego się można spodziewać, bo jak wyobrazić sobie mężczyznę o tak nietypowej urodzie, nagiego i już prawie gotowego do...
Muszę iść się umyć i ochłonąć, a nie stać jak dziewucha, śliniąca się na widok..., ale kurczę! Tylko tam nie jest taki blady i te włosy!
Rozebrałam się i weszłam pod zimny prysznic.
Przez dłuższą chwilę stałam po prostu pod strumieniami, walcząc z chęcią wejścia do pokoju i bez wstępów nabicia się na niego.
Zakręciłam kurek, wytarłam się pobieżnie i naga otworzyłam drzwi. Leżał na złączonych łóżkach z rękami pod głową, czekając na mnie.
Stanęłam obok łóżka nie mogąc oderwać od niego oczu. Był piękny, jak marmurowy posąg, tylko ten jeden szczegół, zazwyczaj okryty listkiem, a przynajmniej nie w takim stanie.
- Napatrzyłaś się już na dziwoląga? – To było z przekąsem.
- Wariat jesteś Stefanie. – Usiadłam obok niego, wodząc palcami po jego piersi i brzuchu. – Jeśli jesteś dziwolągiem, to najpiękniejszym jakiego w życiu widziałam. Nigdy dotąd nie pragnęłam tak bardzo. Nie mogę się doczekać dotyku i zapachu twojej skóry, a twoje pocałunki...
- Chodź tutaj. – Przyciągnął mnie do siebie. – A co ja mam powiedzieć? Wiesz przecież, że nie smakowałem tego jeszcze.
- To również działa na mnie – wymruczałam mu w usta, dłonią obejmując penisa i unosząc ciało tak, by poczuć go wreszcie w sobie. – Przepraszam, że tak bez wstępów, ale...
Reszta uwięzła mi w gardle pod wpływem doznań. Ciało domagało się i brało po prostu w posiadanie drugie ciało. Gęsia skórka w każdym miejscu, w którym dotknął mnie Stefan, parzący dotyk na biodrach, gdy dociskał mnie do siebie wbijając się jak najgłębiej, aż w końcu jęk, drżenie i jego dłonie kurczowo zaciśnięte na materiale prześcieradła. Chwilę po Stefanie, ja również rozbłysnęłam i opadłam na jego pierś.
Leżałam na nim w słodkim bezruchu, zastanawiając się czym pachnie jego skóra. Powietrze po burzy, tak właśnie pachniał. Uniosłam się na ramionach i przyglądałam jego twarzy. Biały zarost wokół ust, białe rzęsy, brwi i włosy odrealniały go, plus kolor skóry.
- Chcę jeszcze. - Posąg powoli otworzył oczy i docisnął moje pośladki. – Zostańmy tutaj i kochajmy się przez miesiąc, albo rok.
- Stefanie – Udałam oburzoną rejestrując równocześnie kolor oczu, który wydawał mi się teraz dużo ciemniejszy. – Uciekłeś, pewnie cię szukają, a ty myślisz teraz o zberezieństwach?!
- Tak – stwierdził spokojnie. – O wszystkich zberezieństwach tego świata jakie mogę z tobą zrobić.
Naparł na mnie, by znaleźć się na górze. Poczułam się drobna pod nim i cudownie zawładnięta.
- Aniu. – Wymruczał mi w usta poruszając się we mnie. – Trzeba było nie chodzić nocą po lesie, albo szybciej biegać i uciec przede mną.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że poszłam wtedy do lasu.
Chciałam na niego patrzeć, ale z każdym kolejnym ruchem jego bioder, moje powieki przymykały się. Nie miałam nad nimi kontroli, nie miałam kontroli nad ciałem, które lepiej od głowy znało drogę ku spełnieniu.

Nie wiedziałam nawet kiedy usnęłam, ale gdy się już obudziłam, stwierdziłam puste miejsce w pościeli obok siebie. Ogarnął mnie strach, że to wszystko było snem? A może nie sen, tylko po prostu odjechał beze mnie.
Zerwałam się. Był tutaj, stał w drzwiach ubrany jedynie w spodnie. Widziałam tylko zarys jego ciała, oślepiało mnie zachodzące słońce w promieniach którego stał w bezruchu. Opierał się o futrynę drzwi wejściowych.
- Stefanie...
Drgnął słysząc swoje imię i odwracał się do mnie, gdy coś szarpnęło jego ciałem, a Stefan wpadł do środka trzymając się za brzuch. Kolana ugięły się pod nim i upadł na podłogę.

***

Gdy stała przy łóżku oglądając mnie sobie, byłem tym równocześnie speszony, ale i podniecony. Ciało mam wysportowane codzienną dawką obowiązkowych treningów, ale na brak pigmentu w skórze, czy włosach nie mam wpływu. Jej się to najwyraźniej podobało, ja natomiast nie potrafiłem oderwać oczu od jej krągłości, różowości, opalonego ciała i mokrych kosmyków włosów, z których woda spływała z ramion na piersi. Krople odrywały się od sutków spadając na prześcieradło obok mnie. Inne spływały pomiędzy piersiami, omijając pępek i niknąc w skręconych, ciemnych włoskach łonowych.
- Napatrzyłaś się już na dziwoląga? – Chciałem mieć ją bliżej, poczuć jakie to uczucie być w niej.
- Wariat jesteś Stefanie. – Usiadła obok mnie, wodząc palcami po piersi i brzuchu, omijając miejsce, które najmocniej domagało się pieszczot. – Jeśli jesteś dziwolągiem, to najpiękniejszym jakiego w życiu widziałam. Nigdy dotąd nie pragnęłam tak bardzo. Nie mogę się doczekać dotyku i zapachu twojej skóry, a twoje pocałunki...
- Chodź tutaj. – Nie chciałem już słów. – A co ja mam powiedzieć? Wiesz przecież, że nie smakowałem tego jeszcze.
- To również działa na mnie – wymruczała mi w usta, dłonią obejmując penisa i nabijając się na mnie. – Przepraszam, że tak bez wstępów, ale...
Nie potrzebowałem wstępów, miałem ją całą. Gorącą wilgoć ciasno otulającą mnie, kołyszące się piersi i jej zarumienioną twarz gdy unosiła się i opadała na mnie. Czułem ogień i elektryczność w całym ciele, a w szczególności w dłoniach, gdy dociskałem jej biodra do swoich. Energia wibrująca w palcach wzrastała i zaczynała mi rozgrzewać opuszki palców. Zacisnąłem powieki, a pięści na prześcieradle. Coś dziwnego działo się z nimi, ale paznokcie Ani wbijające się w moją pierś i rozkołysana płynność jej ruchów zawładnęły mną całkowicie, rozkosz wydarła z mojej piersi jęk a w zaciśniętych pięściach poczułem żar.

Leżała na mnie oddychając coraz to spokojniej. W pewnym momencie uniosła się na łokciach i przyglądała mi się.
- Chcę jeszcze. – Docisnąłem ją do siebie. – Zostańmy tutaj i kochajmy się przez miesiąc, albo rok.
- Stefanie – Zrobiła oburzoną minę. – Uciekłeś, pewnie cię szukają, a ty myślisz teraz o zberezieństwach?!
- Tak – odparłem, choć wiedziałem, że ma rację. – O wszystkich zberezieństwach tego świata jakie mogę z tobą zrobić.
- Aniu. – Tym razem będąc w niej, byłem na niej. – Trzeba było nie chodzić nocą po lesie, albo szybciej biegać i uciec przede mną.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że poszłam wtedy do lasu – wymruczała, zamykając oczy i obejmując mnie udami.

Usnęła. Teraz ja mogłem poprzyglądać się jej.
Jeszcze dwa dni temu wszystko miałem usystematyzowane i poukładane lata na przód. Ona odmieniła wszystko, po prostu się pojawiła. Teraz leżała obok.
Coś nie pasowało jednak do obrazka. To było prześcieradło. Spalony materiał, ten sam na którym zaciskałem dłonie szczytując. A co, gdybym trzymał ją za biodra?! Oparzyłbym jej skórę?!
Znów czułem mrowienie w dłoniach, musiałem im się przyjrzeć. Mrowienie wędrowało po całym ciele, ale najmocniejsze było w koniuszkach palców.
Rozmyślanie przerwał mi szelest dobiegający spod drzwi. To była kartka papieru wsunięta pod nimi. Podniosłem ją i obejrzałem z obu stron. Była czysta. Głupi kawał? Uchyliłem ostrożnie drzwi, cholera słońce jeszcze nie zaszło i świeciło centralnie na wejście. Chwila, a może całe to uczulenie na słońce było oszustwem, aby trzymać mnie w ośrodku? Nie, kiedyś wyszedłem na słońce i pamiętam mdłości i bąble poparzenia pomimo, że trwało to zaledwie kilka minut. Sprawdzić? Otworzyłem drzwi na oścież i stanąłem w zachodzącym słońcu. Minuta, dwie i jeszcze kolejne. Nie czułem bólu, czułem tylko ciepło wieczornego słońca ogrzewającego skórę. I jeszcze gorycz rozczarowania i złość, że tyle lat pozwoliłem się więzić i sprzedawać sobie te wszystkie kłamstwa.
- Stefanie.
Odwracałem się, by powiedzieć Ani o swoim odkryciu i wtedy szarpnął mną ból wnętrzności i skóry brzucha. Spojrzałem w dół. Powyżej pępka wbita była strzałka, której koniec iskrzył i buczał. Po chwili następna i kolejna strzałka wbiła się porażając bólem. Zatoczyłem się do środka pokoju i bezwładnie opadłem na kolana. Po chwili leżałem na boku niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, ale w pełni świadomy.
Nade mną ktoś przeszedł, wepchnął mnie głębiej do pomieszczenia zapewne po to, by móc zamknąć drzwi.
- Czego pan chce?! – To był przerażony głos Ani.
Chwila ciszy, czyli sprawdzał czy unieruchomił mnie, może czy żyję, a kilka sekund później czarna walizeczka znalazła się w zasięgu moich oczu. Próbowałem poruszyć palcami rąk, albo głową, a udało mi się jedynie zamknąć i otworzyć oczy.
- No maleńka – przemówił mężczyzna. – Narozrabialiście. Młodego zabieram ze sobą, a tobie pomogę zapomnieć. Nie będzie bolało. – Sięgnął po walizkę i zniknęła mi ona z pola widzenia.
- Niech nas pan zostawi – Znów błagalny głos Ani.
- Nie mogę ślicznotko. – Szczęknęło zapięcie walizki. – Taką mam pracę.
- Co pan chce zrobić?! – Słyszałem panikę i strach.
- Jak już mówiłem piorunka zabieram, a ty śliczna dostaniesz zastrzyk i... takie tam. – Ucichł, a ja wsłuchałem się w metaliczne dźwięki przedmiotów wyjmowanych zapewne z walizki. – Jutro się obudzisz, zastanawiając się co tutaj robisz, dlaczego nie śpisz we własnym łóżku. Wrócisz do swojego życia, a o tym blondasku nie będziesz nawet pamiętać, jak i on o tobie. Będzie tak, jakbyście się nigdy nie spotkali.
- Ale ja tego nie chcę! – Ania płakała najwyraźniej. – Nie chcę zapomnieć Stefana!
- Przykro mi mała – stwierdził krótko. – Nie moja decyzja. Zadarliście z grubymi rybami.
Przykro ci, pomyślałem z wściekłością, to postaram się, żeby ci było przykro jak nigdy w życiu.
Złość zmieniła się w kłujące fale prądu spływające z całego ciała ku rękom. Strzałki przestały bzyczeć, a to co przed chwilą sprawiało ból, zmieniło się w dodatkową dawkę energii. Zaczerpnąłem ją najwyraźniej z tych mających mnie paraliżować bateryjek. Odrętwienie znikało, a ja podniosłem się na kolana i wstałem. Mężczyźnie zajętemu nabijaniem strzykawki umknął ten fakt. Dopiero gdy się nad nim pochyliłem, z przerażeniem próbował namacać coś w walizce, mamrocząc.
- To nie możliwe... - W jego oczach widziałem zdziwienie i podziw? – To nie może być... niedźwiedzia by powaliło...
Dotknąłem go widząc, że w dłoni trzyma już ten sam pistolecik, którym próbowano mnie sparaliżować w laboratorium. Padł na łóżko twarzą, wprost na kolana Ani.
- Musimy stąd znikać. – Zepchnąłem go na bok. – Ubieraj się.
Ania otrząsnęła się częściowo z odrętwienia. Spakowała drobiazgi do plecaka i opuściliśmy motel.

- Dokąd chcesz jechać? – spytała odpalając motor. – I co z uczuleniem na słońce?
- Uczulenie było najwyraźniej sposobem na uziemienie mnie, a pojedziemy do jedynego kumpla, którego znam z zewnątrz. Daj telefon, skontaktuję się z nim mailowo. – Wyciągnąłem dłoń po jej telefon.
- Nie Stefanie. – Minę miała zmartwioną.
Czyli chce to teraz skończyć? Przestraszyła się i nie chce ryzykować dłużej.
- Rozumiem cię. – Starałem się ukryć zawód, jaki mi tym sprawiła. – Jedź do domu, dam sobie radę.
- Oszalałeś?! – Wyłączyła silnik i patrzyła na mnie jak na idiotę. – Musimy się pozbyć telefonu. Myślisz, że jak nas namierzył ten facet? – Wskazała głową budynek motelu.
Kamień spadł mi z serca.
- Musimy też wypłacić tyle kasy ile się da w banku i nie korzystać już z kart płatniczych. – Podała mi kask i opuściła szybkę swojego. – Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć?!! – Usłyszałem jeszcze stłumione pytanie, nim odpaliła motor.

Ruszyliśmy. Objąłem ją ramionami, wkładając dłoń pod kurtkę, by mieć kontakt z jej skórą. W odpowiedzi przesunęła pupę wpasowując się ściślej między moimi udami. Kocica...

***

Z banku udaliśmy się do kawiarni internetowej, skąd Stefan wysłał maila. Odpowiedź przyszła błyskawicznie.
- Jedziemy tutaj – Wskazał miasteczko na monitorze. – Zapamiętasz drogę?
- Pod jednym warunkiem. – Droczyłam się z nim.
Pytająco uniósł brwi.
- Zatrzymamy się gdzieś na seks. – Zaglądałam mu w oczy dłonią masując przez materiał spodni.
- Ok. – Docisnął moją rękę.
Mocno na niego działałam.

Niestety, nie było przystanków. Mknęliśmy drogą i po dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Zatrzymaliśmy się tylko na przystanku PKS, by podrzucić mój telefon do autobusu jadącego w przeciwnym kierunku. Na jakiś czas zdezorientuje to może prześladowców.

Wynajęliśmy pokój na fałszywe nazwisko i po rozlokowaniu się poszliśmy coś zjeść. Po całym dniu bez jedzenia nasze żołądki burczały głośniej, niż silnik motoru.
Większość knajp była o tej porze zamknięta, a ulice uśpione i ciche. W końcu znaleźliśmy praktycznie pusty lokal, w którym kelnerka rozleniwionym głosem poinformowała nas, że kucharz w swej łaskawości upichci jeszcze coś dla nas, ale nie mamy szans na wybór dania. Po prostu mamy czekać i tyle. Nie komentowałam faktu, że szyld informował, iż lokal jest czynny 24h i serwuje pełną kartę. Nie chciałam by mi napluto do posiłku.

Po godzinie, najedzeni i senni, siedzieliśmy naprzeciw siebie.
- Wolisz zaczekać tutaj, czy w pokoju? – Stefan spojrzał na zegarek. – Muszę się spotkać z Arturem. Nie mam serca ciągnąć cię tam, jesteś śpiąca. Poza tym pewnie byś nas rozpraszała. – Uśmiechnął się prześlizgując się spojrzeniem od moich ust w dół.
- Idź na spotkanie. – Ziewnęłam przeciągle mile połechtana komplementem. – Będę czekać na ciebie w łóżku.
Stopą przejechałam od kolana do krocza. Stefan wyprostował się gwałtownie, głośno wciągając powietrze.
- Jest coś, czego chcę się o tobie dowiedzieć dzisiaj Stefanie. – Palcami stopy delikatnie ugniatałam wypukłość. – A mianowicie smak. – Spojrzałam na niego poważnie. – Chcę wiedzieć, jak smakujesz.
Spodnie uwypuklały się coraz bardziej.
- Jak będziesz grzeczny – kontynuowałam. – To pozwolę i tobie posmakować mojej cipki. Co ty na to?
Pochyliłam się do przodu, opierając o blat stołu między nami. Próbował najwyraźniej coś powiedzieć, jednak podniecenie pozwoliło mu jedynie rozchylić i oblizać usta. Tak seksownie to zrobił, że miałam ochotę tu i teraz wejść pod stół i dobrać mu się do rozporka.
Nigdy wcześniej nie zachowywałam się tak, nie myślałam tak nawet!
- Odprowadzę cię. – Wstał, gdy i ja podniosłam się od stołu.
- Nie trzeba. – Powstrzymałam go. – To tuż za rogiem. Idź już, zobaczymy się w pokoju. Będę czekała. - Spojrzałam na niego spod rzęs.
Głośno przełknął ślinę, mając pewnie przed oczami swojego penisa w moich ustach.
- Idź. – Uśmiechnęłam się zalotnie. – Jeszcze tylko zrobię siku i też idę.

Gdy wyszłam z ubikacji Stefana już nie było. Bez pośpiechu poszłam do naszego pokoju. Noc była piękna, gwiazdy rozsypane gęsto po niebie i księżyc, rozjaśniający noc. Była pełnia.
Stałam na środku ulicy z zadartą głową i patrzyłam w górę. Spadła gwiazda. Zaraz, co wtedy się robi? A, życzenie!
Czego by sobie tutaj życzyć? Może szczęśliwej kontynuacji przygód z poznanym tak naprawdę dopiero co mężczyzną? Czyli co? Dom, dzieci, wspólne śniadania i tego typu sprawy?
O to zdaje się właśnie w tym wszystkim chodzi. No! Jeszcze o seks. Obłędny seks!

Przekręciłam klucz w zamku i pchnęłam drzwi roztrząsając problem życzenia.
W pokoju był już Stefan, wychodził właśnie z łazienki. Gdy mnie zobaczył, znieruchomiał.
- Jesteś już! - Ucieszyłam się. – Tak długo szłam? Przebrałeś się i ogoliłeś nawet?! – Idąc zdejmowałam z siebie kolejne części ubrania. – Więc spieszno ci do spenetrowania moich ust? – Z zadowoleniem zarejestrowałam zaskoczenie na jego twarzy. – To dobrze. – Zupełnie już naga włożyłam mu ręce pod koszulę i gładziłam brzuch i piersi, docierając do paska spodni. – Przy tobie zachowuję się jak najarana kotka, ale to twoja wina. Jesteś tak cholernie seksowny i tak upojnie pachniesz... - Szarpnęłam za materiał koszuli urywając tym samym guziki. Byle się dostać do nagiej skóry.
Widziałam, jak ściemniały mu oczy, a spodnie napięły się pod naporem podniecenia.
Rozpięłam je pomagając im się zsunąć na podłogę.
- Ktoś tu nie założył bielizny? – Spojrzałam na niego z udawanym oburzeniem. – Niegrzeczny chłopiec! – Oplotłam palcami nabrzmiałego penisa. – Muszę cię ukarać.
Po zaciśniętych szczękach widziałam, że ledwo nad sobą panuje.
Powoli opadłam na kolana i powąchałam go.
- Pachniesz tutaj jeszcze lepiej. – Polizałam powoli od nasady do czubka.
Stefan z głośnym jękiem oparł dłonie na ścianie za sobą. Biodra mu drżały. Poznawałam go ustami i dłońmi. Przerwałam pieszczotę i idąc tyłem w kierunku łóżka obserwowałam jego reakcje.
- Bez zarostu też ci ładnie. – Wyciągnęłam zapraszająco dłoń. – Ale mogłeś poczekać. – Usiadłam na brzegu posłania. – Wiedziała bym jak łaskocze mnie twoja broda w... - Rozsunęłam uda zasłaniając się dłonią, jeden palec zagłębiając do środka. – Jesteś ciekaw jak ja smakuję? – Podniosłam śliski palec do nosa. – Jak pachnę?
To podziałało na niego jak płachta na byka. Wyplątał stopy ze spodni razem z butami i zrzucił koszulę podchodząc do mnie dwoma krokami.
- Później zaspokoję ciekawość. – Głos miał ochrypły z podniecenia.
Objął mnie w pasie i jak lalkę przeniósł na środek łóżka. Klęknął nade mną tak, że jego kolana znalazły się po bokach moich bioder.
- Z tej perspektywy też wyglądasz bosko – mruknęłam przyglądając żyle biegnącej od jąder aż po czubek. – Czy długo każesz mi jeszcze czekać?
- Już tylko chwilę. - Odchylił się do tyłu i zdjął skarpetki.
Głos miał schrypnięty i niski, oczy przymrużone i uśmiechał się jakoś tak inaczej, drapieżnie. Podobała mi się ta zmiana. W brzuchu czułam narastający głód jego twardości.
Uklęknął między moimi udami i siedząc na piętach zarzucił sobie moje nogi na ramiona. Cały czas mi się przyglądał. Powoli nadziewał mnie na siebie przyciągając moje biodra do swoich, patrząc w oczy.
- Stefanie - wyjęczałam wyginając się i ściskając dłońmi piersi. – Mocniej...
I było mocniej, bardzo mocno i głośno. Nie wiem które z nas jęczało głośniej. Eksplodowaliśmy prawie równocześnie. Stefan z twarzą wciśniętą w zagłębienie mojej szyi, ja z palcami wbitymi w jego pośladki, by go jak najbliżej przyciągnąć.
Po długiej chwili, gdy zsunął się ze mnie zobaczyłam czarne ślady po bokach mojej głowy.
- Przypaliłeś pościel! – Rozbawiło mnie to. – Widzę, że nieźle cię rozpalam.
- Zazwyczaj panuję nad sobą w takich okolicznościach. - Podniósł się na łokciu.
Brew powędrowała mu do góry, a wraz z nią kącik ust w seksownie drapieżnym uśmiechu.
- Zazwyczaj???

***

Ania doprowadziła mnie w knajpie do takiego stanu, że całkiem serio zastanawiałem się czy nie iść z nią do ubikacji na szybki seks. Rozsądek wygrał.

Z Arturem umówiłem się na peronie kolejowym. Przyszedłem i czekałem, ale nie pojawił się.
Peron świecił pustkami, więc nie było opcji, że go nie poznałem. Byłem przed czasem, czyli nie mogliśmy się minąć. Po pół godzinie zrezygnowałem z dalszego wypatrywania i ruszyłem do hotelu. Jutro skontaktuję się z nim z samego rana. Może coś pokręciłem. Może on?
Zmartwiony otworzyłem drzwi z zamiarem dobrej zabawy z Anią. To jedno mnie pocieszało.
Pierwsze co zauważyłem, to dwa czarne ślady dłoni odbite na ścianie przy drzwiach do łazienki.
- Co do cholery?... – mruknąłem, wchodząc dalej do pokoju.
Na łóżku leżała Ania, naga i z włosami w nieładzie. Oczy miała zamknięte, usta rozchylone.
Obok, nagi leżałem ja.
- Cześć braciszku...

***

Powoli przytomniałam. Było mi błogo i sennie. Nie miałam ochoty wracać na powierzchnię, chciałam odpłynąć w sen. Coś jednak nie pasowało, to był chrobot klucza w zamku, a chwilę później głos... Zaraz! Jak mogę słyszeć Stefana wchodzącego do pokoju, skoro on leży obok mnie. Przed chwilą się kochaliśmy. Ba! To był najlepszy numerek w moim życiu! A może ja już po prostu śpię i śnię. Ugryzłam się w wewnętrzną stronę policzka, zabolało, więc nie śpię. Poczułam smak krwi na języku. Fuj, ohydny smak.
Z ogromnym wysiłkiem zmusiłam powieki, aby się podniosły, a oczy do spojrzenia na drzwi.
To był moment takiego wystrzału adrenaliny spowodowanej niezrozumieniem tego co widzę, że mięśnie poderwały po prostu mój tułów do pozycji siedzącej. Siedziałam i patrzyłam na Stefana stojącego w drzwiach i patrzącego na mnie z równie zdziwioną miną co moja. Patrzył na mnie i na...
Powoli, jak w sennym koszmarze obróciłam się do osoby, obok której w tej chwili siedziałam. W przeciągu tych kilku chwil, przez głowę przeleciały mi dziesiątki obrazów rodem z filmów science-fiction. Jednym z nich był ufoludek, który na czas kopulacji przybrał postać osobnika ostatnio widzianego przeze mnie. Zdjął mi upragniony i pożądany obraz z siatkówki oka i go wykorzystał. Nieźle, swoją drogą, posunięta w rozwoju technika, w celu posuwania. Cholera, jak szybkie są myśli?!
Stop! Właśnie patrzyłam na ufoludka. Wyglądał jak Stefan, tylko bez zarostu na twarzy. Zaraz, po co wprowadzać korektę? Czy ufo pomimo antykoncepcji może zapłodnić? Czy tak się właśnie zaczyna inwazja na Ziemię? W ilu miejscach globu odgrywa się podobny scenariusz? Patrzyłam to na jednego, to na drugiego, nie przejmując się zupełnie nagością. Który jest prawdziwy? Musiałam wyglądać jak naćpana kukiełka, obracająca głową to w jednym, to w drugim kierunku, porównując ich obu.
- Cześć braciszku... - Ten głos należał do Stefana, mojego łóżkowego partnera sprzed kilku minut.
Na chwilę mnie to zmroziło, przestałam oddychać. Wdech i koniec, powietrze wpłynęło do płuc i się zatrzymało.
- Braciszku?! – To były zgodne głosy mój i Stefana stojącego w drzwiach, któremu się właśnie przyglądałam.
Nie umknął mi grymas, który przebiegł po jego twarzy. Subtelna zmiana od niedowierzania, przez osłupienie, zakończona przymrużeniem oczu wyrażających odrzucenie prawdy, która nie mogła być przecież prawdą.
A jednak... Im dłużej przerzucałam wzrok z jednego na drugiego, tym bardziej stawało się dla mnie oczywiste, że są z jednej krwi, z jednego łona i z jednego cholernego jajeczka.
- Bliźniacy – szepnęłam. – Jesteście bliźniakami. – To już udało mi się wypowiedzieć głośniej, mimo zaciśniętego gardła.
- No prawie. – Mruknął mój łóżkowy Stefan, uniósł dłoń i powalił Stefana przy drzwiach snopem energii wystrzelonym z dłoni.
Po prostu światło wypłynęło z jego dłoni i nim zrobiłam kolejny wdech, Stefan w drzwiach osunął się bezwładnie na podłogę.
Zamarłam na wdechu i w bezruchu. Co się dzieje?! Spotkałam mojego Albinosa i się w nim zadurzyłam. Kochałam się z nim... Nie! Zaraz! Ostatnio kochałam się z jego bliźniakiem, który nie sprzeciwił się temu, a teraz on obezwładnił mojego Albinosa!
- Kim jesteś? – wydusiłam przez zaciśnięte gardło.
- Maleńka. – Uniósł kącik ust we wszechwiedzącym uśmiechu, mieszance pogardy i mrocznej satysfakcji. – Lepiej żebyś nie wiedziała.
Wyciągnął dłoń i dotknął mojej twarzy.
Koniec.


Obudziłam się w białym pomieszczeniu. Białe łóżko i ściany, a nawet lampa w białej obudowie rzucała białe światło. Ciężko coś takiego nazwać lampą. Biała, prostokątna obudowa zlicowana z sufitem, zimno świeciła przez mleczną pleksę. Przez chwilę koncentrowałam wzrok na tym detalu. Oczy bolały, obraz to się rozmazywał, to znów ostrzył, jakby ktoś ustawiał zoom. Niesamowite uczucie, którego dotąd nie doświadczyłam. Widziałam śrubkę, którą oprawa lampy była dokręcona do sufitu i krzyżykowe nacięcie z wgłębieniem na śrubokręt. Rozejrzałam się. Leżałam pod prześcieradłem naga, ale nie zziębnięta. Twarde posłanie, niska poduszka, nierdzewny stolik obok, z nieskazitelnie przezroczystą szklanką napełnioną wodą. Bąbelki wciąż musowały przyczepiając się do szkła i pełznąc ku powierzchni. I znów zobaczyłam detal, na który nigdy dotąd nie zwróciłam uwagi. Banieczka odrywająca się od szkła szklanki w spowolnionym gęstością cieczy tempie, delikatnie zygzakowatym torem wybijała się na powierzchnię i rozpryskiwała drobiny wody na szło powyżej tafli. Szkło pokrywały tysiące jej drobinek, zawisały na gładkości i spływały w dół.
Co do cholery?! Czy jestem naćpana?
- Cześć maleńka. – Leniwy głos dobiegł mnie z przeciwnej strony.
Gwałtownie obróciłam głowę. Obok mojego posłania, na nierdzewnym krześle siedział on.
- Stefan? – spytałam przez zaciśnięte gardło.
Dłonie miał splecione jak do modlitwy, a kciukami powoli przesuwał po wargach. Nie mrugał, patrzył mi w oczy i czekał. Na co?!
Wyglądał na spokojnego, a równocześnie strapionego człowieka. Czym go trapiłam, a może dziwiłam?
- Mam na imię Artur. – Opuścił dłonie na kolana tak, że teraz widziałam jego usta.
Przyglądał mi się uważnie, obserwując moje reakcje.
- Jesteś bliźniakiem Stefana? – Mój głos był ochrypły, jakbym nie używała go przez dłuższy czas. – Co ja tu robię?!
- Na pierwsze pytanie odpowiem, że prawie tak . – Zawiesił głos. – Na drugie, że czekałem, kiedy się obudzisz, ale najwyraźniej jesteś odporniejsza na mój urok niż większość.
Uśmiechnął się krzywo, przyprawiając mnie tym samym o ciarki. Ciało instynktownie zareagowało, próbując się podnieść. Kostki dłoni i nóg miałam przypięte do łóżka. Szarpnęłam się, choć wiedziałam, że to bez sensu. Nikt w końcu nie przywiązuje swojego więźnia papierem toaletowym. Strach zjeżył mi włoski na przedramionach i zacisnął pięści.
- Aniu...
Zwróciłam wzrok na niego, słysząc swoje imię. Znał mnie!
- Skąd wiesz jak mam na imię?! – W moim głosie wyraźnie było słychać strach. – Co zrobiłeś ze Stefanem?!! – To już prawie wykrzyczałam.
Chciałam jeszcze spytać, jakie ma plany względem mnie, ale gardło mi się zacisnęło i patrzyłam tylko na niego z zasznurowanymi ustami.
- I znowu pytania. – Wstał powoli podpierając się dłońmi na oparciach krzesła.
Mimochodem zarejestrowałam grę mięśni pod cienkim swetrem i mocne uda, gdy podnosił się nie spuszczając ze mnie wzroku.
Po twarzy przemknął mu grymas impertynenckiego dupka, w pełni świadomego swojej atrakcyjności i tego, że zostało to zauważone. Już go nie cierpiałam.
- Wiem jak masz na imię, ponieważ muszę wiedzieć z kim zadaje się mój, że tak powiem, brat. – Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, po prostu udzielał odpowiedzi. – A Stefan jest tam, gdzie być powinien, na swoim miejscu. – Mina wyrażała znudzenie przymusem udzielania odpowiedzi. – Dla ścisłości nie pamięta cię, maleńka. – Zmroził mnie tą informacją. – Jest tak, jakby cię nigdy nie było. Zapomnij o nim, jakby co, to ci go zastąpię.
- Czy ty ocipiałeś?! – Nie potrafiłam powstrzymać wybuchu, choć zdawałam sobie sprawę, jak niestosowny moment wybrałam. – Bo co? Bo wyglądasz jak on, to mogę sobie was podmienić?!
- A dlaczego nie? – Splótł dłonie na piersi. – Mogę ci zapewnić o wiele więcej atrakcji i... - Tu pochylił się nade mną opierając dłonie po bokach mojej głowy. – Przyjemności. – Ostatnie słowo wypowiedziane było kuszącym, niskim głosem.
- Ty naprawdę ocipiałeś. – Stwierdziłam szeptem fakt.
Strach gdzieś zniknął, nie wydawało mi się by chciał mnie zabić. Gdyby chciał mi wymazać pamięć, już dawno by to zrobił. Podejrzewałam, że zrobił to, by móc się mną pobawić.
- Możesz wyjaśnić, co to ma do ocipienia? – Wyprostował się ściągając brwi, nie był zadowolony moją odpowiedzią.
- Sądzisz, że będę twoją zabaweczką, bo mi nie wymazałeś pamięci? – Starałam się mówić spokojnie, obserwując jego reakcje. – Skorzystałeś z okazji, że nie świadoma zamiany partnerów przespałam się z tobą i co? Wydaje ci się, że sobie to powtórzymy? Że twarz i ciało to samo, więc co mi tam, poużywam sobie?! – Mimo dobrych chęci podniosłam głos. – Myślisz, że zastąpisz mi Stefana? Wymazałeś mnie z jego wspomnień i wskoczysz na jego miejsce?! Jakim ty jesteś człowiekiem?! Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem?!! Tak załatwić własnego brata!? Zamknąć go z powrotem w ośrodku, jak królika doświadczalnego? Po co to zrobiłeś, jak mogłeś?! –To ostatnie już wykrzyczałam napinając mięśnie skrępowanych rąk.
- Musiałem – mruknął wciskając zaciśnięte pięści w kieszenie spodni i opuszczając głowę. – Dużo by gadać.
- Jak widzisz, nie śpieszy mi się zbytnio. – Sarknęłam. – Nie wybieram się nigdzie w tej chwili.
- Ok, mała. – Zaczął odpinać pasek krępujący dłoń. – Puszczę cię bez wymazywania wspomnień tylko dla tego, że nie krzywdzę swoich kobiet.
- Nie jestem i nie byłam twoja! – fuknęłam. – Przynajmniej nie świadomie! Świadomie nie doszło by do tego za Chiny Ludowe!
- Naprawdę? – Zawisnął nade mną, przerywając odpinanie paska i zaglądając mi oczy. – Taki jestem dla ciebie odpychający? Sam mózg tak ci mnie obrzydza? Jak dla mnie, jęczałaś i mruczałaś jak kotka w rui, gdy się pieprzyliśmy.
Chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam. Przecież pamiętałam co robiliśmy, było mi dobrze. Ba! Więcej niż dobrze. Nie potrafiłam skłamać mając go centymetry od siebie, czując jego zapach i oddech na twarzy. Musiał mnie odczytać. Widział, że przypomniałam sobie te chwile zapomnienia razem. Pochylił się i pocałował mnie. Nic natarczywego, tylko delikatne muskanie ust. Fakt skrępowania obudził skrywane fantazje. Bezbronna i brana w posiadanie. Nie zapanowałam nad oddechem, który przyspieszył. Przejechał palcami po ramieniu aż do szyi , przesuwając opuszki na skraj materiału, którym byłam przykryta. W obliczu braku mojego oporu, którego po prostu we mnie nie było, zaczął odsłaniać piersi, pieszcząc je delikatnie i nie przerywając pocałunku. Jęk, który wyrwał mi się z gardła, gdy zacisnął palce na sutku, był potwierdzeniem mojego kłamstwa.
- Kłamczucha. – Odsunął się ode mnie.
Co miałam powiedzieć, zaczerwieniłam się, nie mogąc przykryć dowodów kłamstwa. Sterczące sutki, spuchnięte usta, błyszczące pewnie oczy i przyspieszony oddech.
Nie byłam mu obojętna, widziałam to po spodniach, na które mimowolnie zjechał mój wzrok.
- Uwolnię cię teraz. – Odpinał szybko sprzączki, jakby mu się nagle zaczęło spieszyć. – Wrócisz do domu i zapomnisz, rozumiesz?
Nie odpowiedziałam, wciąż byłam zszokowana własnym zachowaniem.
- Nie waż się nikomu mówić o tym, co zaszło. Masz wyglądać jak osoba sprzed całej tej afery. – Z napięciem przyglądał się mojej twarzy. – Jeśli się czymś zdradzisz, oni się tobą zajmą i nie będą tak mili jak ja.
Pamiętałam bezwzględnego i zimnego typa, który przyszedł po Stefana do motelu.
Usiadłam na kozetce, nie starając się nawet okryć. Po co? I tak mnie widział i... używał.
Czułam gorące łzy cisnące się pod powiekami, ale nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Nie zobaczy jak beczę. Odpłaczę to później.
- Twoje ubrania. – Wyciągnął pojemnik spod łóżka. – Motor stoi w garażu. Jeśli ktokolwiek spyta cię gdzie byłaś, odpowiesz, że chyba na wycieczce, ale nie pamiętasz. Udawaj ogłupiałą, to może ci uwierzą. Nie wolno ci z nikim, rozumiesz, z nikim o tym rozmawiać!
Wstałam i zaczęłam się ubierać. Cholerna pustka w głowie i ból od serca aż do żołądka, to czułam.
Artur siedział na krześle obserwując , jak zakładam kolejne części ubrania. Zimny drań.
Nie umiałam zinterpretować jego miny. Coś jakby smutek i zamyślenie. Smutek?
- Zaprowadzę cię. – Ruszył do drzwi, gdy byłam już ubrana.

Szliśmy korytarzem, który jak się okazało prowadził do sporego pomieszczenia z częścią wydzieloną na garaż i coś na kształt laboratorium.
- Czy ty też przyjmujesz te wszystkie leki co Stefan? – Zapytałam cicho idąc za nim.
- Nie. – Tyle było odpowiedzi.
Zdjął kluczyki z haczyka na ścianie i podał mi je.
- Za niecałą godzinę powinnaś być w domu.
Czyli mieszka blisko laboratorium.
- Trzymaj się mała. – Podał mi mój telefon, drzwi garażu otwierając pilotem. – I nie próbuj już przełazić przez płot.
Dużo o mnie wiedział.
Widziałam, że to koniec rozmowy. Odpaliłam motor, zapięłam kask i ruszyłam przed siebie. Wyjechałam na zadrzewiony podjazd. Wyglądało na to, że dom znajduje się w lesie. Sprytne i wygodne. W takim miejscu można ćwiartować i zakopywać zwłoki bez strachu o nieproszonych świadków. Mogłam tu zniknąć.
Gdy dojechałam do bramy, ta otworzyła się cicho. Spojrzałam w kamerę zamontowaną na ogrodzeniu. Czułam się wyrolowana, jak nigdy wcześniej. Mała, głupia i cholernie samotna.
Teraz mogłam już płakać i płakałam. Łzy ciekły mi po twarzy, brodzie i studziły rozpaloną wciąż wstydem szyję. Pęd powietrza wdzierał się pod niedopiętą kurtkę, buszując w rękawach i na plecach. Nie przeszkadzało mi to. Przeszkadzała mi natomiast gula rosnąca w gardle.

Wjechałam na drogę i przyspieszyłam, widząc kierunkowskaz wskazujący kierunek do domu.
Jak najszybciej się tam znaleźć, zamknąć się w pokoju i zawinąć w pościel na pół roku.

Na autostradzie przyspieszyłam. Stwierdziłam zaskakujący fakt, widziałam doskonale. Lepiej niż dotąd. Po prostu oczy wyostrzały mi obraz ponad kilometr na przód. Widziałam detale w wyprzedzanych przeze mnie samochodach. Dyndająca choinka zapachowa na wstecznym lusterku samochodu, do którego się zbliżałam, logo fana Depeszów na klapie bagażnika setki metrów przede mną, czy uszczerbiona listwa na drzwiach jeszcze innego. Coś się we mnie zmieniło. Dlaczego? Czy coś mi jednak podał?!
Przyspieszyłam, prułam teraz prawie dwieście na godzinę. Cholera! Nie wiedziałam, że mój cukiereczek tyle wyciąga! Manewrowałam między wyprzedzanymi autami jak zawodowy kierowca, bez strachu, bez wahania, instynktownie.

Po niespełna czterdziestu minutach byłam na drodze dojazdowej do domu. Czułam się, jakby nie było mnie tu miesiąc, albo i dłużej. I co ja mam teraz robić? Żyć jak dotąd? Biegać, czytać i czekać na początek studiów?

W domu było cicho. Psica powitała mnie tak, jak tylko pies potrafi. Ogonem merdała tak zamaszyście, że wydawało się, iż uszu nim dotyka. Kochany pysk uśmiechał się wywieszonym jęzorem, a oczy wyrażały bezbrzeżną miłość. Zdaje się, że z radości się posikała.
- Chodź pierdołko moja. – Podrapałam ją za uchem, otwierając drzwi i wpuszczając ją przed sobą.
W pokoju rzuciłam się na łóżko, poklepując miejsce obok siebie. Na co dzień nie wpuszczałam psicy do łóżka, ale musiałam się do kogoś przytulić, tak mi było źle.

Leżałam wsłuchana w ciszę i spokojny oddech suńki. Obejmując ją ramieniem, usnęłam.

- Aniu. – Obudził mnie nieśmiały głos mamy. – Wszystko w porządku?
Stała w progu pokoju, ze zmartwioną miną, czekając na moją odpowiedź. Pewnie zaniepokoił ją mój widok. Ubrana, w butach i z psem w objęciach.
- Tak mamo.
Zaraz, czy ona wie? Musi wiedzieć, skoro pracuje w laboratorium, bo przecież to tam musi pracować.
A może nie wie nic o moim w zniknięciu obiektu jej badań udziale? Czy zdają sobie sprawę z ojcem, na czym polega eksperyment? Co, a raczej kogo i dla czego badają?
Bardzo chciałam ją o to zapytać, ale wiedziałam, że nie mogę. Może dom jest na podsłuchu?
To by mnie akurat nie zdziwiło. Rozejrzałam się nerwowo po pokoju.
- Pobyt u Asi się udał? – W troskliwym uśmiechu mamy nie było ukrytego kłamstwa, nie wiedziała, że do Aśki nie dotarłam.
- Chyba tak mamo. – Nie potrafiłam jej spojrzeć w oczy, nie umiem kłamać.
Zamaskowałam zakłopotanie uśmiechem.
Chciała o coś zapytać, ale telefon przeszkodził jej w tym. Wycofała się z pokoju, zamykając za sobą drzwi i posyłając mi buziaka.

- Obiad masz na piecu. – Jeszcze raz wetknęła głowę przez uchylone drzwi. – My musimy jechać do pracy. Pilne wezwanie.
- Ok. – Blado się uśmiechnęłam. – Jedźcie, zobaczymy się później. Pa.

Leżałam do momentu, gdy burczenie w brzuchu mnie z niego wygoniło. Poczłapałam do kuchni i stojąc przy piecyku, wyjadłam drewnianą łyżką makaron prosto z garnka. W głowie szalały mi myśli. Jak mogę zostawić całe to zdarzenie za sobą i żyć jakby nigdy nic? Facet rażący prądem, drugi taki sam, ale nie ten sam, uwięzienie, a wcześniej seks z nimi. Boże! Spałam z dwoma facetami w przeciągu jednego dnia! I to było takie... wspaniałe!
Nie wytrzymałam. Wrzuciłam łyżkę do garnka i poszłam się przebrać w ciuchy do biegania. Gwizdnęłam na psicę, której najwyraźniej miękkość mojego łóżka bardzo przypasowała i wyszłam z domu.

Przez chwilę oszukiwałam się, że idę tylko na spacer, by rozprostować nogi, ale już po kilku minutach ruszyłam w kierunku muru. Nic mi przecież nie zrobią, tylko dla tego, że zwiedzam okolicę.
Zaczęłam biec wzdłuż muru. Psica straciła mi się w pewnym momencie z oczu, jak to ona ma w zwyczaju. Pewnie „ogląda” teraz świat swoim mokrym nochalem, szczęśliwa i podniecona.
Nie widziałam żadnych śladów, powalonego pnia, nic. Jakby to wszystko naprawdę było tylko snem. Głupie łzy znów zapiekły pod powiekami, więc ich nie powstrzymywałam. Po kilku minutach poczułam krople deszczu. Biegłam płacząc, obmywana gęstniejącym deszczem.
W końcu nie potrafiłam biec, z trzewi wyrywał mi się szloch, rwący oddech zginający mnie w pół. Uklękłam na ziemi, zaciskając ramiona w pasie i wyłam nad sobą. Idiotka ze mnie, chciałam przeżyć bajkę. Wokół kolan zbierała się kałuża wody, deszcz siekł coraz mocniej, a w oddali słyszałam pioruny. Zawsze bałam się burzy, ale teraz była mi obojętna. Wszystko było mi obojętne. Klęczałam nie ruszając się, nie myśląc i nie płacząc już. Pioruny biły coraz bliżej, ich huk ogłuszał, ale nie miałam ochoty by uciec do domu. Pomyślałam, że to tak, jakby Stefan zbliżał się do mnie, tak to czułam. Ten sam zapach, to samo elektryzujące uczucie na skórze. Uniosłam twarz ku niebu, pozwalając deszczowi zmyć ze skóry sól, pieścić powieki, usta i policzki.
I wtedy zobaczyłam światło. Huk, błysk i mrowienie. Nie drgnęłam nawet, tylko prąd spłynął po kręgosłupie w dół, pozostawiając uczucie spokoju i energii w ciele.

Podniosłam się w końcu z klęczek i powlokłam do domu. Psica już tam była, nie zmokła nawet.
Jak niczego, bała się burzy i fajerwerków. Pewnie dużo wcześniej wyczuła zmianę pogody i wolała skryć się w bezpiecznym miejscu. W pokoju zrzuciłam z siebie mokre ciuchy i opleciona puszystym szlafrokiem wróciłam do kuchni. Stałam, jedząc makaron. Pójdę tam znowu w nocy. Może Stefan nadal lubi robić sobie nocne wycieczki? Tylko czy uda mu się ten numer po takiej akcji? Pewnie pilnują go ze zdwojonym zapałem. Może i mnie nie pamięta, ale może, jeśli mnie zobaczy powrócą wspomnienia? W końcu ludzki mózg jest pełen niespodzianek. Dużo tych „może”...
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk łyżki trącej o dno pustego garnka. Kurczę, faktycznie byłam głodna, ale co się dziwić. Nie jadłam od... no właśnie. Nie wiem jak długo.

Gdy się ściemniło założyłam leginsy, bluzę i kalosze. Bielizna mnie drażniła, gumka do włosów też, nawet buty mi przeszkadzały. Byłam podminowana i wciąż głodna. Wzięłam z sobą czołówkę i poszłam do miejsca, gdzie kiedyś leżało powalone, oparte o mur drzewo. Droga wzdłuż muru była grząska. Wkurzona ślizgającymi się kaloszami zdjęłam je z nóg i dalej szłam już na bosaka. Czołówkę włożyłam do jednego z nich i zostawiłam pod jednym z drzew. Znalazłszy miejsce pierwszego spotkania, usiadłam na kępce trawy, plecy opierając o chłodne cegły. Zamknęłam oczy i czekałam. Mijały minuty, te zmieniły się w godzinę, dwie, a mnie ogarnął bezwład. Siedziałam w niezmienionej pozycji bez żadnej myśli w głowie. Zdaje się, po raz pierwszy w życiu udało mi się osiągnąć stan bliski medytacji. Może raczej zbliżyć się do niego. Co jakiś czas psica podbiegała, sprawdzając co ze mną i z powrotem nurkowała w ciemności.

Z wyciszenia wyrwały mnie ciche odgłosy, brzmiały jakby ktoś się zbliżał. To był dźwięk kroków na błotnistej drodze. Otworzyłam oczy i czekałam. Mężczyzna, wysoki i ...
Podszedł i przykucnął przede mną. To był Stefan! Czy mnie pozna?
- To ty?! – wyszeptałam z nadzieją. – Naprawdę ty?!
- Jak widać. – W głosie słyszałam uśmiech.
Miałam zamiar być ostrożna i wybadać jakoś, czy coś pamięta, ale fala radości pchnęła mnie na niego, powalając na błotnistą ziemię. Śmiałam się i całowałam go po twarzy, odgarniałam wilgotne włosy. Jego dłonie najpierw niepewnie, po chwili odważniej badały nagą skórę moich pleców, zapuściły się niżej, pod gumkę legginsów. Objął moje pośladki i stęknął. Zagarnął mnie pod siebie. Czułam, jak bardzo i jak szybko się podniecił, tak szybko jak ja. Dociskał nabrzmiałość do moich spragnionych bioder. Uniósł się i zdjął w pośpiechu bluzę i spodnie, ja zrobiłam to samo. Dotyk chłodnej, mokrej ziemi pod plecami był dodatkową pieszczotą. Wszystko zniknęło, gdy poczułam go w sobie, szybkim, głębokim pchnięciem. Pikowałam w górę, Stefan też. Ledwie chwila i drżeliśmy w gwałtownym spełnieniu. Ja oplatając go kończynami jak bluszcz. On ustami przywarł do mojej szyi.
- Och maleńka... - jęknął.
Zamarłam.
- Maleńka?! – Starałam się go z siebie zepchnąć. – Maleńka?!!! – wydarłam się. – Czy chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to znowu?!
- Co?! – Usiadł sztywno. – Co zrobiłem znowu?
- Nie jesteś Stefanem! – Warczałam. – Jesteś Arturem i znów mnie wyruchałeś, nie wyprowadziłeś mnie z błędu! – syczałam.
- Oj przepraszam bardzo mała. – Przerwał mi. – To ty mnie ZNOWU wyruchałaś. Myślisz, że łatwo jest się wyplątać z twoich ust? Rzucasz się na mnie, ocierasz się jak kotka, całujesz i w dodatku jesteś prawie nie ubrana! – Rozłożył ręce w geście bezradności.
Nie widziałam jego twarzy, było zbyt ciemno, ale mogłam się założyć, że się uśmiechał. Słyszałam ten uśmiech!
- Ty kanalio – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, zaciskając dłonie w pięści. Złość we mnie buzowała, rosła jak ogień zajmujący suche drwa. – Ty szujo w przebraniu aniołka... – Dłonie zacisnęłam do bólu, czując swędzenie w palcach. – Jak ci zaraz przypieprzę! – Rzuciłam się na niego, próbując go trafić w twarz pięścią.
Było to o tyle trudne, że był szybki i dużo ode mnie wyższy. Cofnął się, uchylając przed moimi niezgrabnymi staraniami dosięgnięcia go.
- Przestań – krzyknął. – Do cholery! Ania! Przestań!!!
Ton jego głosu mnie wystraszył. Zatrzymałam się w pozycji na czworaka.
- Jak to robisz?! – Niedowierzanie, czy raczej przerażenie i to, że się ode mnie w panice odsunął, zdziwiły mnie i unieruchomiły.
- Co? – Usiadłam na piętach, czekając na wyjaśnienie.
- Spójrz na swoje dłonie. – Wskazał w dół. – Czy zawsze tak miałaś?
Patrzyłam, nie dowierzając oczom. Moje palce iskrzyły, a między nimi przeskakiwały iskry. Uniosłam dłoń i obserwowałam zjawisko. Wcześniej nic nie czułam, teraz mnie mrowiła skóra wewnątrz dłoni. Obróciłam ją i sapnęłam. Wnętrze żarzyło się delikatnym światłem.
- Co się dzieje? – jęknęłam. – Co mi zrobiłeś?! – Wbijałam wzrok w jasny kształt jego ciała.
- Co JA ci zrobiłem?! – Jęknął z niedowierzaniem. – Myślisz, że każda przeleciana przeze mnie laska świeci, jak choinka w Boże Narodzenie?!?
 - Przeleciana laska?! – Aż mnie ze złości zatkało. – Przeleciana laska!!!
Wstałam, nie mogąc opanować wściekłości, która we mnie pęczniała.
- Przecież ja ci zaraz przywalę! – Rozglądałam się za czymś w zasięgu ręki, czym mogła bym w niego rzucić.
Nie było to na pewno racjonalne zachowanie, ale kto pod wpływem złości zachowuje się racjonalnie?
Schyliłam się macając na oślep i wbijając w Artura mordercze spojrzenie. Jedyne na co natrafiłam, to błoto. Zgarnęłam go garść i zamachnęłam się w jego kierunku.
- Przestań do cholery! – Wrzasnął, cofając się niezgrabnie. – Nie panujesz nad tym!
Dopiero gdy rzuciłam, zrozumiałam co miał na myśli. Błoto, które przykleiło mi się do ręki syczało odparowywaną wodą, a to, które miało w niego trafić, było zaschniętą, twardą bryłą.
Ostudziło mnie to odrobinę. Gdybym go trafiła w głowę, pewnie bym mu ją rozwaliła, co by podpadało pod działanie w afekcie, ale przecież nie chciałam go ukatrupić.
Musiałam się ubrać, zaczęła mnie wkurzać moja nagość. Niestety, moje ciuchy były sklejone błotem, nie nadawały się do naciągnięcia na ciało. Z satysfakcją stwierdziłam, że i jego ubrania mają się podobnie. Uśmiechnęłam się na myśl, że cały tyłek musi mieć ubłocony. Dobrze mu tak.
- Ok. – Ruszyłam w kierunku domu. – Nie wiem jak ty, ale ja idę do domu. Muszę się umyć.
Podźwignął się powoli, jakby nie pewny moich dalszych zachowań.
- Uspokoiłam się już w miarę. –Warknęłam, nie odwracając się do niego.
- Anno. – Zabrzmiało oficjalnie. – Musimy porozmawiać.
- Rozumiem, ale muszę się najpierw ogarnąć. – Nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
Chce, to niech idzie ze mną, nie zaproszę go sama.
- Czy możesz jechać ze mną, do mojego domu? - W głosie Artura czaiła się niepewność.
Bał się, że odmówię! Ilość pytań, które do niego miałam nie pozostawiała mi wyboru.
- Dobrze. – Rzuciłam przez ramię. - Spotkamy się u ciebie. Przyjadę motorem, nie mogę go zostawić i zniknąć z domu, bo rodzice by się wystraszyli.
Zostawiłam go daleko za sobą, walcząc z pokusą, by się nie odwrócić. Zabrałam gumiaki spod drzewa i na golasa powędrowałam przez las.
Swoją drogą zabawny obraz musiałam teraz sobą przedstawiać. Golusieńka, odziana jedynie w błotko i to co się do niego poprzyklejało. I jeszcze wypływający ze mnie dowód tego, co wydarzyło się pod murem. Ha ha. Na szczęście księżyc nie zaszczycił tej nocy nieba swoją obecnością. Zastanowiło mnie, że bez trudu poruszam się między drzewami nie potykając się , a stopy dzielnie znoszą kontakt ze ściółką.

Psica była już oczywiście w domu, podniosła łeb i zastukała ciężkim ogonem o deski tarasu. Dla niej pewnie wyglądałam i pachniałam swojsko.
- Oj psica – mruknęłam. – Psa obronnego to ja z ciebie nie zrobię.
Przeszłam nad nią, wymacałam kluczyk schowany między futryną drzwi, a ścianą i po ciemku weszłam na piętro.
W łazience starałam się nabrudzić jak najmniej. Po zmyciu brei z ubrań i z siebie, dokładnie wyczyściłam ślady mojego upodlenia z wypłytkowanych powierzchni, a śmieci z sitka odpływu spuściłam w toalecie.

Zaskoczyło mnie, że chciałam wyglądać dobrze na spotkanie z moim, bądź co bądź, nieprzyjacielem. Kobieca próżność.
Ubrana, pachnąca i z dyskretnym makijażem, oceniałam swój wygląd przed lustrem. Nadal byłam zarumieniona, a oczy miały jakiś inny, niż dotychczas kolor. Seks, zmienia kobietę. I ta wrażliwość sutków... Zdjęłam stanik, drażnił mnie. Niech on się męczy widokiem kołyszących się pod materiałem piersi. Jeśli go zdekoncentruję, może mniej będzie kłamał.

Na stole w kuchni zostawiłam kartkę dla rodziców z informacją, że muszę Aśkę wspomóc w sercowych problemach. To była już nasza tradycja. Gdy któraś z nas miała doła z powodu różnic między psychiką kobiecą i męską, otoczone poduszkami i litrami herbaty obgadywałyśmy bóle, zagryzając deskami z dżemem. Deski, jak nazwała je Aśka, były po prostu chrupkim chlebem maca. Wszystko dla zachowania linii, kaloryczności dżemów starałyśmy się nie dostrzegać. Do Aśki wysłałam sms-a, by mnie kryła. Szczęśliwością losu, Asia miała rodzinę mieszkającą pół godziny drogi od mojego obecnego miejsca zamieszkania i co rok tam właśnie spędzałyśmy część wakacji.
Wiejska spokojność z kurami i królikami w tle.
Seria szczęśliwych obrazków przewinęła mi się przez głowę. Jej babcia mieszająca powidła w wielkim garze, my wyjadające parującą śliwkową papkę prosto z garnka, odwrócone słoiki pokrywające całą powierzchnię stołu i babciny, senny głos nucący wiejskie przyśpiewki. Po jednej z wizyt, zainspirowana prostotą przekazu tej śpiewanej tradycji, zaopatrzyłam się w całą płytotekę „Kapeli ze Wsi Warszawa”. Do dziś to moja ulubiona muzyka, szczególnie „Wymiksowanie”.

Jechałam spokojnie, aż do wjazdu na autostradę. Na nim przyspieszyłam, napawając się prędkością.
Gdzieś podświadomie, cieszyłam się na tą wizytę, ale i czułam, jakbym zdradzała tym samym Stefana.
Pogmatwane to i tyle!

Podjeżdżając pod bramę wjazdową, starałam się zdusić w sobie podekscytowanie. Nie chciałam się tak czuć!
Nie musiałam dzwonić, brama otworzyła się zapraszająco.
Wjechałam do garażu. Przez głowę przemknęła mi myśl o doktorze Lekterze. Nikt nie wie gdzie jestem, nakłamałam rodzicom, Aśka nie wie dokąd pojechałam. Cóż, od pamiętnej nocy kilka dni temu nie zachowuję się rozsądnie.
- Witaj Aniu. – Moje imię wypowiedział miękko, prawie pieszczotliwie.
Ok, czyli tak pogrywamy, uwodzimy? Cieszyłam się brakiem stanika. Ha.
Myśli mi umknęły w momencie, gdy na niego spojrzałam. Mokre włosy, błękitna koszulka i dopasowane spodnie, podkreślały długie nogi. Jak on mi się podoba! Nie. nie on! Stefan! Ok, obaj...
Nie widział na szczęście mojej miny, nie zdjęłam jeszcze kasku. Teraz moja kolej na pokazówkę. Teledyskowym gestem zdjęłam kask, odrzucając włosy ruchem głowy. Może zbyt zamaszyście, ale co tam. Zawiesiłam kask na kierownicy i równie wystudiowanym gestem rozpięłam i zdjęłam skórzaną kurtkę. Widziałam, że zrobiło to na nim wrażenie.
- Jestem – stwierdziłam fakt.
Nie powiedział nic, wyglądało na to, że go zatkało. Stanęłam obok motoru i czekałam na zaproszenie.
- Tutaj chcesz rozmawiać? – Rozśmieszył mnie tym zapatrzeniem się we mnie.
- Nie, nie. – Dłonią wskazał drzwi prowadzące najwyraźniej do domu.

Wnętrze mnie zaskoczyło. Oczekiwałam zimnego wystroju, bieli i szarości, a tym czasem przywitały mnie pastelowe kolory, drewniane meble i mnóstwo obrazów na ścianach. Kolory kipiały, wylewały się wręcz z płócien. Czyli zdolności plastyczne mieli obaj. Stefan malował tak jak widział rzeczywistość, realizm, szczegółowe wręcz odwzorowanie. Artur szalał pędzlem i kolorami. Było w tym coś z komiksu, jaskrawe kolory i mnóstwo światła.
- Malujesz? – Spytałam głupio.
- Zdarza się – mruknął, jakby tym faktem zawstydzony. – Napijesz się czegoś? – Zmienił temat.
- Właściwie, to zjadła bym coś. – Trochę głupio przyjść tak do kogoś i od razu zadokować się w kuchni, ale żołądek sam wyartykułował żądanie pożywienia głośnym burczeniem.
- To dobrze. – Uśmiechnął się ciepło. – Też umieram z głodu. Ciekawe po czym... - I znów ten drapieżny uśmiech z jedną brwią wędrującą w górę.
Kurczę, musiał to ćwiczyć przed lustrem.
Kuchnia powalała wyposażeniem. Wygodna i mega funkcjonalna. Sama lodówka mogła by pomieścić słonia. Gdybym gotowała na co dzień, tak właśnie bym urządziła miejsce swojego pichcenia. Pewnie kiedyś będę kucharzyć. Znów przez głowę przepłynęły super szybkie myśli i obrazki. Ja zaglądająca do garnka, para unosząca zapach potrawy i mój nos wciągający aromaty. W dłoni trzymam drewnianą łyżkę, włosy mam niedbałe spięte, po domowemu. Trochę przeszkadza mi duży brzuch, jestem w ciąży. Z upojeniem robię analizę tego co z potrawy uniosła do moich nozdrzy para.
To będzie smaczne...
Potrząsnęłam głową, by pozbyć się tej wizji. Cholera! Na horyzoncie pojawił się fajny facet, właściwie dwóch i zaraz hormony mi głupieją! Już mam obrazki szczęśliwego, pomnażającego się stadła?!
- To na co masz... ochotę. – Celowo zrobił pauzę, by podkreślić ostatnie słowo.
- A co masz? – Trochę mnie tym rozbawił, ale nie zamierzałam dać się wciągnąć w słowne gierki. – Może być sam jogurt.
Westchnął tylko i zaczął wyciągać produkty z lodówki. Ja usadowiłam się na wysokim taborecie przy wyspie kuchennej.
- Zacznij od kieliszka wina. – postawił przede mną eleganckie szkło na wysokiej stopce, z gracją doświadczonego kelnera odkorkował butelkę i napełnił kieliszek.
Ciekawe jak często zaprasza tu kobiety i jakie kobiety?
Przedstawienie kulinarne, które zaserwował mi w następnej kolejności, godne było programu z udziałem Jamiego Oliver’a. Szatkował, ucierał, mieszał składniki w woku ze znawstwem szefa kuchni i doskonale zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie to na mnie robi. Szczwany lis. Polarny lis! Zaśmiałam się na to porównanie.
- Czym cię tak rozbawiłem. – Zbiłam go najwyraźniej z pantałyku śmiechem.
- Wyobraziłam sobie ciebie, jako polarnego lisa – parsknęłam.
Najwyraźniej wino zaczęło już zabawę z moimi neuronami.
- Do stołu podano. -Uśmiechnął się krzywo, nakładając parującą potrawę na talerze.
Byłam głodna, pieronowo głodna, a to co ugotował przepyszne.
- Ummm. – Miałam nadzieję, że to wystarczający komplement dla jego zdolności kulinarnych.
- Znaczy, że ci smakuje? - Uśmiechał się zadowolony.
- Gdzie się tego nauczyłeś? – Chciałam połechtać jego ego. – Świetnie ci wyszło!
- Jestem dzieckiem wielu talentów.
Nie chciałam drążyć, wiedziałam dokąd takie odbijanie piłeczki zawiedzie.
- Dobrze Arturze. – Odsunęłam od siebie pusty talerz, ledwo powstrzymując się przed wylizaniem go do czysta. – Czas pytań i odpowiedzi.
- Dawaj. – Ramiona mu opadły.
- Co dalej ze Stefanem? – Zaczęłam z grubej rury.
- A co ma być?! – Odsunął się z taboretem od blatu. – Będzie tam, gdzie jest. Tam powinien był zostać, tylko postanowiłaś „uratować” go przed... czym? Wygodnym życiem bez pracy i zmartwień?!
Zezłościł mnie tym stwierdzeniem, ale wiedziałam, że atakując go nie uzyskam zbyt wielu informacji.
- Arturze – zaczęłam spokojnie. – Czy zamienił byś się z nim miejscem? Czy chciałbyś dla siebie takiego życia? Nie brakuje ci kontaktów z nim? Przecież to twój brat!
- Nie jest moim bratem! – Gwałtownie wstał z taboretu, zaplatając ramiona na piersi w obronnym geście. – To mój klon!

Nie potrafiłam przyswoić tej informacji. Jak to klon? Słyszałam o owieczkach, ale ludzie? Widziałam jakieś filmy o klonowaniu ludzi, ale to była czysta fantastyka! Klonowanie ludzi jest przecież zabronione!
- Klon? – zapytałam zduszonym głosem.
- Tak – sapnął, opadając na siedzenie. – Mam swojego klona.
- Wytłumacz mi. – Mój głos brzmiał niepewnie, bałam się tego, co mogę usłyszeć.
Westchnął, zbierając się najwyraźniej do dłuższego wyjaśnienia.
- Urodziłem się właśnie taki. – Rozłożył ramiona. – Akumulator i paralizator, to ja. – Jego wskazujące palce powędrowały w kierunku twarzy. – W dzieciństwie było to tylko lekkim, powiedzmy, uniedogodnieniem. – Wyjaśniał dalej. – Dzieciaki niechętnie się ze mną bawiły, bo byłem inny. Taki biały i ”kopałem”. – Powrót do dzieciństwa sprawiał mu najwyraźniej ból. – Gdy mnie jakiś dzieciak wkurzył, to go raziłem prądem, instynktownie. Na początku dorośli uważali, że koledzy mnie po prostu nie lubią. Wszystko zmieniło się, gdy poszedłem do szkoły. – Ciągnął opowieść wbijając wzrok w splecione na blacie dłonie. – Pamiętam dzień, gdy nauczycielka muzyki w trzeciej klasie, zresztą straszna franca, ustawiła nas w rzędzie i przy akompaniamencie pianina śpiewaliśmy. Ta idiotka nie rozumiała, że ktoś może nie mieć słuchu absolutnego! Uważała, że to kwestia samodyscypliny i dyscyplinowała nas, linijką po otwartych dłoniach! – Szukał w moich oczach zrozumienia. – Wytrzymałem kilka razów, bałem się, jak tylko dziecko może bać się dorosłego. Była nauczycielką, była dorosła i mówiła nam, że ma rację. –Zacisnął pięści na to wspomnienie. – Uniosła linijkę, żeby nią przyłożyć w moją zaczerwienioną już dłoń. Strasznie się tego bałem. Jedyne co pamiętam, to fakt, że nim uderzyła, leżała już na podłodze nieprzytomna. Dwadzieścia pięć dzieciaków potwierdziło wersję, wystrzeliłem białe światło z dłoni w nauczycielkę, a ona zemdlała. Szkoła zmusiła moich rodziców do zapewnienia mi nauczania indywidualnego. Ludzie się mnie po prostu bali.
Zamilknął, nie wiedziałam co powiedzieć. Odruchowo sięgnęłam po jego dłonie, obejmując je swoimi. Były przyjemnie ciepłe.
- A skąd klonowanie? – Pytanie nasunęło mi się automatycznie.
Westchnął i wpatrzony w nasze złączone ręce opowiadał dalej.
- Mój ojciec, jako naukowiec, najpierw prowadzał mnie po różnej maści specjalistach. Każdy powtarzał jedno słowo: „MUTACJA”. Tak się zresztą czułem, mutant i odmieniec. Tata był strasznie zawzięty, ale mimo badań, interwencji farmakologicznej, elektrowstrząsów itd., nic nie wskórał. Pamiętam, jak z kieliszkiem czegoś mocnego o bursztynowej barwie siedział w fotelu w gabinecie i nie odzywał się do nikogo przez dwa dni. Wiedziałem, że to przez mnie. W końcu wyszedł z domu i nie było go tydzień, może dłużej... - Przerwał, zatapiając się w przeszłości.
Zacisnęłam palce, dając mu tym gestem znak, że jestem, rozumiem i czekam na dalszą opowieść.
- W końcu wrócił i wtedy się zaczęło. Przez nasz dom przewijały się dziesiątki ludzi. Badali mnie i oglądali, robili testy kosmiczną aparaturą. Miałem jedenaście lat i wszystkie te zabiegi przerażały mnie po prostu. Chciałem jak inni bawić się, jeździć na rowerze i spotykać z kolegami na głupoty. Tymczasem spędzałem godziny, a nawet dni, podłączony kabelkami do aparatury. Dorośli w białych kitlach przyglądali mi się, zaglądali w oczy, uszy i gdzie tylko się dało i wszystko skrupulatnie zapisywali. Byłem królikiem doświadczalnym, przy pełnej aprobacie moich rodziców. Mama nie miała zbyt wiele do powiedzenia, była prostą kobietą. Zawierzyła mnie ojcu, a on postanowił mnie wyleczyć z mutacji. Po roku, w przeciągu którego nie opuszczałem właściwie domu, odpuścił. Pogonił wszystkich „naukowców” i znów zniknął, tym razem na przeszło miesiąc. Czułem się strasznie, rozbijałem rodzinę i mimo zapewnień mamy, że wszystko będzie dobrze, nie chciałem tak dalej żyć – Znów zamilkł. – W wieku niespełna trzynastu lat chciałem popełnić samobójstwo. Połknąłem wszystkie tabletki, jakie były w domu, a było ich sporo. Pamiętam jak odpływałem, a ludzie w białych kitlach zabrali mnie z domu. Jak mi później mówił ojciec, serce przestało bić. Próbowano mnie reanimować i wtedy rozpieprzyłem ponoć defibrylator, ale przeżyłem. Ojciec wrócił i zaczął kombinować w inną stronę. Od tej pory moje życie było trochę bardziej normalne. Miałem kilku kolegów, mniej mnie badano, a tata znikał na kilka dni, ale wracał. Jak się później dowiedziałem, załapał jakieś kontrakty rządowe i międzynarodowe z różnymi ośrodkami badawczymi. W końcu otworzył swój ośrodek, później kolejny i jeszcze jeden. Byliśmy bogaci i... nieszczęśliwi. Tata walczył z moją innością do ostatniego dnia, walczył też z rakiem. Przegrał na obu frontach, przeze mnie.
Zakończył prawie szeptem. Widziałam, jak go to boli. Wciąż świeża rana, ale czy nad takim dzieciństwem można po prostu przejść do dorosłego życia i zapomnieć o nim? Ilu z nas zastanawia się nad przeżyciami innych, nad ich relacjami z rodzicami, z rodzeństwem. Ile pokaleczonych psychicznie istot wkracza w dorosłe życie, ciągnąc za sobą ten niechciany bagaż.
Jakie ja miałam dzieciństwo? Dobre. Zgodne małżeństwo z miłością wychowujące jedynaczkę.
Nie pamiętam większych awantur. Niczego nam nie brakowało dzięki pracy rodziców, która z resztą zawsze była ich pasją. Powinnam najwyraźniej zazdrościć sama sobie.
- Opowiedz mi o Stefanie. – Poprosiłam szeptem. – Skąd pomysł sklonowania.
Wciągnął głęboko powietrze, a po chwili powoli je wypuścił. Nie podniósł na mnie wzroku, wbijał spojrzenie w zaciśnięte dłonie. Czułam, że nie chcę słyszeć odpowiedzi, ale nie mogłam nie zapytać.
- Tata nie chciał po prostu już mnie wałkować. Widział, że mam dosyć, że nie przetrwam kolejnych lat podłączony do aparatury. Poznał ludzi, którzy chcieli rozwijać... - zrobił pauzę – technologie. Dotyczyły właśnie klonowania. Nie do końca jawne, nie do końca moralne, ale popytne. Nie miałem prawa głosu w tym temacie. Przejąłem po śmierci gotowy temat i tak się dzieje do dziś. Mam klona, to na nim wypróbowują wszystkie nowe leki. Jak widać bez powodzenia. Z technicznego punktu widzenia, naturalnie urodzone bliźnięta jednojajowe, są klonami, więc około trzy procent ludzkości składa się z klonów.
- No tak, to takie wygodne wytłumaczenie. – Mówiłam spokojnie. – Umoralnienie stworzenia istoty ludzkiej, która ma być workiem części zamiennych, a w tym dokładnie przypadku królikiem doświadczalnym. Tylko Arturze, ja poznałam tego człowieka, on myśli i czuje. Wiem to, kochałam się z nim. Stefan nie rozumie tego, co się z nim dzieje. To czym starają się go leczyć, nie działa! Ma tą samą mutację co ty i przeraża go ona. On też maluje, wiesz?
Widziałam, że trawi moje słowa. Siedział zasępiony, nie mówiąc nic.
- Czego ode mnie oczekujesz? – Zapytał po dłuższej chwili. – Mam go uwolnić?
- A dla czego nie? – Ucieszyłam się, że sam to zaproponował.
- Tak bardzo chcesz być z nim? – Nie patrzył na mnie zadając to pytanie.
Wyglądał na złamanego człowieka, czuł się gorszy niż Stefan.
- Nie o to chodzi. – Obeszłam wyspę i wdrapałam mu się na kolana. – Myślę, że powinieneś go poznać, co ty na to?
- Nie wiem Aniu. - Objął mnie ramionami w pasie i przyciągnął do siebie, zanurzając twarz we włosach. – Namieszałaś w życiu nam obu i wydaje mi się, że to jedna z lepszych rzeczy jaka mnie dotąd spotkała.
Milczałam, nie chciałam psuć tej chwili. Jeszcze kilka godzin temu go nie cierpiałam i nie dopuściła bym myśli o tym, że mogę czuć coś innego. Teraz czułam sympatię do tego samotnego faceta.
Który z nich był bardziej pokrzywdzony przez los?
- A co się dzieje ze mną? – Nie zrozumiał o co pytam. – Dlaczego bycie akumulatorem i paralizatorem przeszło na mnie?
- Nie mam pojęcia maleńka. – Zaczęłam się przyzwyczajać do tego zdrobnienia. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem i przepraszam za tą choinkę.
Zatopiłam się w jego oczach i choć powinnam się teraz martwić moimi nowo nabytymi „umiejętnościami”, tonęłam w jasnym błękicie. Byłam o krok od tego, by go pocałować.
- Muszę jechać. – Próbowałam wyplątać się z jego ramion, czując że z emocji zaczynam się pocić.
Ciepło jego oddechu i ciała, do którego przylegałam gasiły głód bliskości. Było mi dobrze, zbyt dobrze.
- Nie. – Nie poluzował uścisku. – Piłaś wino, więc nie pojedziesz. W grę wchodzi tylko taksówka. Rano odwiozę ci motor. Możesz też spać tutaj.
Cholera, nie pomyślałam o tym. A może jednak...
- Ok, zostanę. – Poczułam, jak się rozluźnia.
Kurczę, czyżby obawiał się odrzucenia? W sumie czemu się dziwić? Wciąż nawijam o Stefanie, to z nim się ogniście kochałam, biorąc Artura za niego.

Zaprowadził mnie do pokoju gościnnego. Znów ciepłe kolory, miękkie poduszki na łóżku i burza kolorów na obrazach wiszących na ścianach. Kłóciło mi się to z tym, co myślałam o nim wcześniej.
- Czy wystrój domu to twój pomysł, czy zatrudniłeś dekoratora wnętrz. – Chciałam zaspokoić babską ciekawość.
Nie doczekałam się odpowiedzi.
- Śpij spokojnie Aniu, choć gdybyś miała problem z zaśnięciem, to mój pokój jest po drugiej stronie korytarza. – Uśmiechnął się, a lewa brew powędrowała w górę.
Nic na to nie odpowiedziałam, ale chwilę wcześniej właśnie o tym pomyślałam. Idę po ciemku do jego pokoju, po cichu wślizguję się pod jego kołdrę i przytulam do nagiego ciała. Obejmuje mnie ramieniem i...
- Dobranoc Arturze. – Wypchnęłam go za drzwi. – Dziękuję za gościnę i do zobaczenia rano.

Długo nie mogłam zasnąć. Leżałam, nasłuchując kroków. Byłam wręcz rozczarowana tym, że nie próbuje. W końcu zapadłam w niespokojny sen.

Obudził mnie trzask z impetem otwieranych drzwi.
- Musimy jechać natychmiast! – Stał w nich zaspany i rozczochrany Artur.
Białe spodnie pidżamowe, jedyna część odzieży, którą w tej chwili na sobie miał, aż prosiły się by pociągnąć za sznurek i pozwolić im opaść n podłogę. Na szczęście nie zauważył mojego spojrzenia, kota przyglądającego się myszy.
- Gdzie musimy jechać? – Tarłam oczy, które po tak krótkim odpoczynku musiały być spuchnięte i czerwone.
- Do hotelu – wyjaśnił. – Tego w którym obezwładniłem Stefana.
- Po co? – Musiał majaczyć, co innego wyciągnęło by go z łóżka w środku nocy.
- Nie wiem! – Rozłożył ramiona bezradnie. – Po prostu musimy!
- Nie dyskutowałam. Ubrałam się szybko, zgarnęłam po drodze kilka bananów z kuchni i pobiegłam do samochodu, gdzie już na mnie czekał z odpalonym silnikiem.
- Ty nie śpisz? – Musiałam się upewnić. – Nie lunatykujesz przypadkiem?
- Nie słodka moja. – Brew powędrowała do góry. – I uważaj jak jesz tego banana, chyba, że chcesz bym zrobił przystanek w lesie.

***

Obudziłem się ze strasznym bólem głowy, jakby coś w niej napierało i cisnęło z każdym oddechem mocniej. Jak co rano wstałem, umyłem twarz i na bieżni nabijałem instant kilometry. Codziennie dziesięć. Ból głowy był wyjątkowo nieznośny, coś od środka czaszki chciało mi się wydrzeć i nagle stało się. Napór obrazów, był nie do powstrzymania. Piękna dziewczyna, a właściwie jej zarys oświetlony jedynie światłem księżyca, moje ramiona zaciskające się na jej talii i uda obejmujące ją... Chwila, jadę z nią na motorze! Kolejna scena, to my podczas seksu i światło słońca, w którego blasku stoję bez obawy o poparzenie. I znów jej twarz i jakieś nowe odczucie w brzuchu, może w sercu, albo w obu miejscach na raz i przerwa. Patrzę na siebie, moja dłoń świeci i zadaje tym ból... mnie samemu?!

Spadłem z bieżni jak klocek drewna, omal nie rozbijając sobie głowy. Leżałem na podłodze dysząc i próbując zrozumieć to, co właśnie mi się przydarzyło. To nie był sen, bo nie śpię. Zbyt realne to wszystko, jakbym przeżył te okoliczności, ale nie potrafił ich umiejscowić w czasie.
- Stefanie. – Ten głos dobiegł od drzwi. – Zastrzyk... wszystko w porządku?
Rozpoznałem troskę i coś jeszcze. Podejrzliwość? Instynkt podpowiedział mi, że muszę kłamać.
- Rozwiązała mi się sznurówka – wybąkałem. – Już idę.
- Dobrze. – W oczach wuja...
Zaraz! Włączyła mi się lampka ostrzegawcza! W oczach wuja widziałem coś, czego nie potrafiłem zinterpretować.
- Mateuszu – zwróciłem się do niego po imieniu. – Za chwilę przyjdę na zastrzyk. Daj mi chwilę, walnąłem się w.. – Zrobiłem głupkowatą minę.
Miałem nadzieję, że domyśli się, że obolałe klejnoty bolą i wycofa się. Tak się stało.
- Zostawiam strzykawkę. – Patrzył na mnie badawczo. – Nie zapomnij tego zaaplikować!
- Ok. – wydukałem zduszonym głosem.
Wyszedł, świdrując mnie wzrokiem. Podświadomie wiedziałem, że tak powinienem się zachować. Leżałem na podłodze, masując hipotetycznie obite klejnoty, nie wiedząc skąd wzięły się te odruchy spiskowe w moim zachowaniu. Na czworaka podszedłem do aplikatora i wstrzyknąłem dawkę leku w... powietrze. Zrobiłem to tak, by wyglądało, że lek zaaplikowałem w żyłę na przedramieniu, a tak naprawdę, wystrzelona z dużym ciśnieniem dawka z ampułki rozprysnęła się na podłodze, osadzając się jedynie na skórze przedramienia. Zużyty automacik odłożyłem na stół. W łazience spłukałem z siebie pot, a przy okazji lek. Cholera, co się dzieje?

Jako kolejny punkt dnia musiałem zaliczyć śniadanie we wspólnej kuchni. Wciąż miałem nieprzyjemne uczucie, że jestem pod obserwacją, co chwilę ktoś uciekał wzrokiem, gdy został przyłapany na tym przeze mnie.
Po powrocie do pokoju stwierdziłem brak strzykawki. Nawet tutaj czułem czyjś wzrok na sobie, czyżby kamery? Nie rozglądałem się, tylko chwyciłem za pędzle i podszedłem do białego płótna, czekającego już na sztalugach. Musiałem czymś się zająć.
I znów światło flesza w mózgu i zamiast pustego obrazu zobaczyłem nie dokończony wizerunek, ta dziewczyna... Pocałowałem ją, byliśmy gdzieś poza ośrodkiem, później była tutaj, ze mną, w tym pokoju. I wreszcie reszta... Slajdy dopasowały się w całość, w pełen ciąg wydarzeń. Obezwładniam ludzi, których uważałem dotąd za rodzinę, gdy ci próbują mnie unieruchomić. Uciekamy z... Anią, tak ma na imię, na motorze. Pokój hotelowy i my... Teraz wkurwiłem się, przypominając sobie ciąg dalszy. Pod zaciśniętymi powiekami widziałem ją, spoconą na mnie, a później jęczącą, gdy się w niej i na niej poruszam w drodze ku spełnieniu. Stoję w pełnym słońcu, a ona patrzy na mnie, gdy ból mnie powala na ziemię. Bronię nas, uciekamy, restauracja w nocy i widok mnie samego, nie, brata...

Dłonie zacisnąłem tak mocno w pięści, że pędzel pękł, a drewno zrobiło się czarne.
Nie powstrzymywałem tego, wiedziałem co się ze mną dzieje. Skumulowana energia, podsycana złością zaczęła we mnie buzować, jak lawa. Czułem się jak paczka popcornu w mikrofalówce, za chwilę wybuchnę. Wściekły ruszyłem do drzwi. Zabrać mi takie wspomnienia! Skurwysyny...
Na korytarzu wpadłem na Mateusza, niosącego kolejną dawkę zagłuszacza w zastrzyku. Wysiliłem się ledwie na podniesienie dłoni, padł ogłuszony na szare, błyszczące czystością kafle podłogi. Czułem się jak demon zniszczenia, w uszach słyszałem szum krwi, a oczy zasnuła mi mgła. Furiat i szaleniec, tym w tej chwili byłem. Siekłem wszystkich po kolei, padali jak szmaciane lalki. Było mi wszystko jedno, czy ktoś przy okazji skręci sobie kark, czy się połamie. Zabrali mi przeszło dwadzieścia lat życia, hodując jak szczura laboratoryjnego, chcieli zniszczyć wspomnienia i to, czego dowiedziałem się o świecie poza ośrodkiem. O niej!

Bez obawy wyszedłem na zewnątrz, w pełne słońce. Nikt nie zdążył uruchomić alarmu, nie spodziewali się odzyskania przeze mnie pamięci, czuli się tak pewnie. Idioci.
Ruszyłem w kierunku muru, na drugą stronę przeszedłem bez wysiłku. Drugi mur przywitał mnie drutem kolczastym i brzęczeniem prądu. Zaśmiałem się i puściłem w jego kierunku ładunek. Błysk i osmolone cegły, po chwili wycie alarmu. Nie czułem strachu, wiedziałem, że dam radę zniszczyć każdego, kto stanie mi na drodze.

Biegłem przez las, po kilkudziesięciu minutach dotarłem do szosy.
Muszę się dostać do hotelu, pamiętałem nazwę miejscowości, peron dworca, na którym czekałem na... Cholera, mam brata bliźniaka! Ten skurwiel żyje sobie wolny, a mnie zamknęli jak psa w schronisku!
Szedłem poboczem, tłumiąc wściekłość, która bulgotała we mnie i rozpalała dłonie. Jeszcze chwila i będę musiał ją wyrzucić z siebie w przydrożne drzewa, albo wystrzelę w niebo jak Neo w Matrixie. Rozśmieszyła mnie ta wizja.
Niebo pociemniało i zerwał się wiatr, pierwsze krople przywitałem z ulgą. Chłodziły twarz, ale nadmiar energii, wciąż mnie od środka rozsadzał. Zaczęło grzmieć, włoski na przedramionach uniosły się i poczułem to. Błysk światła, huk pioruna i spokój spływający na mnie wraz z zejściem elektryczności w dół tułowia, w ziemię. Odetchnąłem zadowolony i rozluźniony.
Wiatr ucichł, przestało padać, a ja lekkim już krokiem szedłem przed siebie.

- Podwieźć cię dokądś przystojniaku? – Kobiecy głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Nie zauważyłem nawet, kiedy czyjś samochód zwolnił i toczył się teraz obok mnie.
Nie dobrze, straciłem czujność.
Zajrzałem do środka. Za kierownicą siedziała, delikatnie mówiąc, dojrzała kobieta z nadmiarem kosmetyków na twarzy. Jej ubiór wskazywał na chęć odjęcia sobie lat i totalny brak samokrytycyzmu. Jaskrawe kolory, obcisła tkanina podkreślająca rozlaną sylwetkę i dekolt odsłaniający ściśnięte i wypchane prawie pod brodę piersi. Dopełnieniem były natapirowane blond włosy.
Zapanowałem nad chęcią skrzywienia twarzy.
- Jeśli pani taka miła. – Uśmiechnąłem się uprzejmie.
- Wsiadaj kochanieńki. – Odblokowała drzwi, wpuszczając mnie do środka i poklepując dłonią miejsce pasażera. Złote bransoletki zabrzęczały tandetnie. – Dziewczynie przyda się towarzystwo na drogę. – Mrugnęła do mnie okiem i oblizała się obleśnie.
- Dziękuję – powiedziałem.
Kurwa mać, pomyślałem.
- Dokąd to droga prowadzi? – Zagadnęła podstarzała dziunia, próbując powalić mnie krwisto czerwonym uśmiechem przerysowanych szminką ust.
- Muszę się dostać do miasta – wyjaśniłem oszczędnie.
- Jakbyś potrzebował noclegu... - Jej dłoń, zakończona wściekle czerwonymi paznokciami, powędrowała na moje kolano i zacisnęła się na nim. – To zapraszam do siebie.
Wyprostowała się, eksponując przedziałek galaretowatego biustu i przesunęła dłoń bliżej mojego krocza.
- Nie dziękuję. – Delikatnie zdjąłem jej dłoń z kolana.
Jeszcze chwila, a popieszczę ją prądem.

Nie musiałem, resztę drogi była nadąsana, czym wyświadczyła mi przysługę. Mogłem z powrotem zatopić się w marzeniach o gorącym ciele Ani. Jedyne, co mi przeszkadzało, to dusznie słodki zapach perfum, skondensowanych na małej powierzchni wewnątrz samochodu.

Po godzinie jazdy, byłem na miejscu. Grzecznie podziękowałem i pożegnałem się, śmiejąc się w duchu z miny blondyny. Obrażona arystokratka, taki tytuł znalazł by się pod tym obrazkiem. Bez obrazy dla arystokracji!

Stałem na poboczu, naprzeciw wejścia do hotelu. Co mnie tu przywiodło, co chcę tutaj znaleźć? Uczucie pewności, że jestem w odpowiednim miejscu, nasiliło się, gdy wszedłem do recepcji. Recepcjonistka odprowadziła mnie zdumionym wzrokiem. To dobrze, czyżby braciszek właśnie na mnie czekał? Pokój numer trzynaście, pierwsze piętro.
Stałem przed drzwiami, zastanawiając się, czy zapukać. Nacisnąłem klamkę i zobaczyłem ją.
Ania siedziała w fotelu czekając, na mnie?
Zauważyła mnie i zamarła.
- Stefan? – Wyczytałem swoje imię z ruchu warg.
Wstała po woli, ale po chwili już była przy drzwiach.
- Aniu? – Nie wiedziałem o co spytać. Po prostu się cieszyłem.
- Pamiętasz mnie! – To nie była udawana radość.
Rzuciła mi się na szyję, śmiejąc się i zaglądając mi w oczy.
- Chwilę to trwało, nim wszystko sobie przypomniałem. – Czułem się radosny jak szczeniak.

Nastrój wyparował w jednej chwili, gdy ten drugi wyszedł z, jak się domyśliłem, łazienki.
Znieruchomiał, wbijając we mnie spojrzenie. Co za zamiana miejsc! Niewiele myśląc, uniosłem dłoń i poraziłem go. Oko za oko.
- Nie! Nie! Nie! – Ania odsunęła się ode mnie, patrząc na moje dzieło. – To nie miało być tak!
Podeszła do nieprzytomnego i z wysiłkiem przewróciła go na plecy. – Czy wy nie możecie jakoś normalnie?!
Ogłupiały, wszedłem do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Nie rozumiem... – Tyle byłem w stanie z siebie wydusić.
Czy coś mi się popieprzyło, czy może ona przerzuciła się na mojego braciszka? Na samą myśl, gotowało się we mnie i miałem ochotę zmienić dupka w skwierczący kawałek mięsa.
- To on mnie tu ściągnął – tłumaczyła. – Skądś wiedział, że musimy przyjechać. W środku nocy wyskoczył z łóżka, jak poparzony i kazał mi się pakować do auta.
Czyli sypiają ze sobą! I w tym momencie wróciło jeszcze jedno wspomnienie. Moje ostatnie, przed sztucznie wywołaną amnezją. Widok ich dwojga w łóżku, gdy wszedłem do pokoju.
- Kochałaś się z nim... - Wyszeptałem. – I ze mną.
Stwierdziłem fakt czekając na co, że zaprzeczy?
- Tak, ale dla tego, że myślałam, że robię to tobą! – Klęczała obok niego, szukając w moich oczach zrozumienia. – Ja przez was zwariuję.
Poderwała się z klęczek i zgięta w pół popędziła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
Stałem permanentnie zbaraniały do momentu, gdy wyszła blada, czy raczej zielonkawa na twarzy.
- Przepraszam. – Otarła pot z czoła. – Nikt nigdy nie zaserwował mi takiej ilości emocji, jak wy dwaj w przeciągu ostatnich dni. Musicie przestać w siebie strzelać, pohamować trochę testosteron.

Klapnąłem na łózko, mnie też ta cała sytuacja przytłoczyła.
- I co teraz? – zapytałem głupio.
- Nie wiem Stefanie. – Spuściła wzrok, bawiąc się pierścionkiem. – Artur chciał tutaj być, a ty szukałeś jego. Myślę, że tak właśnie miało być, mieliście się spotkać.
Pytanie, które cisnęło mi się na usta było pierwotnie wręcz proste, kogo wybierze. Nie zapytałem, bałem się.

***

Gdy Stefan stanął w drzwiach, najpierw nie dowierzałam oczom, ale po chwili żołądek rozsadzała mi radość. To nie były motyle, ale stado szerszeni!
Jakimś cudem, jeden przyciągnął drugiego, mnie też przyciągali. Obaj...
Rozpoznał mnie i cieszył się na mój widok, ale tylko chwilę. Twarz mu stężała i zrobił to, znokautował Artura.
- Nie! Nie! Nie! – Nie mogłam pojąć tego idiotycznie powtarzającego się scenariusza. – To nie miało być tak! Czy wy nie możecie jakoś normalnie?!
Artur oddychał, a Stefan wyglądał, jakby połknął balon. Zapowietrzył się, patrząc to na mnie, to na nieprzytomnego brata. Widziałam trybiki w jego głowie przesuwające się, by poskładać fakty w całość. Złość i niedowierzanie, sprzeczne emocje i pytania.
Chciałam jakoś wytłumaczyć Artura, a tylko pogrążyłam się. Wyrzut w oczach Stefana skręcił mi żołądek.
- Kochałaś się z nim. I ze mną. – Te cicho wypowiedziane słowa, były jak policzek.
Poczułam się jak zdzira, tym bardziej, że... nie żałowałam. Nie cofnęła bym tego, co się stało, nawet gdybym mogła. Tłumaczyłam się, ale nie wierzyłam we własne słowa. Zrobiło mi się niedobrze, wstyd podszedł mi żółcią do gardła. Po chwili wisiałam nad ubikacją, zwracając niedawno zjedzone banany. Przecież to jakaś farsa!
Z lustra spoglądała na mnie upokorzona dziewczyna. Kosmyki ciemnych włosów poprzyklejane do spoconego czoła, szkliste spojrzenie i coś jeszcze. Nie chciałam wiedzieć co.
- Przepraszam. – Nie wiedziałam, za co przepraszać.
Za zdradę, ale czy to zdrada? Byli jedną osobą w dwu ciałach. Tak samo pachnieli i smakowali i byli tak do siebie podobni. – Nikt nigdy nie zaserwował mi takiej ilości emocji, jak wy dwaj w przeciągu ostatnich dni. Musicie przestać w siebie strzelać, pohamować trochę testosteron.
- I co teraz? – Uspokoił się, posmutniał, ramiona mu opadły.
- Nie wiem Stefanie. – Bo nie wiedziałam.
Chciałam mieć ich obu równocześnie. Wybierając jednego, skreśliła bym drugiego, choć był tym samym facetem. Jakie to popieprzone!
Był smutny, a ja nie mogłam tego znieść. Usiadłam obok niego, trącając go łokciem w bok. Spojrzał, jakby ocknął się właśnie ze snu.
- A co ty proponujesz? – Patrzyłam z nadzieją w jasny błękit.
- Nie wiem mała. – Mruknął, obejmując mnie ramieniem, uśmiechając się słabo. – Wymyśl coś.
Mała?!

Wymyślić coś, dobre sobie!

Siedzieliśmy w ciszy, ja przyklejona do boku Stefana i on, wpatrzony w Artura, rozciągniętego na podłodze. Dużo złości w nim musiało być, skoro zamroczył go tak skutecznie i długotrwale.

Objął mnie ramieniem i tak trwaliśmy.

- Co do niego czujesz? – Wypowiedział te słowa cicho, jakby z obawą przed moją odpowiedzią.

– Nie wiem – odparłam szczerze. – Pogubiłam się w tym wszystkim. Na pewno ciebie pragnę, jak powietrza. Już to, że siedzę dotykając cię, działa na mnie.

Patrzył mi w oczy z nadzieją i czymś jeszcze, nie potrafiłam tego zdefiniować. Uniósł dłoń i chwytając moją brodę, zmusił do pocałunku. Nie musiał zmuszać, jego palce na mojej twarzy wysłały impuls, który rozchodził się po ciele, podniecał. Idealna chemia ciał. Pachniał ozonem, smakował tęsknotą i pożądaniem. Chwilę później leżałam pod nim obejmując go udami i czując twardość ocierającą się o moje pulsujące pragnienie.

Boże, jakie ma gładkie i doskonałe plecy...

Usta zachłannie wpijały się w siebie, mokre, ruchliwe i dyszące. Dłonie badały jego pośladki i ruch mięśni pod skórą. Nie zrzuciliśmy nawet ubrań, a byłam już na skraju.

- Hę, hę... - Z pędzącego pociągu doznań wyrwało nas teatralne chrząknięcie. – Mam wyjść i dać wam skończyć?

To było bezczelne pytanie Artura. Najwidoczniej ocknął się już, a my w samozapłonie ciał nie zauważyliśmy tego. Stefan oderwał się ode mnie i usiadł na łóżku. Ja miałam większy problem z pozbieraniem się do kupy. Zakryłam twarz dłońmi i uspokajałam oddech.

W końcu również usiadłam i zdałam sobie sprawę, że nie czuję ani krztyny wstydu!

Porąbana ta sytuacja...


Trwaliśmy w trójkę w bezruchu. Żadne nie wiedziało, co w tej sytuacji powiedzieć, zrobić.

Dobrze chociaż, że Artur nie odwzajemnił się Stefanowi obezwładniając go.

Cóż, w końcu rachunki były wyrównane.

- Jedźmy do domu. – Ciszę przerwał Artur. – Macie nadajniki pod skórą, tutaj was namierzą. U mnie w aucie sygnał jest blokowany. Chociaż to i tak kwestia czasu, przyjdą po ciebie do mnie, Stefanie.

Ostatnia informacja mnie zmroziła.

- Nadajniki?! – To zdaje się wypiszczałam bardziej, niż wypowiedziałam.

- A jak myślisz, jak znalazłem cię pod murem?! – To pytanie Artura miało być najwyraźniej dostatecznym wyjaśnieniem, ale wyczytał z mojego wyrazu twarzy, że nie rozumiem. – Miałaś nadajnik i nagle przestał działać. Spalił się widocznie, albo chwilowo przestał nadawać sygnał. Myślałem, że nie żyjesz. Kilka godzin szukałem cię w okolicy wygaśnięcia sygnału.

Spuścił głowę, jakby ta myśl była dla niego bolesna, a mnie zrobiło się cieplej na sercu.

Jak ja mam go nie cierpieć?!!!

- Chodźmy więc. – Poderwałam się z łóżka, wygładzając bluzkę. – Nie chcę tu być.

Naprawdę nie chciałam. Ten pokój, to bezosobowe otoczenie przyprawiało mnie w tej chwili o gęsią skórkę. Miałam uczucie, że jeśli się stąd nie wyniesiemy, zdarzy się coś niedobrego.

Obaj ruszyli do drzwi, ja za nimi.

Po kilku chwilach siedzieliśmy już w samochodzie i włączaliśmy się do ruchu drogowego.

Jechaliśmy w zupełnym milczeniu, oni zatopieni w myślach, Artur co jakiś czas spoglądający na mnie we wstecznym lusterku i ja, obserwująca ich z tylnego siedzenia. Wyłapywałam detale ich zachowania, subtelności w ruchach, które tak bardzo upodabniały ich do siebie. Ruch ramion, przeczesanie włosów palcami, czy potarcie skóry na karku. Robili to tak samo, prawe równocześnie, opóźnienie w czasie było minimalne.

Byłam głodna, żołądek po opróżnieniu się z bananów, domagał się jedzenia. Cholera! Jak Stefan mógł się ze mną całować?!

Takie właśnie myśli bombardowały moją czaszkę. Auto kołysało się, a z nim moja głowa.


Obudził mnie Artur, delikatnie potrząsając ramię. Byliśmy w garażu jego domu.

Przetarłam nieprzytomnie oczy olewając tusz do rzęs, którego resztki musiały się rozmazać malowniczo i zmusiłam zdrętwiałe ciało do zwleczenia się z tylnej kanapy samochodu. Podał mi ramię, a ja zdusiłam bunt tkwiącej gdzieś we mnie feministki. Olać to!

Przyjęłam ramię z wdzięcznością. Drobna rzecz, a cieszy...


Stefan rozglądał się w domu, na dłużej zawieszając wzrok na malowidłach. Czyżby porównywał umiejętności brata? Bałam się jego reakcji, gdy dowie się, że to nie naturalne więzy rodzinne ich łączą.

Głód ssał mój żołądek, wiec skierowałam się do kuchni. Z lodówki wyjęłam jajka, cebulę, imbir i żółty ser. W zamyśleniu szatkowałam warzywa i ser, wrzucając kolejno na rozgrzane na patelni masło i obserwując „moich” facetów. Artur siedział na kanapie przygarbiony i nieruchomy, a Stefan przemieszczał się od obrazu do obrazu, analizując je kolejno. Wbiłam dziesięć jajek i mieszałam energicznie, odganiając natarczywą myśl lęgnącą mi się w głowie. Odganiałam ją, jak natrętną muchę, nie chciałam w tej chwili myśleć, chciałam jeść!

Wyłożyłam jajecznicę na talerze, dorzuciłam po bułce i zaczęłam jeść na stojąco.

- Smacznego, panowie – studziłam nałożoną do ust, gorącą porcję jedzenia. – Zapraszam do stołu.

Artur wyrwał się z somnambulicznego stanu i sztywno podszedł do bufetu. Stefan nie zareagował od razu, ale po chwili również do nas dołączył, biorąc swój talerz. Jedliśmy na stojąco. Oni skupieni na jedzeniu i ja, analizująca ich podobieństwa. Obaj praworęczni, nabierali jednakowym gestem jajecznicę na widelec i praktycznie tak samo unosili wargi, by gorąca jajecznica nie poparzyła ich. Tak samo trzymali ją między zębami i wydmuchiwali powietrze, by ostudzić. Zabawne...

- Opuszczę was na dłuższą chwilę – zakomunikowałam, wyrywając ich tym samym z zamyślenia. – Myślę, że dla oczyszczenia eteru, powinniście sobie kilka spraw wyjaśnić, a ja nie chcę wam w tym przeszkadzać. Poza tym chcę pobyć sama, pomyśleć i... sprawdzić coś.

Nie miałam odwagi wyjawić im, czym jest to coś. Nie miałam odwagi pomyśleć o tym głośniej w głowie.
Artur skrzyżował ze mną spojrzenie, w którym widziałam panikę i niemą prośbę, bym jednak została. No tak, kobiety łagodzą obyczaje.

- Proszę również, byście rozmawiali, a nie walczyli ze sobą! – Musiałam jakoś nakreślić ład, który spodziewałam się zastać po powrocie. – Żadnego walenia energią! – Surowo patrzyłam na Stefana, któremu oczy już pociemniały z gniewu. Bóg wie, co będzie później. – Arturze, powiedz mu to, co mi opowiedziałeś.

Przeszłam pomiędzy nimi w kierunku garażu, walcząc z odruchem odwrócenia się i sprawdzenia, czy już nie mierzą się wzrokiem, przygotowując do potyczki.


Otworzyłam drzwi wjazdowe przyciskiem na ścianie, odpaliłam mojego cukiereczka i ruszyłam w słońce dnia. Musiałam poczuć szybkość. Musiałam zrobić COŚ.

Słońce migało przysłaniane drzewami, ale nie raziło dzięki osłonie kasku. Pęd powietrza łaskotał szyję i część pleców, do której udało mu się dotrzeć pod niedopiętą kurtkę. Dół nogawek dżinsów furgotał przyjemnie obijając się o kostki nóg. Chłonęłam piękno wczesnego popołudnia i zapachy, stłumione kaskiem. Byłam najedzona, odprężona i pędziłam.


W miasteczku zatankowałam, poszłam zapłacić, a przy kasie zapatrzyłam się w batoniki na ekspozytorach. Zaraz, przecież ja nie lubię słodyczy! To był kolejny powód, by sięgnąć po pudełeczko z półki obok. Zapłaciłam i w przypływie nieodpartej ochoty na dobrą kawę, zaparkowałam przy pobliskiej kafejce.

Siedziałam przy mikro stoliczku, z kubkiem kokosowej latte i czytałam instrukcję obsługi wyciągniętą ze świeżo nabytego pudełeczka. Ok, nic skomplikowanego, zrobię to za chwilę, jeszcze pół kawy...

Nie wytrzymałam, zgarnęłam instrukcję, niedopitą kawę i weszłam do przestronnej łazienki. Granitowe kafle na podłodze, duże lustra i nadmiar ledowego światła, powiększały optycznie pomieszczenie, nadając mu ekskluzywny i sterylny wygląd. Nierdzewne dodatki lśniły, jak biżuteria dopełniając efektu.

Zamknęłam się w kabinie, postawiłam tekturowy kubek na ziemi i uspokajałam rozkołatane serce. Nasikać na paseczek wystający z tej tekturki. Ok. Łatwe, da się zrobić.

Sikałam niepewna tego, co chcę zobaczyć.

Odłożyłam tekturową wyrocznię na podłogę, ubrałam spodnie i usiadłam na zamkniętym sedesie. Mocz wilżał kolejne milimetry testowej bibułki, a ja wlepiałam w niego wzrok, bez mrugania oczami. Jedna kreska już jest, ok. Kolejne sekundy i powoli zaczęła się uwidaczniać kolejna. Gardło mi się zacisnęło, a oczy zaczęły piec. To, co podejrzewałam, czułam, ziściło się. Nie potrafiłam się ruszyć, ani przenieść wzroku z tekturki, która wyrokowała tak znaczące zmiany w moim życiu. Oddychałam płytko, tłumiąc szloch rodzący się w gardle. Łez nie potrafiłam jednak stłumić , popłynęły po policzkach i zapiekły na brodzie i szyi. Przemknęło mi przez głowę pytanie, czy wszystkie kobiety tak to przeżywają? W końcu nie jestem ani pierwsza, ani ostatnia...

Zmusiłam ciało, by wstało. Olałam kubek kawy, który został stojąc na podłodze i odblokowałam drzwi kabiny. Jak zombie, na sztywnych nogach podeszłam do umywalek i ochlapałam twarz zimną wodą, opierając się ciężko na łokciach i nie przestając płakać.

-Wszystko w porządku? – Teraz dopiero zauważyłam kobietę, która zamarła ze szminką przy ustach, obserwując moje odbicie w lustrze z niepokojem w oczach.

- Tak – sapnęłam i odwróciłam się, kierując do wyjścia.

Muszę jechać, muszę poczuć powietrze , muszę się przemieścić!


Kilometry umykały spod kół. Zbliżałam się do domu Artura...

Stefana też?

Powiedzieć im?

Ale jak?!


Zaparkowałam na podjeździe, nie miałam pilota do garażu. Zgasiłam silnik i siedziałam w bezruchu. Zabrakło mi nagle odwagi, by tam wejść i. To, że oni swoim pojawieniem się w moim życiu mi namieszali było niczym, w porównaniu z tym, jak bardzo ja miałam namieszać.

Podeszłam do drzwi wejściowych i nacisnęłam klamkę. Zamarłam przy uchylonych drzwiach.

Uciekać! Tak dyktowała mi podświadomość, ale wiedziałam, że to tylko chowanie głowy w piasek.

Nie uniknę nieuniknionego. Bądź odważna!

Łatwo pomyśleć...


W domu było cicho i pachniało inaczej. Po raz pierwszy zetknęłam się z tak zwierzęcą reakcją własnego organizmu. Umysł wysyłał mojemu ciału rozkazy, które spięło się momentalnie, gotowe do ucieczki i... walki?!

Nabrałam powietrza do płuc i powoli je wypuściłam. Zacisnęłam dłonie w pięści i weszłam do salonu.


Widok zaskoczył mnie. Na fotelach siedzieli moi chłopcy z przytkniętymi do ich szyi, tak dobrze już mi znanymi strzykawkami, przez jednakowo ubranych pracowników instytutu. Logo na ich piersiach potwierdziło moje przypuszczenia. Fotele były od siebie oddalone o kilka metrów, a pomiędzy nimi stał mężczyzna. Dziwnie mi kogoś przypominał.

Tkwiłam w progu patrząc na nich. Ani Stefan, ani Artur nie okazywali strachu. To mnie pokrzepiło.
Mężczyzna po środku, wyglądał natomiast na rozbawionego.

- No nareszcie! – Uśmiechnął się podchodząc do mnie. – Stęskniliśmy się już za główną bohaterką, ale widać ona również tęskniła... Za którym z nich? – Uniósł brwi.

- Nie drażnij się z nią... tato. – Ostatnie słowo Artur wypowiedział jakby ze wstrętem.

- Tato?! – wykrztusiłam, gdyż zatkało mnie z wrażenia. To dla tego wydał mi się znajomy! – Mówiłeś, że twój ojciec nie żyje!

- To bardziej skomplikowane... - Artur spuścił wzrok.

- No cóż... - Mężczyzna wciął się w odpowiedź. – Myślę, że zasługujesz na wyjaśnienie. – Splótł dłonie na piersi. – W końcu gdyby nie ty, nie było by tej konfrontacji tu i teraz.

Odwrócił się do mnie plecami i zamilkł.

- Jak pewnie wiesz, walczyłem z chorobą mojego syna. – Stał do mnie tyłem rozpoczynając swoją opowieść i wskazując lewym ramieniem Artura. – Z całego tego zamieszania powstał mój drugi syn, brzydko mówiąc, kopia. – Drugim ramieniem wskazał Stefana. – W międzyczasie umarłem, ale jak widać nie do końca. – Teatralnym ruchem obrócił się na pięcie, stając twarzą do mnie. – I tu, tada! – Uniósł ramiona ku górze. – Odrodziłem się w nowym, zdrowym ciele ze starym umysłem i wiedzą.

Uśmiechał się radośnie, ale z rysą szaleństwa na obliczu.

Przerażało mnie to, nie wiedziałam, czego się spodziewać. To, że skorzystał z wiedzy o klonowaniu, to jedno, ale to, że trzymał klona własnego syna w zamknięciu, a jego samego w niewiedzy o żyjącym ojcu, to drugie.

Czułam znajome mrowienie zbierające się w łopatkach i płynące ku ramionom i w dół, aż do dłoni. Koniuszki palców zaczęły mnie piec, więc zacisnęłam dłonie w pięści.

- Jestem rad poznać tak fascynującą kobietę. – Wyciągnął ku mnie dłoń. – Kobietę, dla której moi synowie oszaleli. – Teraz obie jego dłonie czekały na moje, w złudnie przyjaznym geście.

Stał przede mną uśmiechając się i zaglądając mi w oczy. Nie czułam już strachu, lęk wyparował w momencie, gdy poczułam rodzącą się pod wpływem emocji, energię. Byłam nią naładowana, pełna, aż po cebulki włosów. Wyciągnęłam ku niemu ręce, kątem oka rejestrując próbę poderwania się z krzesła, poczynioną przez Artura i strzykawkę mocniej dociskającą się do jego szyi.

To go powstrzymało, siedział spięty i jakby gotowy do skoku.

- No więc Aniu. – Uśmiechnął się drapieżnie zaglądając mi w oczy i zaciskając dłonie na moich. – Co takiego fascynującego w tobie jest?

To pytanie miało najwyraźniej odciągnąć moją uwagę od tego, co próbował zrobić. Na splecionych dłoniach poczułam mrowienie obcej energii, którą najwyraźniej próbował coś ze mną zrobić. Ciekawa byłam ciągu dalszego tym bardziej, że nie robiła mi ona krzywdy. Nie blokowałam jej, tylko pozwoliłam swobodnie wsączać się w moje ciało, wlewała się we mnie ruchliwa i pobudzająca. Wiedziałam co zrobić, musiałam tylko wyczuć odpowiedni moment.

- Widocznie cała jestem fascynująca. – Odpowiedziałam uśmiechem na uśmiech, czym go zaskoczyłam. – Ale mam coś, czym zaskoczę cię po stokroć bardziej, niż ty nas swoją osobą.

Uruchomiłam zasysanie energii z jego ciała, wyobrażając sobie siebie jako lej, próżnię, która pochłania wszystko wokół. Moim celem było osłabienie go. Nie pozwolę, by zamknięto Stefana na powrót w ośrodku. Nie zabiorą mi tego, co przeżyłam i co pokochałam. Nie zabiorą mi nowego życia, które lęgnie się we mnie.

Coś poczuł, gdyż wyraz twarzy zmienił się momentalnie.

- Co ty robisz? – wyszeptał z szeroko otwartymi oczami. – Czego chcesz?! – To już było zabarwione paniką.

- Chcę, byś wiedział, że nie tylko ty masz nowe zabaweczki. Też coś potrafię. – Po tych słowach, wypuściłam z ciała poprzez dłonie całą, skumulowaną energię.

To, co usłyszał sparaliżowało go na tyle skutecznie, że nie spróbował się nawet obronić przed uderzeniem. Może nie potrafił. Upadł na ziemię jak marionetka, po odcięciu sznurków.

Reszta mężczyzn zamarła w bezruchu, nie mrugali nawet. Moi faceci tkwili w bezruchu ze wzrokiem wbitym we mnie, a ich oprawcy, ochroniarze mojego niedoszłego teścia, wpatrzeni w ciało leżące na podłodze przede mną. Pierwszy z odrętwienia wyrwał się Stefan i machnąwszy dłonią w kierunku mężczyzny ze strzykawką przytkniętą do jego szyi, posłał go na dywan, do pozycji horyzontalnej.

Za jego przykładem poszedł Artur, wykorzystując oszołomienie osobistego strażnika.

- Ty tak potrafisz?! – W głosie Stefana brzmiała radość i niedowierzanie. – Jakim sposobem?...

- Główkuj. – Uśmiechnęłam się, choć niewypowiedziana prawda piekła mnie w gardle. – Zwiążmy ich może – zaproponowałam.

Z tym nie poszło nam łatwo, gdyż ani kawałka sznurka nie potrafiliśmy znaleźć w domu. W końcu unieruchomiliśmy ich paskami, szeroką taśmą klejącą i linką holowniczą. Chwilowe rozwiązanie.

Usiedliśmy naprzeciw naszego dzieła i czekaliśmy. Ja w środku, oni po bokach.

Ciekawe, jakby to było z nimi w łóżku, obaj na raz.

Zachłanna baba ze mnie...


Pierwszy ocknął się jeden ze strażników i zaczął się w panice szamotać. Knebel wzmagał przerażenie, aż mi się go szkoda zrobiło.

- Odkorkujemy cię – Widać nie byłam w tym odczuciu osamotniona. – jeśli obiecasz być cicho. – Artur podszedł do niego, czekając na reakcję.

Strażnik kiwnął gorliwie głową, aż mu coś w karku chrupnęło. Oczy prawie wyłaziły mu z orbit ze strachu.

Artur rozwiązał prowizoryczny, zrobiony z obciętej z kalesonów nogawki knebel i wyciągnął gałgan z ust mężczyzny. Uspokoiło go to trochę, oddychał spokojniej.

- Ty... - Właśnie ojciec Artura odzyskiwał przytomność. – Co ty zrobiłaś? Skąd to potrafisz?! – Wbijał we mnie niedowierzające spojrzenie. – Od kiedy?

Zastanawiałam się, czy naszedł odpowiedni moment, na nowinę.

- Moja żona miała przebłyski tego, co Artur rozwinął od dziecka, od momentu... - Zamilkł, zszokowany najwyraźniej odkryciem, którego dokonał. – Czy ty...? – Nie potrafił wypowiedzieć tego na głos.

- Tak. – Nie było sensu kłamać.

- Z którym?! – Spoglądał to na Stefana, to na Artura.

- Nie wiem – odparłam szczerze. – Możliwe, że z obydwoma.

Wiedziałam, jak głupio to brzmi, ale tak w tej właśnie chwili pomyślałam, poczułam.

- Dlaczego mi nie powiedzieliście?! – Był wyraźnie poruszony. – Mogłem uszkodzić dziecko!

- O czym wy do cholery mówicie?! – Artur najwyraźniej nie rozumiał sensu tej wymiany zdań. – Jakie dziecko?

Stefan obrócił się w moją stronę. Czułam jego wzrok na sobie, nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Kochani... - Nabrałam powietrze w płuca, zbierając się do wyznania. – Jestem w ciąży. Dowiedziałam się godzinę temu, chociaż podejrzewałam już wcześniej.

Arturowi opadła szczęka. No tak, on nie wiedział, że wymiotowałam.

Teściu, aż uśmiechnęłam się na myśl, że tak go w głowie nazywam, próbował patrzeć na nas troje równocześnie, wynikiem czego wyglądał komicznie, jak maskotka na tylnej półce samochodu z kiwającą się głową.

- To stąd masz nasze umiejętności - wyszeptał Stefan. – Czy jesteś w stanie określić jakimiś testami, który z nas jest ojcem? – Z nadzieją spojrzał na ojca.

Klona ojca. Klona dawcy nasienia, z którego powstał jego pierwowzór, Artur. Pierwowzór klona, może ojca mojego dziecka...

Ależ to cholera popieprzone...

- Nie wiem! – Zrobił minę, że teraz już wyglądał jak świr, tuż przed atakiem. – Nie słyszałem, by sklonowany człowiek spłodził człowieka, a co dopiero mówić o takiej sytuacji. Jednakowe DNA możliwych ojców! – Zaśmiał się co najmniej histerycznie.

- I co teraz? – Zwróciłam się do teścia. – Co z tym fantem zrobimy? Coś trzeba.

- Rozwiążcie mnie – zażądał. – Nic wam z mojej strony nie grozi, nie w tej sytuacji.

- To za chwilę. – Ostudziłam go, gdyż już spoglądał za siebie, jakby oczekując magicznego zniknięcia więzów. - Zaufanie zaufaniem, ale najpierw trzeba coś ustalić.

Patrzył na mnie jak sroka w kość, jakbym co najmniej kazała mu przestać oddychać. Rozbawił mnie tym.

- Skąd mamy wiedzieć, że nas nie uziemisz? – To pytanie popłynęło z ust Stefana. – W końcu trzymałeś mnie jak psa w klatce przez ponad dwadzieścia lat! Może lepiej się stanie, gdy spalimy cię tu na skwarek i będziemy mieli pewność? Wiesz, że we trójkę jesteśmy małą armią? – To pytanie zawisło, jako groźba i zadziałało tak, gdyż teściu zbladł.

- Stefanie. – Jego wzrok był po raz pierwszy obecny i... szczery? – Nie zamierzam nikogo zabijać, ani więzić. To, czego dokonaliście, jest wydarzeniem na skalę światową. Byłbym szaleńcem, myśląc inaczej! Dotąd stary porządek rzeczy się sprawdzał, ale ta tu pannica – spojrzał na mnie znacząco – go zburzyła. Trzeba wszystko zreorganizować.

- Masz mnie zamiar kłuć, badać i rejestrować, jak Artura kiedyś? – Czekałam na odpowiedź.

- Nie. – Spuścił wzrok. – Jeśli chcecie, dam wam to na papierze.

- Chcemy.


Czekaliśmy na podjeździe, aż teściu wraz ze świtą odjedzie. Nie było czułych pożegnań rodzinnych, ani machania ręką. Odprowadziliśmy pojazd wzrokiem, a ja nie spuszczałam spojrzenia z ojca chłopaków. Nie obawiałam się prób zmącenia rozstania, tylko chciałam zapamiętać tą chwilę.

Wygraliśmy, przynajmniej na razie.


- I co teraz? – Z tym pytaniem zwrócił się do nas Artur. – To wszystko, to jakiś kosmos!

Lepiej bym tego nie ujęła.

- Poczekamy, samo się ułoży. – Miałam nadzieję, że tak właśnie będzie.


W domu klapnęłam ciężko na kanapę, a chłopaki przede mną, wpatrując się we mnie, jakby oczekiwali przemowy, albo przepowiedni.

- Przepraszam, że tak się dowiedzieliście, ale sama wiem o ciąży dopiero od dziś. – Czułam potrzebę usprawiedliwienia się. – Jestem w takim samym szoku, jak wy. Nie planowałam tego! – Bezradnie rozłożyłam ramiona. – Zrozumiem, jeśli będziecie chcieli być od TEGO z daleka. Naprawdę zrozumiem...

Mówiłam tak, ale czułam łzy piekące powieki. Nie chciałam zostać z tym faktem sama. Chciałam to przeżywać z nimi...

- Oszalałaś?! – Artur wyprostował się z wyrazem oburzenia na twarzy. – To pierwsza rzecz, która spotkała mnie w życiu i... - Szukał najwyraźniej odpowiedniego słowa.

- Ma sens. – Dokończył za niego Stefan.

Miód zalał moje serce. Nie oczekiwałam entuzjazmu. Marzyłam o akceptacji nowego stanu rzeczy i to nastąpiło. Nie przeraziłam ich, nadałam sens ich skomplikowanym relacjom.

- Zamieszkamy tutaj. – Zapalił się Artur. – Oczywiście we trójkę! – Dodał, patrząc na Stefana.

- Dalej jakoś poleci. – Stefan znów dokończył myśl.

Dosłownie, jak bliźniacy!


Leżałam rozkraczona na śmiesznym łóżku ginekologicznym. Z boku stali oni, Stefan i Artur. A może w odwrotnej kolejności. Wyglądali spokojnie i jednakowo.

Badający mnie lekarz nie był poruszony okolicznościami. Widać, nie jedno już w trakcie swojej praktyki lekarskiej widział.

Teściu, coraz bardziej przyzwyczajałam się do tego przydomku, wywiązał się z umowy i przez kuriera dostarczył nam papiery, poświadczające naszą wolność i niezależność. Jedynym jego warunkiem, była ścisła kontrola medyczna mojego ciała, a co za tym idzie, potomka. Żadnych rurek w gardle, czy całodobowego monitoringu mojego organizmu. Po prostu dbałość o zdrowie.

Lekarz wycisnął na głowicę aparatu przeźroczysty żel i przyłożył go do mojego, wciąż jeszcze płaskiego brzucha. Jeździł po skórze w górę i w dół, czasami w bok i przybliżał coraz bardziej twarz do monitora.

- Hmm. – To zabrzmiało, jak „o cholera”, jeżąc mi włosy na głowie.

Nie podobało mi się to „hmm”.

- O co chodzi.?! – Nie wytrzymał Artur. – Coś nie tak?!!

- Nie. – Uspokoił nas lekarz, nieświadomy najwyraźniej, jakie wrażenie wywołał na nas swoim pomrukiem. – Ciąża bliźniacza. – Z uśmiechem oświadczył.

- Co to znaczy? – Ze strachem w oczach zapytał Stefan.

Lekarz uniósł brwi z wyrazem twarzy świadczącym o niejednej przebytej tego typu rozmowie, oraz o zrozumieniu dla ignorancji w tematyce rodzicielstwa .

- To znaczy, że zamiast jednego dzidziusia, będzie dwoje – odparł ze spokojem.
- Chłopcy, czy dziewczynki? – To głupie pytanie Stefana doprowadziło mnie do ataku śmiechu.

Nie wiedziałam o ciąży zbyt wiele, ale wiedziałam, że w drugim miesiącu niemożliwością jest, by określić płeć dziecka. A może coś się zmieniło? Uspokajałam rozedrgany śmiechem brzuch.

- Płeć dzieci poznamy w następnych miesiącach. – Wyrozumiale dla niewiedzy moich mężczyzn objaśnił lekarz. – Na razie mogę powiedzieć, że ciąża rozwija się prawidłowo i że są to najwyraźniej bliźnięta heterozygotyczne. – Wyjaśniał dalej lekarz, ale widząc nasze tępe miny, zaczął mówić bardziej po ludzku. – Oznacza to, że istnieje możliwość, że dzieci będą różniły się od siebie bardzo. Płcią, wyglądem, charakterem i... - Tu zawiesił głos. –Jeśli macie szczęście, mogą mieć dwóch ojców. Każde jajeczko dostało plemnik od innego mężczyzny. – Spojrzał znacząco na moich facetów. – Oczywiście, jest to praktycznie nierealne, ponieważ na świecie miało miejsce takie zdarzenie tylko siedem razy, w tym jeden raz w Polsce. Jeśli się to w naszym kraju powtórzy, to cóż... - Wciągnął powietrze, podkreślając tym samym spektakularność takiego zdarzenia. – Będzie to cud i znajdziecie się w gazetach.

- Tylko tego nam jeszcze potrzeba do szczęścia – Mruknął pod nosem Stefan.


W domu chłopaki padły jak muchy. Przypuszczam, że wizyta w gabinecie kosztowała ich o wiele więcej nerwów, niż mnie. Artur rozłożył się na kanapie, a Stefan na pobliskim fotelu.

- Chodź do łóżka. – Podźwignęłam Stefana , a gdy ten bezwolnie dał się podnieść, pokierowałam go do sypialni Artura. Człapał, nie otwierając oczu. Padł na łóżko.

Wróciłam po Artura. Z nim poszło mi ciężej. Oganiał się ode mnie, jak od natrętnej muchy, ale w końcu i on dał za wygraną. Rozśmieszył mnie fakt, że obaj zachowywali się jak małe dzieci. Mogła bym ich teraz pokierować w przepaść, a oni ufni i nieprzytomni poszli by wprost na spotkanie śmierci.

Stałam w nogach łóżka, patrząc na braci, jeśli można ich tak nazwać i czując ciepło rozlewające się na sercu i w całym ciele.

Wyszłam z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.


W kuchni klapnęłam na wysokie krzesło i zamyśliłam się. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer mamy. Miesiąc temu, gdy poinformowałam rodziców o stanie rzeczy, najpierw wpadli w panikę. Martwili się moim wiekiem, studiami, które będą musiały poczekać i tym, że nie wiedzieli, że mam chłopaka.

Gdy wyjaśniłam im okoliczności i to, że obiekt ich badań będzie tatusiem, zatkało staruszków i tylko patrzyli zapominając o oddechu. To była długa rozmowa zakropiona ich i moimi łzami, ale w końcu się cieszyli. Nawet zaakceptowali dwóch moich chłopaków i to, że się do nich przeprowadzam.

Cudowność ich wiedzy i idąca za jej posiadaniem tolerancja, była dla mnie bezcenna.

- Cześć mamo. – Wiedziałam, że ucieszą ją nowiny. – Mam dobre wieści.

- Cześć córuś. – W głosie mamy słyszałam uśmiech. – Dobre wieści zawsze mile widziane.

- Będziesz babcią, to już wiesz, ale... - Teatralnie zawiesiłam głos. – To będą bliźnięta!

Po tej informacji, moje ucho rozsadzała feeria pisków, okrzyków innych dźwięków, które dobitnie wyraziły jej radość. Po kilku dodatkowych i pełnych troski pytaniach, stwierdziła w końcu, że oddzwoni, ale jeśli za chwilę nie powie tego tacie, to ją z radości rozsadzi.

Rozłączyłyśmy się, wyciszyłam telefon i napawałam się spokojem.

Poczułam głód, więc zajrzałam do lodówki, przesadnie napakowanej przez chłopaków. Wybór padł na marchewki, które dla mnie obrali i szczelnie zafoliowali na talerzu.

Siedziałam na kanapie, podziwiając popołudniowe światło i jego malownicze plamy na ścianach i suficie. Było ciepło i spokojnie.

W weekend byliśmy umówieni tutaj na obiad z moimi rodzicami i teściem, który nagle poczuł pragnienie odnowienia poplątanych więzi rodzinnych. Widać, wnuk miał w nim rozbudzić człowieka, dotąd chowanego skrzętnie pod maską zimnego naukowca. Cieszyło mnie to i dawało nadzieję na względną normalność.

Po drugiej marchewce byłam pełna, ale nadal głodna. Patrząc na jedzenie, uprzytomniłam sobie, że to inny rodzaj głodu. Od ponad miesiąca, nie uprawiałam seksu. Cholera! Mam dwa ciacha obok siebie, a nie mam seksu. Czy to ich obecność wzajemnie chłodzi popęd, czy strach o ciążę?

Z każdym dniem stawałam się bardziej nabuzowana pożądaniem, ale również spychałam to uczucie w głąb podświadomości. Obaj opiekowali się mną, ale bardziej jak chorą, niż jak kobietą.

Odłożyłam marchewkę na talerz, pewna tego, co chcę zrobić i o czym marzyłam od dłuższego czasu. Marzyłam po cichu, w skrytości nawet przed samą sobą.

Wystarczy!

W sypialni rozkleił mnie ich widok. Obaj na boku, zwróceni do siebie twarzami, w idealnej odległości od siebie. W sam raz miejsca dla mnie. Rozebrałam się i położyłam między nimi na plecach. Podniecała mnie myśl o tym, co za chwilę zrobię. Delektowałam się tym uczuciem, patrząc na nich.

Pocałowałam Stefana, wypinając równocześnie pupę do Artura i ocierając się nią o jego spodnie. Stefan budził się powoli, nieprzytomnie oddając pocałunek. Rozpinałam jego koszulę, gdy obudził się całkowicie.

- Aniu? – To jedno słowo, miało pewnie pytać, czy wiem co robię i to w obecności Artura.

- Pragnę was obu – szepnęłam w jego usta. – I kocham i nie chcę wybierać. Jestem zachłanna.

Zszokowany oddawał pocałunek, a ja rozpinałam mu dżinsy. Oszołomiony, ale podniecony, pomagał mi w tym. Gdy spodnie przestały go krępować, zacisnęłam palce na penisie. Stefan jęknął i powstrzymał ruch mojej dłoni.

Z kocim uśmiechem odwróciłam się do niego plecami i wypięłam tyłeczek.

- Chcę cię w środku – wymruczałam, patrząc w szeroko otwarte oczy Artura.

Nie spał i zdaje się, starał się nawet nie oddychać. Przyszła kolej na jego ubranie. Zaczęłam od spodni, tam chciałam się dostać jak najszybciej. Penis napierał na spodnie, a po chwili sterczał czekając na pieszczotę.
- A dzieci? – zapytał cicho.
- Nic im nie będzie Arturze. – Uśmiechnęłam się i zacisnęłam dłoń na czubku. – To nawet wskazane dla ich i mojego zdrowia.

Jęknął i przymknął oczy. Chwilę później ja jęczałam, czując zagłębiającego się we mnie Stefana.

Nie chciałam zamykać oczu, chciałam widzieć Artura. Całował mnie i pieścił nabrzmiałe piersi, były wrażliwe, jak nigdy dotąd. Stefan poruszał się we mnie coraz szybciej. Pragnęłam, by trwało to jak najdłużej, więc powstrzymałam go, odpychając dłonią. Odwróciłam się twarzą do Stefana, dłonią nakierowując Artura. Wbił się we mnie szybko, dając ujście tak długo hamowanej żądzy. Krzyknęłam, przyciągając zachłannie twarz Stefana. Po kilku mocnych pchnięciach, poczułam gwałtowny, obezwładniający orgazm, a chwilę później Artur wbił się mocno i znieruchomiał z jękiem. Obróciłam się ku Arturowi, nadziewając się z powrotem na Stefana.

- Nie dam wam dzisiaj tak szybko spokoju. – Wymruczałam z wpół przymkniętymi oczami. – Ostrzegam, kobiety w ciąży są napalone i nienasycone jak...

Nie dokończyłam, oszołomiona doznaniami. Stefan pędził ku światłu, mocnymi pchnięciami bioder.
Krzyknął i z drżeniem wystrzelił życiodajny płyn w moje śliskie wnętrze.

Zdyszani i oszołomieni, tym co zaszło leżeliśmy, uspokajając oddechy i serca.

- Macie pięć minut na regenerację – powiedziałam cicho. – Przez najbliższe dni wychodzimy z łóżka tylko na siku, po jedzenie itp. Jemy w łóżku i się kochamy!

Stefan zaczął się śmiać. Właściwie, to najpierw trząsł się bezgłośnie, ale po chwili śmiał się już pełną piersią.

- Właśnie spełniłaś fantazję, która we śnie i na jawie męczyła mnie od miesiąca – powiedział, gdy już się trochę opanował. – Jak widzisz, nie potrzebuję pięciu minut. – Wskazał na sterczącego członka. – Możesz mnie używać do woli. A ciebie? – Uniósł się lekko, patrząc na Artura.

- Mogę co najwyżej podpisać się pod twoimi słowami rękami, nogami i... - Również wskazał sztywny dowód podniecenia.

- Moje chłopaki... - mruknęłam zadowolona. – Mam tylko jedną prośbę. Ja nadaję rytm i mówię co robicie, a wy to robicie. Przynajmniej dzisiaj.

- Czyli jak zwykle. – Uśmiechnął się Artur. – Bierz nas i demoluj, maleńka...

- Mrrr – Zamruczałam zadowolona, unosząc się i siadając na piętach między moimi boskimi mężczyznami.

Klęczałam, patrząc na ich jednakowe twarze, jednakowe uśmiechy błąkające się po ustach, gładkie i umięśnione torsy, oraz dwa, gotowe kutasy czekające w pełnej gotowości na pieszczoty.

Fuksiara ze mnie...

Pochyliłam się i objęłam wargami Artura. Jęknął i złapał mnie za włosy, unieruchamiając. Za dużo doznań widocznie. Po chwili jednak uwolnił mnie i pozwolił mojej głowie opaść, unieść się i znów opaść. Po kilku ruchach, przyszła kolej na Stefana. Biodra mu drgały, gdy zamykałam na nim usta.

Nie powstrzymywał mnie i tu pierwsza różnica.

Smakowali mną i spermą. Podniecenie czyniło mnie niecierpliwą, więc wypuściłam go z ust i powoli nabiłam się. Na cierpliwość przyjdzie czas później, teraz był ogień do ugaszenia. Chciałam więcej.

- Arturze. – Przyglądał się nam z błyszczącymi i pociemniałymi oczami. – Spenetruj mnie proszę...

Z początku nie zrozumiał mojej prośby, ale po chwili odgadł o co mi chodzi. Uniósł się, klęknął za moimi biodrami i zaczął pocierać czubkiem moją pupę. W górę i w dół między pośladkami, napierając delikatnie na odbyt. Moje soki i ich sperma ułatwiły wdarcie się w wąską, dziewiczą dotąd dziurkę. To było pomieszanie rozkoszy, bólu i całkowitego oddania. Opadłam na ramiona zawisając nad Stefanem, ułatwiając Arturowi penetrację. Wchodził we mnie powoli, a równocześnie Stefan zaczął się poruszać. Tarcie ich obu we mnie i o siebie, przez delikatne powłoki wewnątrz, rozpalały mnie do czerwoności.

I znów poczułam subtelny dreszcz na łopatkach i w ramionach. Muszę to opanować, nie chcę ich przypalić! Artur się rozgrzewał, mrowiła mnie skóra na biodrach w miejscu, gdzie zaciskał palce i mrowiły mnie piersi pieszczone przez leżącego pode mną Stefana. Poruszali się coraz szybciej, a ja chłonęłam doznania. Rozkołysana ich zgodnym rytmem zaczynałam szybować. Jęczałam i starałam się wyjść pchnięciom naprzeciw, nabijając się mocniej. Twarz Stefana wykrzywiła narastająca rozkosz, zaciskająca powieki i rozchylająca usta. Wibracje w dłoniach, które boleśnie, a zarazem rozkosznie zaciskał na moich piersiach, wlały we mnie energię. Nie zatrzymywałam jej, przepłynęła przeze mnie wprost w dłonie Artura, który oszołomiony tym, krzyknął nieruchomiejąc, by po chwili oddać ładunek energii z powrotem, przez moje ciało do Stefana.


Odgłosy uderzających o siebie ciał, mlaśnięcia, jęki i krzyki, słychać było zapewne daleko od domu.


Zaspokojeni, zmęczeni i błyszczący od potu padliśmy na prześcieradło, tworząc żywą kanapkę.

- Widzę ogromny, seksualny potencjał w naszym trio – powiedziałam, gdy już odzyskałam zdolność mówienia. – A to, co robiliście z przepływami, to było jak dodatkowo penetrujący mnie organ.

Uśmiechali się zadowoleni z siebie. Stefan zagarnął mnie do siebie i wtulił się w moje plecy. Plecy Artura miałam dociśnięte do piersi.

Może to i porąbane, ale jakże słodko porąbane!

Miałam tyle szczęścia spotykając takiego człowieka, jak Stefan, a dostałam jeszcze bonus w dwupaku, Artura. Gdyby kiedyś wróżka, u której z resztą nigdy nie byłam, powiedziała mi że będę strzelać prądem, pieprzyć się dwoma facetami równocześnie i w dodatku nosić ich dzieci pod sercem, wyśmiałabym ją i kazała jej iść się leczyć.

A tu proszę, życie pisze scenariusze, jakich nie wymyśliłby człowiek.
 


2 komentarze:

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.