Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

środa, 21 maja 2014

"Dług" cz. XI

Ostatnia część prawdziwej historii Agaty.
I tyle słowa wstępu :-)
Koło południa wyruszyli w dalszą drogę, robiąc jeszcze jeden przystanek na zaspokojenie głodu. Właściwie dwu jego rodzajów. Szybkie spagetti zmieniło się w długi seks i drzemkę w efekcie.

Kolejne dwa tygodnie stały się najszczęśliwszym czasem w życiu Agaty.

Śmiali się po powrocie z jej reakcji, gdy Tomasz zrobił postój w Wenecji. Agata przysnęła na miękkim fotelu, więc obudził ją proponując, by rozprostowali nogi i pospacerowali trochę.



- Poznajesz, gdzie jesteśmy? - Otoczenie zachwycało go, jednak nie tak, jak widok zaspanej kobiety. Jego kobiety!

Agata tarła oczy i wyglądała oknem, starając się połączyć widziane obrazy z etykietką miejsca, które zna.

- W Krakowie? - zapytała.

Zwiedzali Wenecję nocą i choć była tam nie raz, to nigdy nie widziała tego miasta tak pięknego.
Zapach pieczywa, wydobywający się z maleńkich piekarni, mieszał się z niekoniecznie przyjemną wonią wody w kanałach. Pojedynczy mieszkańcy, których mijali, a którzy to szli zapewne do pracy pachnieli nadmiarem perfum.
I szczur...

Szli cichą i wyjątkowo wąską uliczką między budynkami, a ta przechodziła w mostek, biegnący łukiem nad kanałem. Cisza, i rozjaśniona nielicznymi latarniami ciemność i jeden przedziwny mieszkaniec, który wyszedł im na spotkanie. To był szczur i ten przystanął, usiadł na zadku, unosząc resztę drobnego ciałka i przyglądał im się. Oni natomiast stali, bojąc się ruszyć, by nie spłoszyć rodowitego Wenecjanina. Szczur obejrzał ich sobie i oddalił się schodkami w dół, po czym zniknął w wodzie.
Wzięli to za dobrą wróżbę.

Monte Carlo przywitało ich krętymi dróżkami, a te zawiodły do centrum, które olśniewało przepychem, elegancją i roześmianymi ludźmi wokół. Ilość jachtów w przystaniach, dorównywała liczbie urodziwych ludzi na ulicach. Wiele kobiet onieśmielało wręcz wyglądając, jakby zeszły z okładki ekskluznywego magazynu o modzie. Pojazd, którym przyjechali również w tym miejscu robił wrażenie, nawet na posiadaczach cennych, niskopodłogowych, jak je nazywała Agata, aut.

Kasyno natomiast zdenerwowało ją wyłącznie. Nie potrafiła bawić się, przegrywając pieniądze, przy pomocy kilku ruchów, rzutu kostką, durnej kulce, czy talii kart. Automaty.
Samochód za kilka milionów? Ok, jest praktyczny. Ale hazard? Nie ma mowy!

Dwa tygodnie minęły szybko, zbyt szybko i nadszedł dzień powrotu.

- Czy bierzesz pod uwagę wydłużeniu tych dwu miesięcy? - Zagaił Tomasz.

Zaciskał równocześnie dłonie na kierownicy tak mocno, że pobielały mu palce.
Agata nie raz zadawała sobie to pytanie sama.

- Tak Tomciu. - Uśmiechnęła się, rejestrując ulgę, która spłynęła na jego twarz. - Myślę o tym od naszego pierwszego, wspólnego śniadania i podobają mi się te myśli.
- Nie wiesz, jak się z tego cieszę – odparł. - Wszystko się jakoś ułoży, mamy czas.

Niestety nie zawsze marzenia się spełniają i wspólny czas, o którym oboje w tamtej chwili myśleli, miał być krótszy, niż przypuszczali.

Powrót do domu otoczył ich normalnością i prawie małżeńskim porządkiem świata.
Noce splecionych ciał, poranki wspólnych śniadań, wieczory rozmów, czerwonego wina i zwyczajności, której Agata nie zaznała dotąd i za którą tak bardzo tęsknił Tomasz.

- Moglibyśmy za niedługo znów gdzieś pojechać – zaproponowała Agata, gdy słodko wypełniali czas nicnierobieniem. - Może w jakieś dalekie miejsce?

- Czyli gdzie? - Tomasz cieszył się wszystkim, co mógł jej dać i chciał dawać jak najwięcej.
- Do Indii – wyszeptała prawie z rozmarzonymi oczami.
- Tak. - Zapatrzył się w jej twarz, jak w obrazek. - Tam jest pięknie.
- Byłeś? - Zaskoczył ją i zazdrościła mu, gdyż od zawsze podróż do Indii wydawała jej się czymś nieosiągalnym, a zarazem egzotycznym. - Jak tam jest?
- Gorąco, kolorowo, pachnąco, czasami śmierdząco... – Uśmiechnął się, wpatrując w przestrzeń i szukając obrazów miejsc. - Tam jest tak bardzo inaczej, że nie sposób zapomnieć natłoku wrażeń. Pojedziemy tam, pewnie. Na razie jednak muszę wyjechać na dwa tygodnie do Chin, by dopiąć poważny kontrakt.

- Dwa tygodnie? - Już za nim tęskniła.
- Może pojedziesz ze mną? - Zaproponował.
- Rozwodzę się Tomaszu – odparła smutno. - Muszę być teraz na miejscu, a poza tym nie wydaje mi się, bym mogła znów wziąć wolne. Wiesz, jedna z dziewczyn jest w ciąży i na końcówce właściwie, więc...

Urwała, ale nie musiała mu więcej tłumaczyć.

Dwa tygodnie rozłąki ciągnęły się obojgu i każde czuło się, jakby nie miało czym oddychać. Tęsknota, jakiej dotąd nie zaznali.

Po powrocie szukali każdego możliwego sposobu, by się sobą nacieszyć i najeść.
Byli znów razem i tak miało być do końca świata.

Koniec świata każdego z nich miał przyjść w różnych momentach i niestety duża była ich rozbieżność.

Początek końca świata objawił się biegunką Tomasza, którą ten zrzucił na karb zatrucia, wywołanego podróżą do Chin. Do biegunki dołączyły wymioty. Tomasz chudł i słabł.
Agata od początku namawiała go na badania, lecz jako rasowy mężczyzna, bagatelizował zwykłe zatrucie. Agata jednak, będąc od tak dawna lekarzem, naciskała. Wyczuła, że to nie może być chwilowa dolegliwość. Po namowach, a nawet groźbach, przystał w końcu na podstawowe badania i te niewiele wykazały Jakieś zmiany jednak były i wykonanie USG, zaniepokoiło.
Tomografia była wyrokiem. Rak trzustki z przerzutami na wątrobę i płuca. Nietypowo, jak na ten wiek.

Musieli zrezygnować z podróży, Agata wzięła bezpłatny urlop w pracy i skupiła się na Tomaszu.
Pierwszy szok minął, łzy się skończyły. Zostało fizyczne cierpienie Tomasza i psychiczny ból Agaty, ale ona była twarda.

- Pojedziesz do Indii. - Słabym głosem nakazał Tomasz. - Obiecaj mi to!

Agata patrzyła na tego wspaniałego człowieka, pierwszego mężczyznę w którym dane było jej się zakochać i wiedziała, że nie może odmówić.

- Obiecam, jeśli ty obiecasz, że będziesz tam ze mną.
- Będę z tobą zawsze i wszędzie – szepnął.

Kilka miesięcy później, Agata znów stanęła na rozstaju dróg.
Co zrobić ze swoim życiem?
Wrócić do pracy i żyć, jak dotąd?
Nie wyobrażała sobie powrotu do systematyczności codziennego rytmu życia bez Tomasza.
Głód jego osoby był zbyt dojmujący.

Rzuciła pracę, bo mogła. Tomasz zabezpieczył ją finansowo, więc nie musi się kłopotać tak przyziemnymi sprawami, jak pieniądze. Jednak Agata, to zbyt rozsądna jednostka, by szastać nimi beztrosko.

Po śmierci Tomasza zmieniła wszystko, co mogła.
Zaczęło się od jogi i kursu, na który się zapisała i wsiąkła weń.
Dwa tygodnie w Tatrach, cisza i brak prądu. Jedzenie przygotowywane na ogniu, wczesne pobudki i praktyka na stoku i przestrzeń, której nie doświadczysz w mieście.

Joga stała się jej nową drogą i ratunkiem dla duszy. Sposobem na bycie bliżej swojej miłości.
Czy utraconej?
No nie wiem...

Agata nigdy nie mówi o Tomaszu, że „był”.
On dla niej wciąż jest.

Listy Agaty, które dotarły do mnie w czasie pisania wcześniejszych części publikuję za jej pozwoleniem.
 
Helllloooooowwwwwwwwwwwwwwwwww :-)
Taki ogólny mailik do poczytania :-)
U mnie nadal bez zmian. Chyba oprócz tego, że zaczynam odczuwać, że czas pobytu
w szkole powoli dobiega końca. Jeszcze 2 tygodnie i czas jechać. Duzo tutaj zainwestowałam 
- nie tylko pieniędzy, ale swojego czasu,siebie, etc. Ale nie żałuję. Naprawdę warto!
Nie chcę wybiegać daleko w przyszłość, ale chciałabym wrócić, więc pewnie wrócę :-)
Za 2 tygodnie jadę zobaczyć południe, więc będę planowała podróż:-) Wyruszam 31.01 z rana.
A 14.02 mam już lot z Delhi do Kathmandu. Także, muszę dobrze to zaplanować bo odległości
tutaj są niesamowicie duuuuuże. Sama podróż z Delhi na Goa zajęła mi 33 h. pociągiem.
Także, się będę musiała sprężać:-)W Nepalu myślę, że zostanę miesiąc - sam kurs medytacji zajmie mi 2 tygodnie, więc mało czasu będę miała na zwiedzanie. Ale na pewno Kathmandu i Pokhara - sentymentalne miejsca pobytu i życia Ali. Chce tam troszkę pobyć, poczuć i ruszyć w drogę :-) Także, pozostaje mi kupić bilet powrotny :-) Najtaniej wychodzi nadal do Kijowa :-) No, ale zobaczymy:-) Musze wszystko posprawdzać :-) A w szkole bez zmian, mój nauczyciel nadal chce żebym została i ciągle mnie o to pyta. A ja wciąż bez zmian :-) Zdecydował, że mogę uczestniczyć w kursie "Terapia joga" za darmo - nagroda za sprawowanie i ciężką prace, etc. I super! Skorzystałam na maxa! Bomba! To cudowne lekarstwo dla wszystkich! Znajomi z centrum to cudowni ludzie - z jednymi mam mniejszy kontakt, a z innymi większy. Pozytywni ludzie, z wiara w ludzi, w miłość, w prawdziwe wartości. To o czym zapomnieliśmy, wszystko to wróciło do nas tutaj - w spokoju i ciszy :-) Jest mi tutaj dobrze, ale chyba potrzebuje już zmiany. Oczywiście, ta zmiana mogłaby się pojawić w podróży do innego kraju - jest tyle cudownych miejsc do odwiedzenia, kultur do poznania,tyle rzeczy do nauczenia, ehhhhh ...ale realia życia sprowadzają mnie na ziemie :-) Nie teraz to następnym razem. Wszystko się dzieje tak jak ma się podziać :-) Poza Arambol się nie ruszam, bo po pierwsze nie mam na to czasu, a po drugie- nie mam też potrzeby. Wszystko jest na miejscu. Nawet po mojej ostatniej rozmowie z Sharatem, kucharka zaczęła nawet gotować dla nas! Oczywiście, płacimy za to. Ale przynajmniej wiemy co jemy i wszystko jest zdrowe, świeże i smaczne :-) Tak wiec, nie bujamy się już po mieście w poszukiwaniu jedzenia, tylko to jemy w szkole. Czasami w przypływie "starych nawyków" idziemy do jakiejś knajpki na soczek :-) Wtedy tez mamy okazje pogadać o czymś innymi niż joga, oraz możemy skorzystać z wi fi :-))))) No to tyle. Jest radość, jest uśmiech, jest pozytywne zmęczenie i są pozytywni ludzie :-) Wszystko wygląda dobrze :-) Tego samego życzę Wam:-) Uśmiechu i pozytynwnego nastawienia do życia :-) Napisz co u Was, jak życie? Co słychać? Jak się układa? Jak zdrówko? Uściski, Agata
 
I kolejny:
 
Kochani:-)
Jestem już w Nepalu! :-) Po niezwykle szybkim i pełnym przeżyć - locie (nigdy w życiu nie przeżyłam takich turbulencji! - była zabawa!), ostatecznie wylądowałam na lotnisku w Kathmandu. Lot dlatego był taki fascynujący, bo w Delhi była ulewa, a wznosząc się coraz wyżej była już burza z piorunami (co było niesamowite, tak poza tym!), a w Kathmandu tez nie było lepiej :-) Deszcz, wiatr i zimnoooooooo! Szybko uporałam się z wiza i wyhaczyłam przystojnego Anglika, zmierzającego do centrum - na Thamel. Więc, jak go już wyhaczyłam, tak też stalismy się współtowarzyszami podróży i taksówki :-) Gdzieś po północy dotarliśmy na Thamel. Pomyślałam sobie, ze skoro mój kolega za booking w jednym z największych Questhouse'ow w Kthm to i ja mogę się tam wbić :-) Z ogromnym uśmiechem na twarzy przywitałam Pana na recepcji i zapytałam go o standardowy pokój i cenę. Otrzymałam cennik i uśmiech szybciutko zszedł z mojej twarzy:-D Standadrowy pokój w cenie 40 dolcow za noc! Padlam!!!!! Nie wiele myśląc, zarzuciłam plecak na plecy,pożegnałam się z Davidem i w ciemna noc wyruszyłam z poszukiwanie pokoju :-) Nic nie zdarza się bez przyczyny! Jeszcze na lotnisku, jakiś Nepalczyk dał mi swoja wizytówke - "madame, cheap and nice" - powiedział. Dla mnie to były słowa na wagę złota :-) I w tą ciemną noc trafiłam do tego wlaśnie questhouse'u, który nie był ani CHEAP ani NICE, ale zdecydowanie był ddduuuuużo tańszy niż poprzedni. No i zostałam:-) Noc była pełna wrażeń! :-) Połączenie "pełnego wrażeń lotu"+"nocy pełnej wrażeń" = dwie godziny spania :-) No, ale cóż...what to do! :-0 Rano, szybki prysznic (2 kubki 0,75l zagotowane dzięki mojej chińskiej grzałce) i wyruszyłam na poszukiwania nowego lokum. Dzięki Ali miałam w kieszeni jeden adres taniego questhouse'u. Ale po drodze znalazłam ten, w którym obecnie mieszkam :-) A teraz krotko o Kathmandu: No tutaj to generalnie zima i dla mnie to taki przeskok temeperaturowy. Z Kerala, gdzie było powyżej 30 st. do Kathmandu, gdzie jest 13-14 st. w ciągu dnia, a w nocy spada diametralnie. Oczywiście, dopadło mnie katarzyszko! Ale nie dziwie się - duża zmiana. Z krótkich spodenek przeskoczyłam w długie spodnie, dwie kurtki, rękawiczki i czapkę :-) Fajnie jest! Spię w śpiworze i pod dwoma kołdrami, które są tak ciężkie, ze nie ruszam się w nocy :-) Bomba! Praktyka jogi odpada bo jest za zimno. Żeby nie było - nie ma tutaj ogrzewania! :-) Kathmandu jak duże miasta (choć ono nie jest takie duże), pełne jest turystów i handlarzy. Nepalczycy są niezwykle mili, uśmiechnięci i tacy dobrzy....skromni ludzie z sercem na ręku. Zakochana jestem w tych ludziach i tak mi z nimi dobrze - niektórzy nawet nie mówią słowa po angielsku, ale zawsze są chętni pogadać. A ja ich rozumiem :-) W jednym sklepie, gdzie kupiłam sobie kurtkę (były to nieoczekiwane zakupy, no ale co zrobić! śliczna jest!) wszyscy mnie znają - rodziny! dosłownie! Trzy rodziny prowadzą wspólny interes i są super! Cenę swojej kurtki oczywiście wytargowałam :-) Nikt tak jeszcze nie targował, jak ja :-) A ja nie odpuszczam :-) Generalnie, kiedy tam jestem (a jestem codziennie bo codziennie mnie zapraszają), czeka na mnie chai. Twierdza, ze przynoszę im szczęście :-) Wczoraj usłyszałam, że jestem jak "królowa w stadzie pszczół :-D Dużo słyszałam na swój temat, ale takiego określenia jeszcze nie! :-D Prawda jest to, że za każdym razem kiedy tam przychodzę, nie ma nikogo z klientów. Wystarczy, ze usiądę i zacznę gadać od razu tłumy ludzi!!!! :-) No i jak tu nie być królową :-)))))) Kathmandu obleciałam prawie całe, z lokalesami - lokalnymi busami pojeździłam po dolinie, z miasteczka do miasteczka, zobaczyłam, co miałam zobaczyć i już czas jechać dalej. Dzisiaj jadę do KAT Centre (Kathmandu Animal Treatment Centre), gdzie mieszka pies Ali - Mickey. Jadę go odwiedzić, uściskać od Ali i wyprowadzić na spacer :-) A także poznać wszystkich znajomych Ali z KAT, wszystkich weterynarzy i wolontariuszy :-) Jutro pewnie będę jechała już do Pokhary:-), która jest niżej położona, niż Kathmandu -więc będzie cieplej. W planie mam krótki treking, Chitwan Natinal Park i Bharatpur. Czasu mam mało bo już 01.03 zaczynam kurs Vipassany. Mt Everestu tym razem nie zaliczę, ale może następnym razem :-))))))) Miało być krotko, ale jak zwykle się rozpisałam. Żebym ja miała taką motywację do napisania książki, jak do pisania maili...ehhhh... A co u was? Co u każdego z Was? Jak tam? Życzę samych pozytywnych wibracji! Uśmiechu na twarzy! Z miłością, Agata.
 
ps. Jeśli coś do niej chcecie powiedzieć, zróbcie to. Agata przeczyta z pewnością.
Obiecuję :-)

10 komentarzy:

  1. Gdyby to była czysta fikcja piałabym z zachwytu, może uroniłabym łezkę. Ale pisałaś przecież, że historia jest "wyrwana z życia" i... W pewnym momencie poczułam się jakby mi ktoś przywalił w splot słoneczny i brakło mi słów.
    Coś w tym jest, że historie pisze życie, nie wiem czy najlepsze, ale na pewno robi to najlepiej niezależnie od tego, jaki komu wyznacza w nich los.
    Pozdrowienia dla Was obu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z czym sie powinno przyjmować śmierć ukochanej osoby? Z pokorą, spokojem? Podziwiam cię Agato. Ja bym byla Po ludzku wkurwiona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona przeszła wszystkie etapy: zaprzeczenie, złość, smutek i akceptację.
      Znam ich dobrze i ciężko pisze się o kimś bliskim, a bliski określił wymagania, co do tekstu. Bez szczegółów.
      Tak właśnie zakończyłam.
      Bez szczegółów...

      Usuń
  3. Troszkę trudno oceniać-nie opowiadanie,ale nastawienie Agaty.Osoby,które odeszły,zwłaszcza w tragicznych okolicznościach,bardzo często są idealizowane.Tu jeszcze dochodzi moment odejścia-w rozkwicie uczucia,kiedy jeszcze proza życia nie przysłoniła tej słodyczy...
    Życzę Ci,Agatko,dobrego życia i trzymam kciuki,że Ci się uda.

    OdpowiedzUsuń
  4. az zrobilo mi sie tak.. dziwnie. I przykro. Tyle Agata przeszla.. Mogli byc szczesliwi. Szkoda, ze to na faktach, bo widzialabym tu szczesliwe zakonczenie. Nie moge wuierzyc ze odszedl, choc wcale go nie znalam.

    OdpowiedzUsuń
  5. smutna historia :) mam nadzieje, że może wkońcu Agacie się ułoży

    OdpowiedzUsuń
  6. I co to za ściema z takim zakonczeniem. To co ze prawdziwe, ale co dalej z poszukiwaniem szczęścia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ikolac
      Ona je znajduje w jodze i widać to w jej mailach.
      Z jogą to nie ściema, ona zmienia :D

      Usuń
    2. Ja wiem, że internet dopuszcza wszelką dowolność. Mika Kamaka może być pryszczatym osiemnastolatkiem, ja trzydziestoletnią seksowną blondynką a całe powyższe opowiadanie zmyślone. Jednakże istnieje prawdopodobieństwo, że za opisanymi wydarzeniami stoją prawdziwi ludzie i prawdziwe tragedie. Ów procent prawdopodobieństwa oraz zwykła ludzka empatia czy przyzwoitość nakazują zachować wstrzemięźliwość przy pisaniu komentarzy. Słowa "I co to za ściema...." są po prostu nie na miejscu.
      Aprecjator

      Usuń
  7. Nie sądziłam, że tak to się zakończy. Mimo wszystko dobrze, że cieszy się swoim życiem i nie wróciła do czasów małżeństwa z tamtym. Życz jej ode mnie wytrwałości w postawionych sobie celach i mnóstwa siły aby jej nie zabrakło na cieszenie się z tych chwil. ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.