Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

wtorek, 15 kwietnia 2014

"Pijawa" cz. II

Jak wcześniej obiecałam, "Takają" poprzeplatam z innym opowiadaniem i nie będzie ono krótkie.
Wiem, że Was zawiodę brakiem monoopowiadaniości, ale lubię urozmaicenie w życiu :D.
Napiszecie, że nie Wasze klimaty i nie podoba Wam się, ale obiecuję, że w końcu będziecie wyczekiwały kolejnych części "Pijawy", jak teraz "Takaji".
Może tylko zbulwersuję Was odrobinkę, ale od tego w końcu jestem.
Proszę o cierpliwość, której i ja sama się uczę. Kilka pierwszych części będzie wprowadzeniem do tu i teraz. Cierpliwość się opłaci.
Co do "Długu", to w święta, lub tuż po mam zrobić butelkę wina z główną bohaterką, Agatą.
Wraca wreszcie z... Sorry, nie mogę powiedzieć, gdyż zbyt dużo mogłabym zdradzić :-).
Uzupełnię informacje i popłyną kolejne części.

Jeśli chodzi o moje upodobania kulinarne, to jestem tradycjonalistą. Lubię pić ludzi, młodych, sprawnych i zdrowych. Mam jednak małe zboczenie i są nim dziewice. Jednostki ludzkie z bez domieszek obcych płynów organicznych.
Pamiętam jedno z wydarzeń w moim życiu, gdy dane było mi to upodobanie odkryć...
 
W siedemnastym wieku trafiłem podczas swej tułaczki do Grecji.
Szukałem swojego miejsca na ziemi, sposobu na nadanie życiu sensu. Moje ciało było i żywe i martwe jednocześnie. Nie mogłem umrzeć całkowicie nie jedząc nawet przez długi czas, nie groziły mi choroby.

Zarazy siały spustoszenie, jednak dżuma, tyfus i cholera nie miały dostępu do mojego ciała.
Nawet jeśli musiałem karmić się chorą krwią, bakterie obumierały we mnie, nie znajdując tkanki, którą mogłyby się pożywić.
 
W środkowej Grecji natrafiłem na masyw gór Meteory, które w pierwszym momencie przywodziły na myśl ogromne, paluchy i jęzory piaskowca, wyrastające z ziemi wysoko w górę.
Niektóre wyglądały, jak kamienne kloce zrzucone w to miejsce wprost z nieba i wbite z impetem w zielone podłoże.
 
Stanąłem u podnóża jednej ze skał i zapatrzyłem się w migoczące w górze światło.
U jej stóp leżały stare, zbutwiałe liny. Ciekawe skąd one i po co tutaj?
Wróciłem wzrokiem ku górze i po raz pierwszy w życiu zapragnąłem czegoś tak bardzo, musiałem dostać się na szczyt, posiąść to światło.
Pragnienie było tak mocne, co głód krwi. Wyłączyło inne potrzeby i parło mnie w górę.
 
Wspinałem się z łatwością, bez wysiłku znamiennego ludzkim mięśniom i bez zmęczenia płuc, wpompowujących życiodajny tlen w krążącą krew, bez bicia serca.
Ja spalałem pokarm, jak lampa olej i dopóki miałem w sobie zapas, mogłem się wspinać.
 
Po około godzinie dotarłem do balustrady, z której zwisało kilka lin, zbyt krótkich by do czegoś służyły.
Musiały być początkiem tych zbutwiałych zwojów, gnijących u podnóża.
 
Nasłuchiwałem dłuższą chwilę, uczepiony obrzeża podłogi, do której przymocowano balustradę.
Cisza wieczoru i spokój.
Gdzie jestem i co mnie tutaj przyciągnęło?!
Musiałem odszukać odpowiedź.
 
Podciągnąłem się ku krawędzi masywnych, drewnianych belek tworzących poręcz i przeskoczyłem przez nie. Zamarłem i nasłuchiwałem. Nic, tylko cisza i szum wiatru.
Zamknąłem oczy i wystawiłem twarz na jego podmuchy. Dokąd teraz?
Po chwili wiedziałem, czy raczej wyczułem.
 
Bezszelestnie przemieszczałem się wzdłuż ściany, oczami podziwiając widoki, uszami nasłuchując zagrożeń.
Za balustradami ziała przepaść, w dole zieleń, w drodze w dół, na skałach pojedynczo wczepione w skaliste podłoże rosły drzewa. Wychyliłem się poza balustradę i zakręciło mi się od tego widoku w głowie.
Spojrzałem w dal i zatrzymałem wzrok na odległej skalnej górze i zabudowaniach wzniesionych na niej. Wyglądało to nierealnie i zmuszało do zapatrzenia.
Budynki spójnie pokrywające pochyły szczyt, wbudowane i jakby wklejone w gładkie podłoże, pokrywały całą powierzchnię gruntu.
 
Nawet ktoś nie mający pojęcia o architekturze i budownictwie, musiał być pod wrażeniem tych budowli i zaradności człowieka, który wpadł na pomysł wykorzystania tak surowego miejsca do zamieszkania
Nie widziałem żadnych schodów wiodących na szczyt. Nic, czym człowiek nie posiadający moich umiejętności we wspinaczce mógł dostać się na górę. Pewnie liny miały temu służyć. Jak inaczej wnosiliby tam pożywienie i wodę?
Gdzie ja jestem?!
 
I wtedy usłyszałem stłumiony szmer ludzkich strun głosowych, jakby stonowane i mówiące wspólnie głosy.
Te głosy powtarzały coś jednocześnie i rozpoznałem w nich modlitwę.
Skierowałem się ku ich źródłu i stanąłem z uchem przy starych, ciężkich, drewnianych drzwiach, okutych zaśniedziałym metalem. Zamknąłem oczy i skupiłem się na zapachu, który zza nich pieścił moje nozdrza i drapał w gardle.
To było tutaj, za tymi drzwiami. Stąd dolatywał magnetyczny aromat, który zmusił mnie do wspięcia się po pionowej skale.
 
Głosy ucichły, lecz rozległy się inne szmery. Ktoś wstawał, przemieszczał się szurając cicho.
Co najmniej kilka osób zbliżało się ku drzwiom, za którymi stałem.
Co zrobić? Gdzie się schować? Rozejrzałem się nerwowo.
 
Najlepszym schronieniem wydały mi się bele zwisające pod sufitem dachu biegnącego od ściany, aż do końca pomostu ograniczanego balustradą nad przepaścią. Podciągnąłem się na ramionach i zarzuciłem udo na poziomą belę, układając się na niej brzuchem.
 
Drzwi otworzyły się i zapachy zaatakowały mnie. Głód targnął ciałem, zmuszając do skoku w dół i zaatakowania ludzi, którzy tak cudownie pachnieli, a smakować musieli jeszcze lepiej.
Gdyby nie osiemdziesięcioletni żywot w wampirzym ciele, spora praktyka w okiełznywaniu instynktów, skoczyłbym na wychodzące z wewnątrz postaci, do ich gardeł tętniących życiodajnym płynem.
Przyglądałem się z góry, zwisając nad nimi. Patrzyłem na zakapturzone, spuszczone i milczące głowy, sunące w ciszy. Krok po kroku, wszystkie w jednym kierunku, kondensując ciepły aromat upragnionego pożywienia.
Odeszły, ja zostałem, a zostałem, gdyż najdoskonalsza woń dobiegała z pomieszczenia. Ten człowiek nie przekroczył jeszcze drzwi, był tam.
 
Opuściłem się bezszelestnie na podłogę i zajrzałem do środka. Na zewnątrz, mimo zbliżającego się wieczoru było jeszcze jasno, przez co nie dojrzałem zbyt wiele w komnacie. Czułem natomiast zapach i ten zawładnął mną, usidlił i jak po nitce powiódł do środka.
Zamknąłem za sobą drzwi, nie chcąc pozwolić ani odrobinie tej woni uciec przede mną i zapatrzyłem się w klęczącą przed ołtarzem pochyloną osobę.
 
Drewniane figury świętych i złocenia, w których odbijały się płomienie świec, oraz woń kadzideł nadawała temu miejscu świętości i magii, ale nie to przebijało w moich uczuciach w tej chwili. Najważniejszy był głód i pragnienie.
Stałem i przyglądałem się postaci, a ta wyczuła moją obecność najwyraźniej, gdyż wyprostowała plecy i powoli odwróciła zakapturzoną twarz ku mnie.
 
Drobna i blada, turkusowe oczy i kilka brązowych kosmyków włosów, wymykających się spod materiału okalającego jej głowę, były wszystkim co zarejestrowałem.
- Kim jesteś? - To był jej szept i owo brzmienie budziło mego demona i inne pragnienie, którego nigdy wcześniej nie znałem.
Gorące języki smyrały mnie w brzuchu i niżej, mrużąc oczy i rozchylając usta. Zęby zaswędziały, między nogami zawrzało.
 
 - Mam na imię Antoni. - Ukłoniłem się w sposób dworski, nie spuszczając z niej wzroku.
- Co tutaj robisz. - Jej głos był pełen ciekawości, nie niepokoju. - To klasztor dla kobiet.
- Jestem aniołem. - Skłamałem. - Chodź do mnie. - Wyciągnąłem do niej ramiona.
 
Wstała powoli, nie odrywając ode mnie wzroku i podeszła. Jej szara szata szeleściła przy każdym ruchu, podsycając rozkoszny zapach, który gwałcił mój nos i gardło, wywołując drżenie w całym ciele. Smak krwi wywoływał ekstazę, ale teraz czułem o wiele więcej. Mrowienie w ciele i dławienie w gardle tym mocniejsze, im bliżej była ta obca dziewczyna.
Gdy stanęła kilka kroków przede mną, pragnąłem tylko jednego, wpić się w jej szyję i trwać tak po wieczność.
 
Uczucie, które mną targnęło, było jak cios w brzuch. Zabolało intensywnością i docisnęło mi własne dłonie do podudzi. Zaciskałem palce na skórzanych spodniach i czymś boleśnie nabrzmiałym w nich. Impulsy bombardowały mózg, wywołujące westchnienie, którego nie potrzebowałem. Przecież ja nie oddycham.
 
- Amonaria – powiedziała, choć można by to raczej przyrównać do szemrzącego strumienia. - Naprawdę jesteś aniołem?
- Jestem tu dla ciebie. - Ująłem jej drobne ramiona, okryte szorstką tkaniną.
Czułem puls pod opuszkami palców, słyszałem jej krew. Płyn, który przeciskał się przez żyły, by stać się moim pokarmem. Zsunąłem z jej głowy kaptur i wdychałem coraz intensywniejszą woń tej istotki. Zapragnąłem rozebrać ją całą i pić nie jak zwykle z zagłębienia szyi, ale z każdego centymetra jej ciała. Nagryzać je, nakłuwać kłami i zlizywać pojedyncze krople.
 
- Czy jako anioł nie powinieneś mieć skrzydeł? - Patrzyła mi w oczy, po jej ustach błąkał się uśmiech.
- Takiego mnie widocznie pragnęłaś ujrzeć. - Dotknąłem jej ust opuszkami palców i w nie też zapragnąłem się wgryźć. - Czyż nie?
- Moje pragnienia nie pasują do tego miejsca. - Położyła mi dłonie na piersi. - Pewnie z tego powodu rodzina zamknęła mnie w klasztorze na szczycie góry. Jesteś piękny.
 
W jej oczach widziałem inny rodzaj pragnienia, w źrenicach pożądanie. Palcami pieściła moją szyję i zaglądała w oczy. Przyciągnąłem jej głowę, wpiłem się w wargi, raniąc je delikatnie i poznając najdoskonalszy smak zawarty w jednej kropli krwi. Wstrząsnęło każdą komórką mojego ciała, zapragnąłem więcej, wszystkiego.
 
Dłonie błądziły po jej ciele, poznając krągłości przez szorstką tkaninę. Językiem smakowałem krew pomieszaną ze śliną. Palce same rozwiązywały troczek pod szyją, później kolejny i następne do momentu, gdy szary, luźny łach opadł, pozostawiając Amonaria jedynie w białej halce, przez którą przezierały kształty ciała i sterczące sutki, unoszące się w przyspieszonym oddechu dziewczyny. Zacisnąłem na jednym palce, ona jęknęła i przymknęła oczy.
Sięgnąłem wyżej i szarpnąłem za dekolt halki, rozdzierając cienki materiał.
 
Dziewczyna wyglądała, jak młoda bogini. Roziskrzony wzrok, sterczące piersi i ten uśmiech, pełen świadomości władzy nade mną.
- Chcesz tego – stwierdziłem.
- Nieczyste myśli mieszkają w mojej głowie od dawna – odparła mrużąc oczy. - Chcę ich spełnienia.
Piękniejszego zaproszenia nie mogłem usłyszeć.
 
Naparłem na nią ciałem, układając na zimnej posadzce i nakryłem sobą. Rozłożyła uda, lecz nie leżała pode mną bezwolnie. Ocierała się biodrami, całowała, a jej dłonie błądziły po plecach i przyciągały biodra do bioder. Ocierałem się o nie, czując wzbierające w lędźwiach pragnienie.
Nowy rodzaj głodu zrodził się poniżej pasa, wołał o zaspokojenie, o uwolnienie ciała z więzienia ubrań i bliższy kontakt skóry ze skórą. Zdejmowałem gorączkowo odzienie, starając się nie stracić kontaktu z jej ustami i rozcięciem na wardze, czerwieniącym się drobinami krwi.
 
Nagość ocierająca się do nagość i wilgoć zapraszającą sobą. Twardość prąca instynktownie do środka i jej krzyk, gdy wbiłem się we wnętrze. Paznokcie rozdzierające skórę na moich plecach, drące głębokie bruzdy w górę i moje zęby wbijające się w gładką szyję. Jej wargi na rozdrapanych ramionach i język spijający moją krew. Mój język smakujący życiodajny płyn, płynący wprost z tętnicy szyjnej. Oszalały rytm w jej wnętrzu mojej nabrzmiałej męskości i jej kwilenie, gdy zamarłem, czując na sobie skurcze części kobiecego ciała, które właśnie odkryłem.
Ostatnie, mocne pchnięcie i ulga w zaspokojonym ciele.
 
Serce Amonarii biło bardzo wolno, oczy przymknęły się, oddech zamarł.
Umierała i ja to uczyniłem. Ja i moja zachłanność.
Ostatnie, słabe uderzenie serca i cisza.
 
Nigdy dotąd nie czułem takiego zaspokojenia ciała i takiej pustki w sercu.
Do tej pustki wdzierała się podstępnie rozpacz, a w gardle rodził się krzyk.
 
Nie chciałem jej zabić, lecz podwójny głód, smak jej krwi i zapach oraz to, co stało się z moim ciałem, zaślepiło mnie na tą ulotną barierę między bezpieczeństwem przy karmieniu się człowiekiem, a unicestwieniem go.
 
Uklęknąłem między jej rozrzuconymi, martwymi udami, wbijając wzrok w zakrwawioną część ciała dziewczyny. Część, o której czytałem, lecz nie poznałem dotąd.
Tyle lat zaspokajałem głód krwi, że nie było miejsca na inne pragnienia.
Dziś to pragnienie obudziło moje ciało, męski pęd ku zespoleniu ciał i ono właśnie powiodło mnie na zatracenie w tej niewinnej dziewczynie.
 
Spojrzałem w dół na swoje przyrodzenie. Wciąż sterczące i błyszczące czerwienią i naszymi sokami.
Morderca, tym się stałem.
 
Zakryłem twarz dłońmi i krzyczałem. Krzyk rozpaczy, bezsilności i pogardy dla samego siebie.
 
Drzwi za mną otworzyły się i poczułem zapachy ludzi, usłyszałem przerażony szept i stłumiony krzyk, a po chwili głośniejszy.
Mogą mnie zabić i nie będę się broni. Poczuję nawet wdzięczność.
 
Ręce mi opadły, powieki zmusiłem do podniesienia się, ale nie chciałem widzieć ich twarzy, patrzyłem na swoją ofiarę.
 
W pierwszej chwili nie rozumiałem tego, co zobaczyłem. Byłem pewny, że mam omamy.
 
Amonaria zamrugała i wbiła we mnie wzrok.
- Aniele mój – zamruczała uwodzicielsko. - Jesteś tu.
 
Siedziałem osłupiały. Przecież słyszałem jej ostatni oddech i zamierające serce.
 
Jej zapatrzenie we mnie trwało chwilę. Źrenice zwęziły się, oczy przeskoczyły na stojące obok osoby.
Rozchyliła drapieżnie usta obnażając zęby.
- Krwi – syknęła i poderwała się z posadzki.
 
Następnymi dźwiękami były krzyki kobiet i pełne rozkoszy mruczenie Amonarii.
Ktoś uciekał, próbował się bronić, lecz nie miał z nią w tej chwili szans. Wiedziałem, że przez najbliższych kilkadziesiąt lat Amonaria będzie jednym, wielkim głodem krwi i nic jej przed ciągłym polowaniem nie powstrzyma.
 
Ja nie próbowałem nawet, siedziałem zszokowany.
Szok, zaspokojenie i mimo wszystko ulga, że jednak nie zabiłem.
Robiła to w tej chwili ona...
 
Tak oto poznałem swoje uwielbienie dla smaku dziewiczej krwi.
W tym dniu przemieniłem również człowieka w wampira i stało się to zupełnie przez przypadek.
Przez przypadek sam straciłem dziewictwo i posmakowałem w zbliżeniu dwu ciał.
Zaspokajanie głodu krwi i ciała równocześnie, stało się dla mnie narkotykiem na najbliższe lata.
 

16 komentarzy:

  1. Rzeczywiscie lepiej. Ale tak z ciekawosci kiedy mozna sie spodziewac kolejnej czesci Takajej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie dziś takaja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ze nie? :(

      Usuń
    2. A jak nie dzisiaj to kiedy tak mniej wiecej?

      Usuń
    3. Jutro pewnie :D
      Błagam, nie pytajcie o godzinę, bo nie wiem.
      Ja zwykły, pracujący ludź z obowiązkami jestem :D

      Usuń
  3. kurcze fajne opowiadanie :) rzeczywiscie zapowiada sie ciekawie :D
    ale ja tesknie za takaja mimo tego :(

    OdpowiedzUsuń
  4. O, a mnie się podoba taka odskocznia :). Zapowiada się naprawdę ciekawie i całkowicie odmiennie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jacy wy ludzie jesteście upierdliwi, że aż człowieka skręca i mdli...

    Napisała,że poprzeplata opowiadania?
    Napisała, że zwykły ,,ludź" z niej i ma obowiązki?

    A wy ciagle a kiedy będzie to? ... a kiedy dodasz tamto..?

    Marudzicie zamiast się cieszyć.....

    Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. A Ty się Baśka nie podlizuj i nie umoralniaj bo nie od tego jesteś, lepiej zachowaj energię na wołanie o Takaje ;P A Ty Mika słuchaj głosu tłumu i skrob ! Pozdrawiam Was wszystkich ! Peace&Love !

    OdpowiedzUsuń
  7. Ani się nie podlizuję bo bym wtedy wołała ,,Mikusiu dodaj coś, pliiisssss bo nie zasnę..." ani nie umoralniam, bo rzeczywiście nie od tego jestem i Ty Anonimie też nie...

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja czekam az bedzie z 10 czesci "Pijawy" i przeczytam wszystko narazm MUAHAHAH! Chociaz nic chyba nie przebije "I stalam sie"...

    OdpowiedzUsuń
  9. Basiunia, noł stres !

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlaczego część druga, bo coś nie w temacie jestem?

    OdpowiedzUsuń
  11. Po lewej, w spisie opowiadań jest część pierwsza, lub tutaj:
    http://mika-kamaka.blogspot.com/2014/03/pijawa-cz-i.html

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.