Ostatnią postaram się wrzucić jeszcze dziś :-)

- Marcin? – to był głos mamy. – To ty?
- Tak mamo – krzyknąłem.
- Już idziemy! – W głosie pobrzmiewało niedowierzanie i
nieskrywana radość.
Odłożyłem koziołka na podłogę, a ten po tak długim, jak
na jego młody i rozwierzgany organizm, pobrykał do drugiego pokoju, zabawnie
podrzucając zadkiem. Jakby chciał tylnymi kopytkami wyrzucić z siebie nadmiar
energii.
- Ile mnie nie było? – Musiałem mieć jakieś dane.
- Ponad dwa miesiące. – Teraz przyszła pora na przytulasy
z tatą. – Dobrze cię widzieć.
- Też się cieszę, ale nie mogę długo zostać. – Zasmuciłem
ich tym stwierdzeniem. – Muszę coś sprawdzić.
Oglądali mnie zaciekawieni. Moją nową fryzurę i lekką
opaleniznę, którą w te dwa dni nabyłem.
- Przyniosłem kogoś z sobą. – Wskazałem koźlę, które w
tej chwili weszło do kuchni.
Przez chwilę w ich oczach błysnęła nadzieja, ale zniknęła
równie szybko, gdy zobaczyli małego czworonoga.
Nie musiałem nic mówić, po oczach mamy widziałem, że wie
o czym myślę.
- Dlaczego na to nie wpadłam?! – Zmierzwiła dłonią włosy.
- Bo byłaś tam w poszukiwaniu Tośki – odpowiedziałem. – Znalazłem
ją. Strasznie za wami tęskni.
Nie pytali, dlaczego nie ma jej ze mną. Pewnie bali się
mojej odpowiedzi.
- Mamo. – Ująłem jej drobne dłonie w swoje. – Jeśli do
mojego powrotu nic się z koziołkiem nie stanie, spróbujecie przejść razem do
tamtego świata?
Milczeli oboje.
- Jeśli będzie zdrowy i nie zestarzeje się szybko, albo…
- Brakowało mi słów.
- Rozważymy to – odpowiedziała ostrożnie, ale widziałem w
jej oczach nadzieję.
W skrytości ducha pewnie zawsze o tym marzyła. W końcu
była tam przecież, widziała piękno i spokój tajemniczego miejsca.
- Wrócę za wasz miesiąc. – Przyciągnąłem ją i pocałowałem
w czoło. – Za mój dzień.
Mrugnąłem na pożegnanie tacie i pomyślałem o Zuri.
- Uwinąłeś się. - Właśnie kończyła wcieranie olejku w
ramiona.
- Śpieszyłem się do Ciebie. – Podpełznąłem do niej i
naparłem swoim ciałem, zmuszając do położenia się.
- Śmierdzisz kozą! – Zmarszczyła nos, próbując mnie
odepchnąć. – Schodź ze mnie! – Śmiała się, okładając moje ramiona pięściami.
- Beee – zabeczałem z ustami przy jej ustach. – Nie gniewaj
się, ale za bardzo jestem podniecony wydarzeniami dnia. – Rozchyliłem jej nogi
swoimi kolanami, wpasowując się między nie i odwiązując troczki zapaski na moim
biodrze.
Byłem gotowy, by w nią wejść, ale zawahałem się. Dopiero
straciła dziewictwo. Co, jeśli ją zaboli?
- Chciałbym w ciebie wejść Zuri. – Całowałem ją,
ocierając się równocześnie o jej gładki i śliski od olejku wzgórek. – Boję się
tylko, czy nie będzie cię bolało.
Podniecała się, przyspieszony oddech i wpółprzymknięte
powieki dawały temu świadectwo.
- To jak śliczna? - Drażniłem się z nią, wchodząc w nią
czubkiem i wycofując się. – Mam ci dać spokój? Za bardzo śmierdzę?
Nie odpowiedziała, tylko objęła mnie udami i przyciągnęła
do siebie. Nie potrzebowałem więcej, powoli wszedłem w nią do końca.
Leżeliśmy spoceni i spokojni.
- Teraz nie chciałabym się tego wyrzec. - Zuri uśmiechała
się rozmarzona. – Podoba mi się bardzo, to co robimy.
Nie odpowiedziałem nic, odpływałem w błogą drzemkę, z
której wyrwał mnie krzyk.
Na zewnątrz ktoś nawoływał, bez paniki, ale
stanowczo. Niechętnie zwlokłem się z
posłania i wystawiłem na zewnątrz głowę. Na środku placu, na którym wczoraj
odbywały się obchody święta płodności, stali moi rodzice.
Wyskoczyłem z szałasu i nie bacząc na swoją nagość, pobiegłem
do nich, wiążąc zapaskę w drodze.
Stali zdezorientowani i przestraszeni zarazem. Tata
trzymał pod pachą wierzgającego i wyrywającego się koziołka, drugim ramieniem
obejmując mamę. Zwierzak trochę podrósł, musiał być dużo cięższy.
- Nie czekaliście na mnie?! – Wydyszałem, gdy już do nich
dobiegłem.
- Mamę nosiło od dwu tygodni. – Na twarzy taty odmalowała
się ulga, gdy mnie zobaczył. – Więc spróbowaliśmy i najwyraźniej się udało.
- Mamo? – Zza ich pleców wyszła Tośka. – Tato??
- Tosia…
Po tych słowach utonęli w uściskach, łzach i okrzykach radości.
Stałem z boku, patrząc na to powitanie. Rodzice nie
robili jej wyrzutów, po prostu się cieszyli.
- Gdzie ich ulokujemy? – Pochyliłem się do Zuri, gdy ta
stanęła obok mnie.
- Może w twojej chacie? – Patrzyła na moich staruszków z
bananowym uśmiechem. – My mamy moją i możemy używać tej na drzewie. – Jej spojrzenie
było jednoznaczne.
Poprosiłem Neema, by pomógł im się zaadoptować. Sam
natomiast miałem zamiar oprowadzić ich po wiosce i okolicy.
- Neema, powiedz mi jedno. – Poprosiłem, gdy zostaliśmy w
szóstkę w szałasie, nowym lokum rodziców.
Swoją drogą, musiał to być dla nich duży przeskok.
Zamiast trwałych, betonowych ścian, patyczki.
Brak sanitariatów, tylko rzeka i wspólna dla kilku domów
kuchnia. Ażurowo zadaszone budowle z paleniskiem i kamieniami w roli przyrządów
kuchennych. Jeśli mimo tego mama woli być tutaj, to ja nie mam pytań…
- Tak? – Wyglądał,
jakbym go wyrwał z letargu.
Od momentu spotkania z moimi rodzicami, nie spuszczał
wzroku z twarzy mamy.
- Jakim cudem żyjemy, skoro twoja rodzina zginęła? –
Mówiłem spokojnie wiedząc, że poruszam bolesny temat. – Miałeś brata?
- Nie miałem rodzeństwa. – Znów patrzył na mamę. – Sam tego
nie rozumiem! Zastanawiam się nad tym od przeszło roku. Od momentu przybycia do
wioski twojej siostry, a później matki. Nie wiem, co o tym sądzić!
Był wyraźnie poruszony.
- Czy możesz mi opowiedzieć, jak to było? – Znów mówiłem
bardzo spokojnie. – Jak zginęła twoja rodzina?
Milczał tak długo nic nie mówiąc. Myślałem, że nie chce o
tym mówić.
- Na początku wojny Armia Czerwona masowo deportowała
ludność polską, część wcielając do armii, część zamykając w obozach pracy. – Zaczął
cicho, patrząc w ziemię i wyginając nerwowo palce. – Nasz syn był chory, żona
również. Chorych nie zabierali, strzelali im w głowy, nie pozwalając nawet
pogrzebać ciał. Wkroczyli do naszej kamienicy, nie mieliśmy drogi ucieczki.
Wchodzili kolejno do mieszkań i wywlekali ludzi na mróz. Tych niezdatnych do
transportu, którzy zajęliby niepotrzebnie miejsce w wagonach zostawiali
martwych. – Przerwał, głos mu się łamał.
Siedzieliśmy w ciszy, dając mu czas na ochłonięcie.
- W końcu wtargnęli również do naszego mieszkania. Było
ich dwu. Szamotałem się z nimi, nie chcąc wpuścić do pokoju gdzie była Elwira z
Ninem, ale w końcu jeden z nich poszedł tam. Pies ujadał, później przestał.
Usłyszałem strzał i dostałem czymś ciężkim w głowę. Ocknąłem się dopiero w
wagonie wiozącym nas do obozu. Wkoło było tyle martwych ciał, umierających i
jęczących ludzi.
I moi bliscy, bez pochówku… - Ukrył twarz w dłoniach. –
Uciekłem z wagonu śmierci, gdy pomyślałem, jak bardzo chciałbym być daleko od
tego całego zła.
- Ale Neema! – Ożywiłem się. – Skoro my żyjemy to znaczy,
że oni też przeżyli!
- Pytałem Samanya o pradziadka. – Wskazał Tośkę, która
najwyraźniej nie wiedziała, jak się w całej sytuacji znaleźć. – Imię jej pradziadka
się nie zgadza.
- Nie zgadza się – wtrąciła się podekscytowana mama – bo mój
dziadek, z tego co opowiadali rodzice, nie cierpiał swojego imienia
Ninogniew i po prostu je zmienił na
Krzysztof!
- To prawda! – Neema kiwnął gwałtownie głową. – Zawsze miał
o to do nas pretensje, a ja mu tak dałem po dziadku.
- Czy chciałbyś z nimi być znowu? – Znów rozbłysnął mi w
głowie pomysł. – Wrócić tam do nich i przeżyć z nimi wojnę, zobaczyć swoje
wnuki, moich dziadków? Prawnuki znasz. – Wskazałem mamę. – Nas praprawnuki też!
- Ale jak?! – To chóralnie wykrzyknęła mama i Neema.
- Nie wiem, ale spróbujmy! Pomyśl o tym momencie, tam w mieszkaniu,
gdy słyszałeś strzały w innych mieszkaniach! – Złapałem Neema za dłoń.
Widziałem jego odpływające w te straszne wspomnienia
oczy. Ból i strach.
- Marcin! – Przerażony krzyk mamy, był ostatnim co
usłyszałem.
Poczułem chłód i zapach stęchlizny.
Staliśmy z Neema boso, na chropowatych deskach podłogi.
Przed nami wątła kobieta szarpała bok szafy, próbując ją
najwyraźniej odsunąć od ściany.
Obok niej szczekał wystraszony pies.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.