Udało mi się ostatnio wparować na targowisko. Potrzebowałam warzyw, dużo i niedrogo. Pan Mieciu miał swój stragan zamknięty przez wzgląd na pogodę. Duży mróz i brak ścian bocznych, a jedynie zadaszenie nie służą warzywom i owocom. Skierowałam swe kroki do sąsiedniego straganu z innym, mało sympatycznie wyglądającym sprzedawcą. A co tam, nie jego będę gotować. Obkupiłam się po zęby. Kalafiory białe i zielone, pieczary (bo były gigantyczne) i papryki. Te ostatnie były wyjątkowo zimne, ale pan z fajką przyklejoną do wargi zapewniał (swoją drogą, jak peta można tak sobie dokleić do wargasa, że mówisz i Ci się toto żarzące nie odklei?!!!), że są świeże i nie przemarznięte. Uwierzyłam. Naiwniaczka...
Po przywiezieniu zakupów do domu okazało się, że papryki dostają zmarszczek i więdną. Mało z tego, wyciekają! Wkurzyłam się, ale wizja głodnych samców uruchomiła wyobraźnię. Co zrobić z pięcioma zwiędniętymi i jedną ciapkowatą papryką?
Wymyśliłam, wyszło nie źle, a przy okazji wyszło jeszcze drugie szybkie danko. Takie dwa w jednym. Oto przepis.
Oczywiście szybki, bo głodne samce, to wkurwione samce ;-).
Samice mają podobnie.
Potrzebne będą...
Hi hi hi piszę powyższe i słyszę głos mówiący to w programie kulinarnym.
Za chwilę wyjadą miseczki, a w nich wszystko ślicznie poukładane i świeżutkie.
Blat kuchenny lśni nieskazitelną czystością, jak i reszta kuchni oczywiście.
Gdzie tu realia?! Pięknie rosnące zioła w doniczkach zielenią się na parapecie? Nie u mnie. Moje zdychają pomimo wielu zabiegów. Naczynia nowiutkie, patelnie fabrycznie funkiel nówki i noże prosto ze sklepu. Deski do krojenia bez jednej rysy...
Ha ha ha! U mnie deski są zharatane (co widać na moich ajnfachowych fotkach), talerze zjechane przez zmywarkę, a garnki i patelnie noszą ślady wielokrotnego użytkowania. I tak ma być! Kuchnia w domu to nie apteka, ani oaza sterylnej czystości. Sanepid tutaj nie zagląda :-) (pozdrawiam Sanepid, fajni ludzie z ciężką pracą). Czasem coś na ścianę z garnka wyskoczy, coś się wyleje i pocieknie gdzieś tam, coś przypali uszkadzając patelnię lub garnek w sposób nieodwracalny. Nic to! Byle kochać gotowanie! Jeśli wchodzisz do kuchni i czujesz bluesa... Jeśli wchodzisz do kuchni i ogarnia Cię szał, to znaczy że MUSISZ GOTOWAĆ!
(jeśli jeszcze Cię nie ogarnia, to zacznij po prostu pichcić, mówiąc na głos: "kocham gotowanie, kocham gotowanie, dziś wyjdzie mi kulinarny majstersztyk")
Gotowanie, to sztuka dostępna dla każdego. Gotowanie, to przerabianie prostych, pojedynczych składników w coś, co wprawia nasze kubki smakowe w szał. Człowiek przez nas karmiony dostaje talerz z czymś przygotowanym przez nas i jeśli to coś jest dobre, to jego usta gwałcimy tworem naszych rąk. Dlaczego? A dlatego, że zostaje zawładnięty przez smak tego co mu podaliśmy. Uwielbiam patrzeć na karmionych przeze mnie ludzi. Stawiam im posiłek pod twarz, podaję sztućce i czekam...
Ulubiona reakcja to ta, gdy ludź wkłada jedzenie do otworu gębowego i prawie całe jego ciało zamiera. Jedyną ruchomą częścią jest żuchwa. Siedzi wpatrzony w talerz, ręce zawisają nad blatem, nie mówi (zauważalne w szczególności u dzieci :D ) i tylko przeżuwa. Taki trans. Orgia smaków na języku, gwałt na kubkach smakowych.
Dla mnie gotowanie jest sztuką równą malarstwu. Co z tego, że dobre malarstwo jest wieczne, a z jedzenia ostanie się jedynie kupa, która spłynie rurami kanalizacyjnymi? Rozkosz odbioru sztuki malowanej i jedzonej jest podobna.
Dobry posiłek mruży człowiekowi oczy i wyłącza większość zmysłów. I to na trzeźwo! ;-)
(Zaznaczę, że to moja subiektywna opinia i proszę mię tu nie opluwać za nią ;-) )
Ok.
Wracam do meritum...
Potrzebne będą:
- papryki (mogą być zdechłe z leksza)
- ryż (ilość bliżej nieokreślona)
- cebule (dwie, trzy, nie będzie ostro, tylko bardziej słodko)
- pietruszka (preferuję suszoną przez jej długowieczność)
- duża puszka pomidorów (ok pół kilo)
- papryka suszona (słodka)
- czosnek suszony (wersja dla leniwych = dla mnie)
- łyżka cukru
- kulka mozarelli
- sól, pieprz (ziołowy jest the best)
- kurkuma (niekoniecznie)dla koloru ryżu
- curry (j.w.)
Przystępujemy do działania.
Myjemy papryki.
Odkrawamy czapki papryk wraz z ogonkami. Wszystko, co czerwone wykrawamy z czapek, bo się przyda. Wypukujemy trzonkiem noża pestki i wykrawamy białe błonki z dupek papryk.
Gotujemy ryż z łyżką kurkumy (niekoniecznie). Ja ugotowałam za dużo. Co z tym za dużo zrobiłam? O tym później :-).
Ryż może być ugotowany na klejąco, lub na sypko. Ja swój przypaliłam, bo pisałam kolejną część Baraki i się odłączyłam od rzeczywistości ;-).
Ok. Mamy papryki i ryż. Do ryżu wkrawamy cebulę. Ile kto lubi. Moja rodzina jest megacebulowa, więc wkroiłam jedną gigantyczną. Do tego sól. pieprz, curry (opcjonalnie, bez przymusu).
Kroimy paści (brzydkie części papryki i ich czapki) w kostkę i na bok odkładamy.
Ryż mieszamy z cebulą i przyprawami. Napychamy tym papryki i...
Do naczynia żaroodpornego wlewamy zawartość puszki z pomidorami. Mnie trafiły się pomidory nie krojone. Wrzuciłam je do naczynia i w nim kroiłam, ponieważ nie chciałam marasić deski. Bo po co?
Na pokrojone pomidory wysypałam poszatkowaną (jakoś) paprykę (jej paści) i kolejną cebulę w kostkę.
Całość posypałam suszoną pietruszką (ten sposób przemycania wartości odżywczych jest niezawodny i pietrucha wkomponowuje się w posiłek doskonale, nawet pietruszkowi przeciwnicy nie orientują się w jej obecności, nie gryzie ich w zęby), słodką papryką (około czubatej łychy), łyżką cukru, łyżeczką soli, pieprzem (około łyżeczki (ziołowy pieprz!)) i łyżeczką czosnku suszonego (jeśli ktoś ma zapędy, można utrzeć (lub przecisnąć) trzy ząbki świeżego).
Na to lądują nafaszerowane ryżem papryki...
Na każdą paprykę plastry mozarelli, przykrywamy i do piekarnika.
Godzina w 150 stopniach pod przykryciem i finito.
Danie samodzielne, pożywne, zdrowe i smaczne gotowe.
Ok.
Zostało mi ryżu sporo i co z tym fantem zrobić?
Miałam nabyte mega-pieczary.
Okroiłam je z góry i z dołu, by zrobić z nich plackowato płaskie krążki i dzięki temu uzyskałam sporo pieczarkowych odpadów. Nóżki i góry czapek kapeluszy poszatkowałam w kostkę. Środki przerobię na wegetariańskie schabowszczaki.
Czas na ryż. Wkroiłam w niego paści pieczarek, dużą cebulę i dołożyłam dwie łychy super niezdrowego składnika - majonezu.
Wymieszałam, przełożyłam do żaroodpornego naczynia i uklepałam ściśle...
Na wierzch utarty grubo ser żółty....
... i do piekarnika pod naczyniem z papryką.
Zapiekanka z serem potrzebuje jedynie tyle czasu, by ser się rozpuścił i przypiekł, około pół godziny w 150ciu stopniach (termoobieg). Papryki więcej, godzinę minimum.
Papryki będą na jutro, zapiekanka ryżowa na już.
Potrawy się piekły, było późno. Usnęłam. Na szczęście mój piekarnik ma fajną funkcję wyłączenia się po upieczeniu. Rano chciałam zrobić zdjęcie zapiekanki z serem...
Tyle cyknęłam... Ponoć była super. Dowody niezbite :-).
Najlepsze, że dziecko które "nie cierpi ohydnych pieczarek" nie wyczuło ich w zapiekance :D.
Papryki dopadłam. Smakowały właściwie.
Jedli i milczeli wszyscy ;-)
Smacznego!
Ale ty mbmasz kobieto pomysły
OdpowiedzUsuńDobrze jest też pokroić pietruszkę i wrzucić do zamrażarki, ja takie słoiki mam z koperkiem i pietruszką właśnie :)
OdpowiedzUsuńMój zamrażalnik jest tak nabity, że więcej nie zmieszczę. Mroziłam pietruchę, ale jej miejsce zajęła mrożona bazylia, mięta, rozmaryn, tymianek :-). Jeszcze kości dla psa trzeba pomieścić i mrożony zapas rosołu. Marzy mi się takie dwudrzwiowe cudo, ale moja obecna lodówka nie ma zamiaru się popsuć. Felerna franca wlewa mi wodę do szuflady z warzywami i pod nią, piszczy pita, zgrzyta i co jakiś czas pika bez powodu, ale stwierdziła najwidoczniej, że mnie przeżyje i trwa ;-).
OdpowiedzUsuńCo to znaczy paści? ;D
OdpowiedzUsuńMoja propozycja - można dodać trochę mięsa mielonego do ryżu. Z kaszą (tą, z której robi się gołąbki) też jest pycha. Zamiast mozarelli można dodać sera koziego, jest trochę bardziej pikantny. A na koniec mała uwaga - jeżeli chcemy aby papryczki były bardziej rozpieczone to warto na dno naczynia żaroodpornego wlać trochę rzadkiego sosu pomidorowego przyprawionego solą, pieprzem ewentualnie ziołami (oregano, bazylia itp)
OdpowiedzUsuń