Strona przeniesiona.

Za 5 sekund zostaniesz przekierowany na nową stronę.

Jeśli nie chcesz czekać, kliknij w ten link.

czwartek, 9 stycznia 2014

ROSÓŁ - jak to głupio brzmi...

Rosół kojarzy mi się z dzieciństwem.
Kojarzy mi się z rozgotowanymi kupnymi kluchami, ale również z maszynką przywiezioną z DDR-u i domowej roboty makaronem, pokrywającym każdą wolną przestrzeń w domu. Tak go mama suszyła. Makaronu nie polubiłam nigdy, marchewka była słodka, więc wyjadałam ją chętnie. Największy opór miałam przed pietruszką drapiącą język i oczami tłuszczu na powierzchni zupy.
Wyprowadzkę z domu rodzinnego uczciłam kilkoma latami bez złotego wywaru uzyskanego z mięsa, warzyw i przypraw.
Teraz mam własny dom i ludzi do wykarmienia. 
Rok temu przeprosiłam się z rosołem i tak rozpoczęła się moja namiętność.
Od jesieni zaczynamy i kończymy dzień kubkiem gorącego, złotego płynu.  W międzyczasie chliptamy zupy, a i sosy są go pełne. Tak będzie przez całą zimę, aż do nadejścia ciepła wraz z zielenią drzew i nachalnym śpiewem ptaków.
Ogólnie mówiąc, rosół jest podstawą naszego żywienia.
Dla ścisłości dodam jeszcze (żeby nie było, że codziennie go gotuję!), przyrządzam toto w dwudziestolitrowym garze. Moja wersja rosołu nie jest czasochłonna. Jako pracujący ludź z nadmiarem obowiązków, nie mam czasu na celebrowanie gotowania.
Tylko szybkie rozwiązania, rosół raz na cztery dni.
Podzielę się na początek tym zwyczajnie niezwykłym przepisem.

Używam najchętniej szyjek indyczych i zajmują one 1/3 gara. Jeśli po drodze nie dostanę szyjek, biorę skrzydła. Mają tyle klajstru w sobie, że po wstawieniu gotowca do lodówki robi się galareta. Co może być lepszego dla stawów? Glukozamina w pigułach? Wątpię... No ale pigułę kupisz, połykasz i niestety... większość wysikasz.
Do tego:
- wciul marchwi
- dużo selera
- cebula
- pietruszka korzeń (i jeśli mam to i nać)
- por (sporo)
- kawałek (jakiejś) kapusty
- liść laurowy, ziele angielskie, ziarna pieprzu
i...
- korzeń imbiru! (na zdjęciu go nie ma, ponieważ wziął i wyszedł)

Jest tego tyle, że garnek mam wypełniony po brzeg.

Pewnego razu, gdy nakładałam powyższe składniki do koszyka w markecie (niestety targowiska działają w niedostępnych dla mnie godzinach i nigdy po drodze), starszawy pan zaczepił mnie ze słowami:
- Pani! Po co Pani aż tyle warzyw? Konia Pani hoduje?!
Miałam ochotę odpowiedzieć mu, że owszem i to trzy w sumie, choć licząc ogromnego kocura to cztery, ale odpowiedziałam po prostu, że to na rosół.
Popatrzył na mnie jak na ufo i stwierdził, że jestem rozrzutna, bo tyle warzyw rozgotowanych wywalać...
Zostawiłam go przy marchewkach z oburzeniem w oczach i poturlałam wózek dalej. Co mu miałam tłumaczyć? Tak naprawdę z całego gara wyrzucam do kosza tylko kości, a na kompost farfoclowaty por i cebulę. Co z resztą robię? Ha ha! To mój patent.
Wiem, wiem... Niejedna gospodyni robi pewnie to samo, ale ja tu nie dla gospodyń się tym dzielę, ale dla innych. Jakich innych?
Powiem tak... Wielu moich znajomych, którzy u mnie coś jedli pytają później, jak przyrządzić tą potrawę. Odpowiadam im w mailach, na kartkach piszę lub smsami. Po pewnym czasie stwierdziłam, że to bez sensu. Niezbyt jasne, a poza tym kartki się gubią, maile i smsy kasują. Tutaj te proste i codzienne sprawy będą dostępne i okraszone niefachowymi zdjęciami z telefonu (zastanawiałam się dziś gotując, kiedy telefon wpadnie mi do garnka, a mój mąż czy mnie porąbało).
Wracając do rosołu..

Mięso myję i wrzucam do gara.
Jeśli wkład mięsny jest wątpliwej jakości (farfoclowate porcje rosołowe za kilka złotych kilogram), to nie myję ich, ale zalewam od razu wodą w garnku i zagotowuję (ok. 2 min wrzenia). Wylewam tą (śmierdzącą zazwyczaj) wodę do zlewu i wtedy przechodzę do części poniższej. Nie raz zdarzyło mi się na czymś takim ugotować wywar i walił on antybiotykami i cholera wie, czym jeszcze :-(. Żenada...

Z warzyw obieram wyłącznie seler (ziemi w zupie nie lubię) i cebulę. Resztę (marchew, por, pietruszkę, imbir) myję i sru do gara. Jest po brzeg warzyw. O tak:
Teraz tylko woda, kilka ziemniaków umytych i nie obranych i na małym ogniu osiem godzin najlepiej (mniejszy garnek potrzebuje mniej gotowania, ale rosół to rosół, potrzebuje czasu).
Dom napełnia się aromatem bezpieczeństwa i ciepełka. Taki ulotny nastrój działającej domowej stołówki :-).
Po co ziemniaki? A to część recyklingu spożywczego zawartości gara po rosołowaniu.

PRZETWARZANIE ZAWARTOŚCI GARA:

Coś z tym wszystkim trzeba zrobić, szkoda tak po prostu wywalić.
Ja mam psa, ona lubi (psica to jest), choć to pies schroniskowy, tylko nieliczne potrawy. Na pozostałościach rosołowych pasę ją przez cztery dni co najmniej (aż do kolejnego rosołowania). Miska u góry po lewej i pojemnik u dołu po prawej, są dla niej. Porcja mięsa i wygotowanych warzyw, plus surowe jajo do tego, łyżka oleju  i chochla rosołu i chowa się laska piękniście.

Ale od początku.
Zlewamy ciecz odcedzając ją przez gęste sitko. Nie zdejmowałam burzyn podczas gotowania, nie przeszkadzam rosołowi nasiąkać kolorem, smakami i aromatem, więc teraz trzeba produkty uboczne zatrzymać sitkiem. Garnek (garnki) rosołu zostawiam to wystudzenia i przechowuję w lodówce.
Teraz dalej...

SZAŁOT (czyli sałatka ziemniaczana):

- trzy marchewki z rosołu
- dwie pietruszki j.w.
- kawałek selera j.w.
- cztery ziemniaki j.w.
Powyższe obieramy, kroimy w kostkę i do miski.

Do tego dodaję:
- puszkę groszku
- dwie cebule
- łyżkę pietruszki suszonej
- dwa ogórki kiszone 
- kilka grzybków marynowanych
- cztery jaja na twardo
- pieprz
- łyżka cukru (o tym za chwilę)
- łyżka oliwy
- majonez według uznania.

Wszystko kroję w kostkę, mieszam i gotowe.

Cukier w szałocie?! Tak, dodaję cukier do większości posiłków. Nie zmienia smaku potraw, ale je podkręca. Działa, jak wzmacniacz smaków.
Pietruszka suszona? To niestety jedyny sposób, by udało mi się to cenne ziele przemycić do ich brzuchów :-). Kupuję kilogramowe wory pietruszki i nadużywam jej namiętnie.
Nikt nie zgłasza reklamacji, jeśli nie widzi momentu, gdy sypię pietruszkę ;-).

Sałatka jest pyszna również dzięki aromatowi rosołu.
Wczoraj przeprowadziłam akcję rozbiórki gara i przetwarzania pozostałości w jedzenie.
Dziś z michy sałatki została... miseczka.

                                              ... i wiem, że wieczorem będzie wojna, kto zje ostatnią porcję :-).
                                                                          Lubię to!
                                              (donoszę, ja dopadłam tą porcję pierwsza :D )
Co dalej?
Mamy garnki wywaru w lodówce, jedzenie dla psa i sałatkę ziemniaczaną.
Czas na gulasz.


GULASZ:

Jak to mówią w programach kulinarnych?
Aaaa!

Potrzebne będą:

- mięso rosołowe obrane i pokrojone drobno (ja te brzydsze części zostawiam dla psicy, jej wszystko jedno jak wyglądają, ale w gulaszu i tak się stracą, więc można wykożystać wszystko wraz ze skórami)
- kilka marchewek z rosołu obranych i pokrojonych
- ze dwie pietruszki j.w.
- kawałek selera j.w.
- puszka pomidorów krojonych
- słoiczek (ok 200 g) przecieru pomidorowego
- groszek mrożony (na oko, nie zawadzi dużo, mało doda po prostu kolorku, jeśli będzie z puszki, to wrzucamy pod koniec duszenia)
- dwie cebule poszatkowane (nie z zupy, świeże)
- łycha z czubkiem pietruszki suszonej
- łyżka curry
- sól
- pieprz
- cukier (płaska łyżka)
- łycha papryki słodkiej
- łycha pesto bazyliowego lub bazylii suszonej (opcjonalnie)
- łyżka czosnku suszonego (lub jeśli się komuś chce, to kilka ząbków obranych i wyciśniętych, mnie się nie chce :-) )
- łyżeczka cynamonu (opcjonalnie, ale zalecane)

Wszystko wymieszać, zalać rosołem by ciecz to zakryła, przykrywka i ogień.
Za godzinę gulasz gotowy.
Moje starsze, mięsne dziecko stwierdziło, że to najlepszy gulasz świata.
Oczywiście nie wiedział, że to częściowo z paści rosołowych :-). Recycling :-).

Tak wyglądał przed duszeniem i dodaniem groszku (dorzucam go pod koniec duszenia, by nie stracił koloru)...
                 ...a tak po uduszeniu, a przed zjedzeniem:
                                     Zdjęć tego, co wychodzi po zjedzeniu nie dodam ;-).

Jeśli ma to być samodzielne danie, można jeszcze dorzucić surowe ziemniaki w mundurkach (czyli bez obierania, ale umyte ;-) ) pokrojone w kostkę (na początku duszenia), lub sypnąć w to ryż, lub kaszę. Ja do tego zrobiłam ryżowy makaron. Przepis poniżej.
A! Można to mrozić (i rozmrażać, ale odradzam mikrowelę, by nie spapkowić pokarmu).
Gotowiec w zamrażalniku zawsze przydatny!

MAKARON NA ROSOŁKU:

Na patelnię (dużą, bo tego zejdzie dużo) wsypuję makaron (może być inny, ale ten jest po prostu zajebiaszczy i mydli oko, że jest ryżem), dodaję do tego:

- łyżka kurkumy
- sos sojowy
- łyżka pietruchy suszonej
- łyżka koperku suszonego
- łyżeczka cukru (haha!)
- duuuuża garść cebuli prażonej (skład ma nie zły, a smaku dodaje wybornego)

Całość zalewam rosołem (jeśli rosołu brak, to woda też jest ok), dodaję oliwę (lub olej) i solę (najchętniej sosem sojowym jasnym).

Pokrywka, ogień i po kilkunastu minutach gotowe.

Trzeba toto co jakiś czas zamieszać.
Jeśli ten ryżo-makaron ma być samodzielnym daniem, to wystarczy go po ugotowaniu przerzucić do żaroodpornego naczynia, posypać startym serem żółtym i zapiec. Jak długo? Byle się ser roztopił, no i może trochę przypiekł. Przed podaniem warto dla koloru posypać słodką papryką i odrobiną suszonej pietruszki. Można jeszcze polać oliwą dla połysku. Na imprezę to danie jest efektowne i smaczne! I można je przygotować wcześniej i podać zimne. Będzie wariacją zapiekankową :-).

Ok. Mamy wywar w lodówce, jedzenie dla psa (jeśli mamy psa), szałot, gulasz i makaron... czas na izi-zupę w pięć minut.


IZI ZUPA - KRUPNICZEK

  Wsypuję kaszę (jakąś, tutaj jej wsypałam za dużo i musiałam rozćieńczać w większym garnku), wkrawam marchew i pietruszkę z rosołu, wsypuję łychę z czubem pietruchy suszonej, sól, pieprz, łyżeczkę cukru i zalewam rosołem po brzeg. Jeśli mi się chce, to jeszcze wkrawam obranego ziemniaka w kostkę i dorzucam mięso z rosołu (pokrojone).
Całość gotuję, aż kasza i ewentualny ziemniak jest redi.

15 minut i jest gotowe.

Zupy są wspaniałym pokarmem. Lekkie, sycące i rozgrzewające w zimniejsze dni.
I są dietetyczne!
Można w nich zmieścić multum wartości odżywczych i cieszyć się każdą łyżką.
Więcej o moich ukochanych zupach w dalszej części.

Smacznego wszystkim!

Koniec.

ps. tyle zostało do wyrzucenia...
ps 2. jeszcze jeden wynalazek rosołowy wymyśliłam dzisiaj, o tym będzie w obiadach na szybko :-)

3 komentarze:

  1. Nie dość, że poznałam nowy przepis to jeszcze nowe słowa,np u mnie na burzyny mòwi się szumy:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A u mnie szumowiny, hehe. Z tymi ziemniakami do rosołu to pierwszy raz słyszę, ciekawy pomysł. A nie mają wpływu na rosołowy smak? Ja bardzo często pozostałe mięsko traktuję przyprawami i cebulą, a potem sru w naleśniki. Sosik czosnkowy, sałatka i wyżera na maksa. :) Anka

    OdpowiedzUsuń
  3. Ziemniak sam w sobie nie ma aż tyle smaku, co na przykład seler, więc nie poczujesz ich w rosole.
    Oczywiście ziemniaki, kartofle, pyry nie mogą stanowić połowy zawartości garnka :D!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam na www.mikakamaka.pl (kontynuacja tego bloga)
Tutaj dodawanie komentarzy jest wyłączone.
Tam nie :D

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.