Ok.
Obiecuję, że to
ostatnia część z serii „pitu pitu”.
Podkład poczyniony,
w następnym odcinku zacznie się dziać ;-)
ps. Wybaczcie proszę błędy, tekst jeszcze paruje...

Łatwo się domyślić, że nastawienie mieszkańców względem
mnie zmieniło się diametralnie.
Ostrożny chłód i dystans zniknął. Byłem swojakiem, który
umie coś więcej, uratować prawie umarłego.
W dodatku dziecko! Ramiona bolały mnie już od ciągłego poklepywania, ale duma łagodziła dyskomfort.
Po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś tak wielkiego, ale nie czarujmy się, nie groziło mi utonięcie w bagnie. Po prostu w odpowiednim momencie znalazłem się w odpowiednim miejscu.
W dodatku dziecko! Ramiona bolały mnie już od ciągłego poklepywania, ale duma łagodziła dyskomfort.
Po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś tak wielkiego, ale nie czarujmy się, nie groziło mi utonięcie w bagnie. Po prostu w odpowiednim momencie znalazłem się w odpowiednim miejscu.
- Kiedy Neema trafił do wioski? – Potrzebowałem
informacji.
- Musisz jego o to zapytać, bo w naszym czasie to
zaledwie kilka lat. – Zuri szukała go wzrokiem. – Mówił coś o wojnie w waszym
świecie.
O cholera, czyżby by tutaj od prawie siedemdziesięciu
lat?! W naszym czasie siedemdziesiąt, tutaj jest przed osiemdziesiątką… Kurczę,
jak ten czas leci. Parsknąłem, a Zuri spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie z ciebie się śmieję ślicznotko – wyjaśniłem. –
Wychodzi mi z rachunków, że w naszym wymiarze Neema miałby około stu dwudziestu
lat. Nieźle się staruszek trzyma.
- Dużo złego przeżył nim do nas trafił. – Patrzyła w dal.
– Cała jego rodzina zginęła, cudem przeżył.
- Jak widać nie cała – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu – bo
by mnie tutaj nie było.
Koło południa zaczęło się robić nerwowo. Znoszono drewno
na ognisko i układano je starannie w kamiennym kręgu. W pośpiechu przyciągano
pnie, które pewnie miały służyć później za siedziska. Gdy słońce świeciło praktycznie
pionowo w dół, przerwano przygotowania. Temperatura uniemożliwiała jakiekolwiek
prace. Skwar lejący się z nieba zagonił większość pod drzewa, gdzie legli na
ziemi z ręcznie robionymi podpórkami pod głowami. Niektórzy mieszkańcy na
takich samych podpórkach siedzieli. Każdy miał swoją i każda z nich była inaczej
ozdobiona. Dowiedziałem się od Neema, że są robione na indywidualne zamówienie
specjalisty od tych… poddupników. Poczułem, że też chciałbym taki mieć, materialista
się we mnie odezwał. Na razie jednak usadzono mnie na jednym i Kabeya,
przysadzisty mężczyzna, zabrał się do przerabiania mojej cywilizowanej fryzury
w coś bardziej przystosowanego. Targał mi przy tym czuprynę i naciągał pasma
włosów, jakby chciał je na siłę wydłużyć. Trwało to dobre dwie godziny. Przez
ten czas mini stołeczek musiał mi się odcisnąć na tyłku na stałe. Nie stękałem
jednak, starałem się nie wiercić i wyczekiwałem cierpliwie końca zabiegów
czynionych na mojej głowie. W końcu mogłem dotknąć nowego uczesania. Pod
palcami wyczułem warkoczyki, cienkie i twarde, natłuszczone czymś. Kabeya nie
pluł mi co prawda na głowę, ale i tak wolałem nie wiedzieć czym nasączał tą
plecionkę. Moje cywilizacyjne przyzwyczajenie do pachnących kosmetyków mogłoby
tego nie wytrzymać.
Później było tylko szybciej. Najwyższy, jak się
dowiedziałem Bbwaddene, wraz z resztą mężczyzn zaciągnął mnie nad strumień,
gdzie szorowaliśmy się zwiniętymi w kulkę liśćmi. Liście wydzielały zapach
podobny do anyżu. Nie moje zapachy, ale trudno. Wszedłeś między wrony…
Zabawnie było być chwilowo niemową i przytakiwać na
migowo wydawane polecenia. Ten język jest wielokulturowy i nie potrzeba do
niego tłumacza. Pokazywano mi „myj się”, więc się myłem. Kazano mi nanosić
błoto rdzawego koloru na włosy, więc je nanosiłem.
Kolejnym tutejszym stylistą był Tusambe. Artysta malarz
powierzchni cielesnych. W przenośnym, podręcznym przyborniku wykonanym z
kawałków kory mocowanej skórą, miał rozmaite proszki w łupinach orzechów.
Rozsiadł się wygodnie w cieniu drzewa, wyciągnął przybory i zaczął się seans
trwający z pięć godzin. Biorąc pod uwagę, że było nas piętnastu tempo zdobienia
naszych ciał było ekspresowe. Królowały kropki, kreski i zygzaki. Najzabawniejszym
elementem makijażu było ozdabianie penisów. Spod brody każdy z nas miał
ciągnący się rząd kropek, który kończył się właśnie na siuroku. Jasnym jest, że
im ktoś miał dłuższego, tym więcej kropek weszło. Najwięcej ich miał Abimbola,
o cztery więcej niż większość. O pięć więcej cholera ode mnie…
Zastanawiałem się po co przyozdabiać fiuta czerwonymi
kropkami, skoro zakładamy te gustowne worko-majtki. Kto wie, może będzie
skakanie na golasa przez ognisko? Abimbola będzie musiał uważać, żeby sobie
końcówki nie przysmażyć. Na samą myśl, zabolało mnie między nogami i musiałem
sprawdzić, czy ten ból jest wyłącznie imaginacją. Zostałem zjechany gromkim
opieprzem w miejscowym języku i trafiłem do poprawki, gdyż niechcący rozmazałem
kropki na fiucie.
Muszę przyznać, że w żadnym języku przekleństwo nie brzmi
tak spektakularnie, jak w polskim.
To warczące „R” można ciągnąć w nieskończoność.
Było już późne popołudnie i wszyscy w wiosce krzątali się
podekscytowani nadchodzącą porą świętowania. Widziałem mężczyzn, nie widziałem
kobiet. Zapewne, jak w każdej innej kulturze tak i tutaj, panie pindrzyły się
dla panów. Miałem taką nadzieję. Miałem również ogromną ochotę iść do szałasu
Zuri i po prostu spojrzeć sobie na nią. Nie widziałem jej pół dnia i…
tęskniłem?!
Ogień rozpalono w momencie, gdy zaszło słońce, a cykady
włączyły nocny podkład dźwiękowy.
Matki znosiły misy z czymś, co wyglądało na sałatki i duże
dzbany. Nie było to jednak wino, a czysta woda. Czyżby tutaj bawiono się na
trzeźwo? Cóż, to będzie coś nowego. Dzieciaki, jak pingpongi podskakiwały w każdym
wolnym miejscu polany biesiadnej. Na szczęście kozy zagoniono już do zagród. Zaintrygowały
mnie patyki układane na płachcie kilka metrów od ogniska. Jak się okazało, na
każdy patyk nabita była ryba owinięta w liście, plus bulwa czegoś, co wyglądało
na ziemniaka.
Jedna ze starszych kobiet poganiała dwóch młodzieniaszków
jak niewolników, gdy ci z wysiłkiem malującym się na spoconych twarzach dźwigali
ogromną, drewnianą tacę, a na niej górę placków i miski z kolorowymi sosami. Jedzenie
wyglądało smacznie, co mój brzuch podkreślił donośnym burczeniem. Abimbolę
rozśmieszył najwyraźniej wydany moimi trzewiami dźwięk, więc klepnął mnie ze
śmiechem w plecy. Myślałem, że mi oczy od tego przyjaznego grzmotnięcia
wyskoczą. Rozkaszlałem się, więc grzmotnął mnie ponownie. Muszę zapamiętać, by
nie wydawać niepotrzebnych dźwięków przy nim. To grozi odbiciem płuc.
Kolejnym intrygującym elementem była orkiestra. Tak mi
się skojarzyli, jednak ich instrumentami były wyłącznie bębny, które kilka osób
znosiło na polanę od jakiegoś czasu. Były różnej wielkości i szerokości.
Niektóre tak małe, że można je było trzymać jedną dłonią, inne przeszło metrowe
i umocowane na grubych nogach. Traktowano je z delikatnością godną chińskiej
porcelany. Stały w półkolu, a dzieci najwyraźniej świadome szacunku jakim je otaczano,
spoglądały na nie tylko ukradkiem.
Denerwowało mnie, że nie ma pobliżu Zuri i nie mogę jej
prosić o objaśnienie tego, co się wokoło dzieje. Mogłem poprosić Neema, ale… No
właśnie! Co za ale?!
Robiono próby sprzętu. Kilka osób otoczyło źródło miarowo
wydawanych dźwięków i kiwało się już w rytm uderzeń o napiętą skórę bębnów. Bębniarz Chiumbo, był najdrobniejszy ze
wszystkich mężczyzn, ale tempo z jakim uderzał w instrumenty, było wręcz
niewiarygodne i wciąż przyspieszał. Przypuszczałem, że właśnie się rozgrzewał. Podczas
ozdabiania nad rzeką, trzymał się na uboczu sprawiając wrażenie wyjątkowo
nieśmiałego. W tej chwili wyglądał, jakby urósł o pół metra, a w jego oczach
lśnił szał. Wszystkie mięśnie ramion tańczyły pod skórą, a głowa kiwała się w tył i w przód, jak u
rasowego didżeja. Tylko słuchawek mu brakowało.
Pierwszą dziewczyną, która dołączyła do rozkręcającej się
zabawy była Tinameni, para Bbwaddene.
Zapamiętałem jej imię, gdy ten przerażony przywoływał ją nad
kraterem, gdzie miał miejsce wypadek dziś rano.
Tinameni wyglądała przepięknie. Całe ciało miała w
odcieniu delikatnej czerwieni, a oczy okolone mocnym, czarnym makijażem. Na
szyi, oraz w pasie opleciona była sznurami koralików, od których odłączały się pojedyncze
sznurki podrygujące w rytm jej kroków. Za nią przychodziły kolejne, identycznie
odziane kobiety. W końcu zobaczyłem Zuri. Dech mi zaparło to chodzące zjawisko.
Wyglądała wręcz nierealnie. Czerwonawa skóra i te dziesiątki koralików, to
przykrywające, to znów obnażające nagie piersi i gładkie, nieodziane łono.
Czułem, że to będzie mój problem dzisiaj.
Z całym szacunkiem dla jej warkoczyka, tej nocy mogę mieć problem z
panowaniem nad sobą.
- Pięknie wyglądasz – wychrypiałem z przejęciem, gdy do
mnie podeszła.
Odchrząknąłem i bezwstydnie odgarnąłem koraliki z jej
piersi. Musiałem jej dotknąć. Nie wzbraniała się, tylko w milczeniu przyglądała
się moim pieszczotom. Między palcami uciskałem jej sterczący sutek.
- Dla ciebie tak wyglądam. – Uśmiechnęła się patrząc mi w
oczy spod rzęs.
Chiumbo rozkręcił się na dobre. Zamknięte oczy i
odchylona do tyłu głowa świadczyły o transie w jakim się pogrążył grając. Ogień
buchał już wysoko rozświetlając ciemności nocy. Coraz więcej dzieci opuszczało
miejsce zabawy, poganiane do snu okrzykami matek.
Bbwaddene jako pierwszy rozpoczął taniec. Z początku
spokojnie tańczył wokół swojej wybranki, a ta łaskawie kołysała biodrami, wciąż
ustawiając się do niego tyłem. Bbwaddene okrążał ją, ale ona wciąż odwracała
się plecami. W końcu złapał ją w pasie i siłą obrócił przodem do siebie.,
Tinameni jakby na to czekała, zarzuciła mu ramiona na szyję i rozpoczęła taniec. Jej
biodra równym rytmem kołysały się na boki, w skutek czego rozhuśtane koraliki odsłaniały
krągłości pośladków, a w końcu i łono, gdy znów odwróciła się plecami do
wybranka, by rytmicznie ocierać pośladkami o jego biodra. Widać było reakcję na
te pieszczoty, skórzana zapaska była napięta, a jego kropkowana męskość musiała
cierpieć.
Kolejne pary dołączały
do tańca tworząc widowiskowo podrygującą masę ciał i połyskujących w
blasku ognia sznurów koralików. Byłem ciekaw, jak to jest poczuć ich pieszczotę
podczas tańca, nie byłem jednak gotów, by wkroczyć między nich.
Zuri znów odgadła moje uczucia i biorąc mnie za rękę,
powiodła ku grupie osób usadowionych wygodnie na skórzanych płachtach. Za
oparcie dla pleców siedzących służyły kłody, pomiędzy którymi leżała skóra. Była
to starsza część plemienia, a pomiędzy nimi Neema.
Powitał mnie przyjaznym skinieniem głowy, a reszta
starszyzny powtórzyła jego gest przesuwając się, aby zrobić miejsce i dla mnie.
Zuri usiadła za moimi plecami na pniu, jej kolana miałem po bokach ramion. Pomyśleć,
że wystarczyło by się odwrócić i miałbym jej kobiecość na wyciągnięcie… języka.
Musiałem okiełznać myśli, by nie siedzieć tutaj za chwilę z namiotem w
skórzanych gatkach.
- Dlaczego nie tańczysz z innymi? - Jeden z członków
starszyzny zadał mi pytanie, które Neema przetłumaczył.
Odpowiedziała za mnie Zuri, na co reszta przytaknęła ze
zrozumieniem.
- Powiedziałam, że nie czujesz jeszcze naszego świata za
dobrze – szepnęła pochylając się ku mnie i muskając przy okazji moje ramię
piersią.
Znów myśli poszybowały ku jej ciału odzianemu jedynie w
koraliki, a jedyna część odzienia zaczęła mnie cisnąć.
Zwróciłem uwagę na przedmiot stojący na środku skórzanego
siedziska. Szeroka bulwa przechodząca w cienki pałąk rozszerzający się ku
górze. Po środku bulwy tkwił kolejny pałąk. Neema zauważył moje zainteresowanie
i pochylając się ku sąsiadowi szepnął mu coś do ucha. Ten się roześmiał,
odsłaniając braki w uzębieniu. Na moje oko wyglądał na jakieś sto lat.
Wyrzucił z siebie słowa, które brzmiały trochę jak
szczeknięcie, a wtedy młodszy od niego o jakieś ćwierć wieku sąsiad przysunął
do mnie ów przedmiot.
- Zaciągnij się. – Zachęcała mnie Zuri, znów
niebezpiecznie pochylając się nade mną.
Wskoczyłbym w tej chwili do ogniska, gdyby mnie o to
poprosiła.
Nie zastanawiając się, czyli jak zwykle, wziąłem
drewnianą rurkę do ust i pociągnąłem.
Nie wiedziałem co czynię.
Ale, czy gdybym to wiedział to postąpiłbym inaczej?
Nie sądzę…
Kochana chyba mylą ci się tu imiona postaci.. Chiumbo najpierw jest swego rodzaju doboszem, a potem tańczy ze swoim partnerem?
OdpowiedzUsuńDziękuję za spostrzegawczość :-).
OdpowiedzUsuńPoprawione.
Ciekawe skąd takie fajne focie. Dla mnie może być samo "pitu pitu" byle ciekawe. Z tym jest dobrze, ale mogłoby być lepiej. :-)
OdpowiedzUsuńDzieciaki pingpongi rozwaliły mnie ;D
OdpowiedzUsuń