
Kolacja - kanapki...
- Mamo! Kanapki są nudne - zakrzyknęło moje siedmioletnie dziecko. - Wystarczy, że dajesz je nam do szkoły!
No pewnie! Co mam dać? Zupę w słoiku?!
- To co ci zrobić kochanie? - Byłam milusia tego ranka.
Była w końcu niedziela, chciałam słiciowego śniadanka w rodzinnym komplecie i w promieniach słońca, które zaszczyciły nas tego dnia swoją obecnością.
Ekspres robił swoje bul bul bul, lodówka wiiii, a w tle smooth jazz...
- Parówki chcę! - zażądało młodsze dziecko, czemu starsze przytaknęło tak gorliwie, że aż się zdziwiłam, że nie dostało wstrząsu mózgu od przytakiwania.
Kręgi szyjne też ponoć mają swoją wytrzymałość...
- NIE MA MOWY!!! - To był mój smoczy ryk, gdyż nie pozwalam moim chłopom jeść zmielonych niewiadomoco, pomieszanych z mączkami, aromatami i innymi "cudami" technologii spożywczej.
Nie mrugnęli nawet okiem, takiej właśnie reakcji się spodziewając.
- To coś innego. - Słodko zaokrągliła swoje brązowe oczęta mniejsza latorośl.
Coś innego? Tia…
I tak powstał naleśnikowy nałóg...
Nałóg nader pożywny i zdrowy (jeśli składniki są odpowiednio dobrane).
Ponieważ preferuję szybciorowe i proste przepisy, ten też musi być szybkaśny :-).
Potrzebne będą:
(jak ja lubię ten zwrot :D )
- miska
- woda z kranu
- łyżeczka soli
- rózga (znana również pod nazwą trzepaczki)
Woda z kranu do miski flu.
Łyżeczka soli do tego fru.
Mąka w opakowaniu w lewej dłoni (jestem praworęczna), a rózga w prawej i sypiemy, trzepiąc trzepaczką.
Ile mąki? Tyle, żeby nie było gęsto i by krupy rozbełtać (Dżizys, ale niefachowe słownictwo!).
Gęstość idealna zostanie opanowana przy trzecim naleśnikowaniu na bank!
Dla czego tylko trzy składniki? Ponieważ robię ciasta dużo i mam je na dwa, trzy dni. Przechowuję gotowca w lodówce i na drugi dzień rozbełtowuję jedynie masę, nie martwiąc się o jej świeżość.
Nie dodaję jajek i mleka, ani oleju. Te składniki znajdą się w środku naleśnika, lub pod nim na patelni. Nie dodaję proszku do pieczenia, bo nie chcę ładować w młode organizmy moich dzieci węglanów i difosforanów.
Moja mąka ulubiona (zdrowa):
I reszta składników dla czterech wyżerców:
Po pierwsze rozgrzewamy patelnię do naleśników i wylewamy na nią olej...
Na olej ciasto naleśnikowe, na środek.
Ja mu daję samodzielność w rozpłynięciu się, z rzadka poruszając patelnią, by ewentualnie pomóc mu w dosięgnięciu rantów...
I się robi na średnim ogienku...Gdy pofyrlam patelnią na boki, a naleśnik zaczyna po niej jeździć znaczy, że się odpiekł i można go odwracać.
I teraz dwie wersje. Dla leniwych (czyli dla mnie) i dla sprzątaczo- szpanerów), czyli tych co chcą naleśnikiem podrzucać.
Umiem podrzucić nim i obrócić go w powietrzu, ale z doświadczenia wiem, że po takiej sztuczce płyta kuchenna jest ochlapana olejem, czyli do sprzątania. Dziękuję, obrócę łopatką. Ja tu sprzątam, mam w dupie szpan...
Pierwszy naleśnik obrócony w powietrzu był przez kilka sekund przyklejony do sufitu. Trwała plama pozostała...
Obróciliśmy (ja łopatką)...
.... i teraz:
Jeśli ma być na słodko, to najmniej roboty.
NALEŚNIK NA SŁODKO:
Gdy będzie gotowy (najlepiej cienki okaz), zsuwamy na talerz i paćkamy słodkie (dżem, serek, czekoladę, owoce itp). Zawijamy w rulonik, posypujemy cukrem pudrem i polewamy czekoladą.
Jedna uwaga, jeśli chodzi o roztapianie czekolady. Czekolada, to taka hrabina,co nie lubi ostrego traktowania. Jeśli ją przegrzejesz (powyżej 50 stopni C), to się spali i zbryli i jest do wyrzucenia (nie uratujesz).
Najprostszy knif na tą delikencję - kąpiel wodna.
Mały garnek napełniamy częściowo wodą i...
...władamy do garnka (by dno zanurzyło się w wodzie) miseczkę z czekoladą. Jaka czekolada? Jakakolwiek, połamana tabliczka mlecznej jest ok (co znajdziemy, nawet zbielałe utlenianiem resztki mikołajków świątecznych;-).
Podgrzewamy wodę i co jakiś czas staramy się zamieszać czekoladę. Gdy ta zaczyna się topić przy metalu miski, wyłączyć trzeba grzanie i mieszać. Ona nic więcej nie pragnie. Jak zwykle praktyka czyni mistrza. Dużo hrabin spaliłam, nim udało mi się uzyskać aksamit brązowej słodkości płynący sróżką z łyżeczki.
A! Jeszcze jedno!
Po użyciu tej topialni czekolady, przykrywam garnuszek z wodą i miską (z czekoladą) pokrywką i tak przechowuję do następnego użycia (w szafce, między innymi garnkami). Kolejny izi-plan ;-). Zawsze pod ręką, a dzięki niemu jawię się dzieciom jako czekoladowa czarodziejka. (ps. z braku laku na zdjęciu biała niby-czekolada :-( ).
Oczywiście warto jeszcze przyozdobić talerz górką bitej śmietany i sałatką owocową. Na przykład kawałkami banana, czy kiwi i łyżką jagód mrożonych (lub truskawek, malin) wyciągnietymi wcześniej z zamrażarki i polanymi łyżką miodu. Witaminy i łakocie ;-)
Mamy słodką wersję...
Słona jest bardziej pracochłonna, ale tak pożywna, że większości naleśnikożerców wystarcza do późnego obiadu.
NALEŚNIK NA SŁONO:
Zaczynam od zrobienia sałatki warzywnej. Trochę sałaty (albo i nie), ogórek zielony, pomidor i cebula. Wszystko kroję w kostkę i do miski. Posypuję cukrem, solą, pieprzem ziołowym i polewam oliwą. Jeśli mam akurat sos winegret (przepis będzie w osobnym poście), to jeszcze łatwiej, zazwyczaj mam. Sałatka się przegryza...
Ogień pod patelnią, olej na środek i ciasto naleśnikowe na to. Między wylewaniem kolejnych naleśników trzeba przemieszać ciasto, gdyż się lubi rozwarstwić i bez tego zabiegu na patelnię można wylać samą wodę ;-).
Na połowie naleśnika robię ogrodzenie z kawałków żółtego sera, a na środek wbijam jajko. Dzięki serowemu płotkowi niegrzeczne jajo nie spłynie mi na bok, tylko zostanie tam, gdzie je posadziłam.
Troszkę ulubionej przyprawy (soli ziołowej) i...
... przykrywam pokrywką. Na małym ogniu się grzeje, jajko ścina, a ser roztapia powoli. Nie wyschnie dzięki temu zabiegowi na wiór.
Po kilku minutach gotowy.
To zielonkawe na zdjęciu to pesto bazyliowe, nadużywane przeze mnie do wielu posiłków. Z tego powodu nie kupuję już małych, drogich słoiczków w marketach, ale duże słoiki w hurtowni (mam pod nosem Makro, które uwielbiam za wybór produktów spożywczych i dodatków.
I tu kolejna uwaga o przechowywaniu tego specjału. Jest pyszny i doda aromatu większości zup, sosów, ale jeśli nie dopieszczamy słoika każdorazowo po użyciu, spleśnieje nam szybko. Skąd wiem? Bo mi spleśniał nie raz. Po wyjęciu porcji pesto, ręcznikiem papierowym wycieramy dokładnie brzegi wewnątrz słoika (bardzo dokładnie) i zalewamy wsad oliwą. Każdy pozostawiony ponad oliwą fafroszek po kilkunastu godzinach obrośnie pleśnią! Dzięki temu zabiegowi mamy pod ręką oliwę bazyliową przy okazji ;-). Oczywiście pesto lubi półkę w lodówce i możemy miesiącami zużywać zieloną zawartość. W ten sam sposób traktuję suszone pomidory w oleju. Też to lubią.
Mamy gotowego naleśnika. Zsuwamy go na talerz, obok wysepka z serka. Pasuje czosnkowy lub tzatziki i bez obawy o oddech w pracy po takim śniadaniu. Biała kawa zneutralizuje to. Zawsze można sięgnąć po gumę do żucia :-). Jeszcze tylko solidna porcja sałatki warzywnej i śniadanie gotowe (może to być również obiad). Dobra rada - zaopatrzcie się w dwie patelnie do naleśników. Często osobniki męskie chcą repetę :-).
Dla czego dałam temu posiłkowi etykietę recyclingu?
Można do naleśnika włożyć większość resztek z lodówki:
- resztki kurczaka pieczonego
- kotlet z obiadu
- mięso z rosołu
- nieciekawie wyglądające skrawki serów
- przejrzałe banany (najlepiej zmiksować je na płynną masę i tak przechowywać w lodówce - świetny dodatek)
- resztkę groszku z puszki, czy fasolę
- itd itp.
Oto przykładowe (najulubieńsze moje i znajomych) zestawienia smakowe:
SŁONE:
1) ser żółty, jajko, szynka (lub kurczak pieczony, czy plasterki salami)
2) ser żółty, ser pleśniowy, drobno pokrojona cebula
3) ser żółty, szpinak, ser feta (najlepiej kupować szpinak w krążkach i rozmrozić go wcześniej, można w mikroweli) plus obowiązkowa przyprawa - sół czosnkowa, lub sam czosnek suszony
4) ser żółty, tuńczyk z puszki (doradzam ten w oleju) jajko
5) ser żółty, gulasz wołowy (taki niby placek po węgiersku)
Wersja 1) i 2) prosi się o łyżkę pesto :-).
Wszystkie cztery o sałatkę i serek do towarzystwa. No i oczywiście dużo przypraw ziołowych. Na przykład zioła prowansalskie, czy coś w tych klimatach:
SŁODKIE:
1) każdy serek w miarę gęsty (waniliowy najlepiej, ale to kwestia ulubioności)
2) resztki dżemów, czy powideł (można miksować w naleśniku)
3) owoce mrożone (jagody, truskawki, maliny) odsączone (lub odparowane w tygielku przy pomocy grzania (czasochłonne)) i dosłodzone (miód, lub cukier puder polecam, nic nie będzie chrzęściło między zębami)
4) świeże owoce pokrojone w kostkę i dosłodzone miodem pod koniec duszenia (można je wyłożyć na gotowego naleśnika na talerzu, wtedy nie puszczą soku - wersja dobra na lato)
5) resztki czekolady (pamiętając o hrabiowskim traktowaniu, czekoladę wysypujemy pod koniec obróbki cieplnej naleśnika :D)
Zasada jest jedna.
Nie pchamy do naleśnika za dużo składników, gdyż po pierwsze utrudni to krojenie naszego "banału" i będzie pryskało na boki. Dwa, trzy składniki wystarczą.
Ok. Teraz idę zjeść śniadanie.
A co?
No te...
ps. już po śniadaniu...
Otworzyłam lodówkę, a tam ser mi ucieka z pojemnika! Za długo skubany "dojrzewał" i mu się na zwiedzanie zebrało (jakiś blue coś tam). Zrobiłam mu miejsce na naleśniku naokoło jajka i się grzecznie roztopił :-).
Żeby nie było, że ściemniam z naleśnikowym śniadaniem :-).
Smacznego i na zdrowie!
Super wersja ta z uciekającym serem :-)
OdpowiedzUsuńA tu dają w knajpach za ciężki pieniądz kaiserschmarren-też do wypróbowania!
OdpowiedzUsuńfajny patent na przechowywanie czekolady, tylo u mnie nawet w bryle w szufladzie by ni przetrwala do nastepnego razu, jak maz rzuca sie na zer to wszystko co ma w skalsdzie ponad 30% cukru znika nie wiem kiedy
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem ile to ma kalorii, ta wersja na słono. ; D
OdpowiedzUsuńJakiego sera użyłaś? Tylko nie mów, że żółtego ;D chodzi mi o jego miękkość.
A co do pesto, nie lepiej robić samemu? Zasiać w 39283402340823423423480845834053485023808234 doniczkach bazylię i robić, robić, robić, robić.
Każdy ser żółty (poza długo dojrzewającymi) się nadaje, każdy pleśniowy też, najlepiej zużywać paści i ściepy, pod pokrywką się stopi bo nie ma wyjścia.
OdpowiedzUsuńPesto robić samemu?
Chce Ci się bazylię mielić, orzechy ucierać?
Mie-nie :-)
Aha, każdy. Zanotować w mózgu. Okay, dziękuję. Done!
OdpowiedzUsuńPesto zawsze robię sama. Nigdy mi nie smakuje to ze słoiczka.
Poza tym do mielenia orzechów kogoś zatrudnię, do starcia sera też, a bazylią sama się zajmuję. Uwielbiam jej zapach i jak sobie ucieram to wpierniczam ją razem z moją Świnią Morską, bo obie chorujemy na brak witaminy o nazwie Bazylia. ; D
Dlatego sama ją sieje, wychodzi taniej, kupić doniczkę za 4,99zł trochę za dużo za parę listków, orzechy mam własne, pozostaje tylko ser, a ser starczy na dłuuuuuugo. ; )