Tak dla śmiechu, przy ostatniej scenie sama się poryczałam.
Wyobraziłam sobie to.
Znam dziewczynę, Kasię właśnie, która tego dokonała.
W swojej wrodzonej skromności bagatelizuje fakt ocalenia komuś życia :-)
Całusy Moja Kasiu!!!
Więcej takich Ludzi...
Wyobraziłam sobie to.
Znam dziewczynę, Kasię właśnie, która tego dokonała.
W swojej wrodzonej skromności bagatelizuje fakt ocalenia komuś życia :-)
Całusy Moja Kasiu!!!
Więcej takich Ludzi...
- Teraz się położysz i pozwolisz mi usunąć sobie włosy,
dobrze? – zapytała niewinnie Zuri. – Będzie nieprzyjemnie, ale to minie.
- Dobrze – wybąkałem, widząc, co przyniosła ze sobą do
namiotu.
Miska z wodą i druga, mniejsza z jakąś gęstą, ciemną substancją,
kawałek skóry zwierzęcej i długie liście. I jeszcze nożyk.
- Co masz zamiar z tym zrobić? – Przełknąłem głośno
ślinę.
Widok noża i świadomość, że będzie nim operowała w tak
delikatnym miejscu, nie była uspokajająca.
- Oj Cashile. – Westchnęła. – Wciąż zadajesz tyle pytań.
Leżałem wsparty na łokciach, obserwując jej poczynania.
Namoczoną w wodzie szmatką obficie zwilżyła moje włosy łonowe, z których zrobiły się poskręcane kędziorki. Nie mogłem pozostać obojętny na zabiegi jej smukłych i delikatnych palców. Położyłem się na plecach, starając się nie zbłaźnić wzwodem, przy tak błahym zabiegu jak „odwłosianie”.
Namoczoną w wodzie szmatką obficie zwilżyła moje włosy łonowe, z których zrobiły się poskręcane kędziorki. Nie mogłem pozostać obojętny na zabiegi jej smukłych i delikatnych palców. Położyłem się na plecach, starając się nie zbłaźnić wzwodem, przy tak błahym zabiegu jak „odwłosianie”.
Mój szef na kiblu… mój szef na kiblu…
Nie działało. Z każdym delikatnym ruchem jej dłoni,
obcinających kolejne pasemka włosów twardniałem na dole i pąsowiałem na górze.
Zakryłem twarz dłońmi, nie chcąc widzieć jej miny. Świadomość tego, że używała
ostrego noża, dodatkowo mnie pobudzała. Taki dreszczyk niebezpieczeństwa, a
może poczucie bezbronności? Gdy muskała mnie niechcący u nasady czułem, że
jeszcze chwila i…
- Czy możemy zrobić przerwę? – Odsunąłem jej dłonie, nie
chcąc przekroczyć granicy podniecenia. – Skończymy później.
- Cashile. – Patrzyła mi w oczy poważnie. – To, że noszę
warkoczyk na czole nie znaczy, że nie wiem co dzieje się z męskim ciałem w
takiej sytuacji.
- Warkoczyk? – Uczepiłem się jedynej informacji, do
której mogłem zadać dodatkowe pytanie.
- Warkoczyk noszą te z nas, które nie obcowały wcześniej
z mężczyzną fizycznie. – Wyjaśniła. – A teraz połóż się. Będzie mniej
przyjemnie.
Ale nie było.
Szałas, mój nowy dom, wypełnił się zapachem rozgrzanej
żywicy.
Po obcięciu włosków na krótko, rozprowadzała ciepłą i
lepką substancję wokół mojego penisa.
Robiąc to, trzymała czubek, by móc nałożyć to coś
równomiernie. Właściwie, trzymała go wzwiedzionego w pewnej odległości od
brzucha. Czułem, że jeszcze chwila… I w dodatku dziewica?!
I w tym momencie jej zapewnienie o „mniej przyjemnie”
spełniło się. Przyłożyła liść do lepkich włosków i szarpnęła. Zawyłem jak ranny
bawół. Bolało, jak jasny gwint!
- Mówiłam? – Wydawała się moją reakcją rozbawiona.
Zabieg powtarzała w nieskończoność. Wzwód minął, jakby go
nigdy nie było. Miałem wrażenie, że mój mały chce się ze strachu schować do
wnętrza jąder, ale tylko do czasu, gdy przyszedł czas i ich depilacji. Czegoś
tak bolesnego nigdy dotąd nie przeżyłem. Jak kobiety mogą się decydować na to
dobrowolnie. Po co ja się zgodziłem?!
Po jądrach przyszła kolej na usuwanie owłosienia w
wyjątkowo upokarzającej pozie z wypiętym do góry tyłkiem. Po dwu godzinach
byłem gładki jak jajko i owłosiony jedynie na głowie.
- Czy to normalne, że kobieta robi taki zabieg
mężczyźnie? – Zdziwiłem się, że to pytanie wpadło mi do głowy dopiero po
wszystkim.
- Tak, ale tylko mężczyźnie, którego chce wybrać –
wyjaśniła, ale niewiele z tego rozumiałem.
- Wybrać do czego?
- Do obcięcia jej warkoczyka. – Patrzyła na mnie z
powaga, a mi zrobiło się gorąco i znów wróciło podniecenie. – Później on może
już wyrywać włosy i jej.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
- Czy mogę cię pocałować? – Wypaliłem.
- A co to pocałować znaczy? – Tym razem ona pytała.
- Mogę ci pokazać jeśli zechcesz? – zapytałem niewinnie,
a w myślach krzyczałem, by jej ciekawość zwyciężyła.
- Dobrze, chcę. – Kiwnęła powoli głową.
W oczach widziałem niepewność, ale i o wiele większą
ciekawość.
Pochyliłem się, zbliżając usta do jej pełnych warg.
Patrzyła na mnie śmiesznie zezując i czekając na ciąg dalszy.
- Inaczej. – Czułem, że to nienajlepsza pozycja, jak na
pierwszy pocałunek.
Nasz pierwszy, jej pierwszy w ogóle.
- Teraz ty się położysz, a ja cię pocałuję.
Siedziała niepewna moich zamiarów.
- Nie bój się. – Mówiłem łagodnie. – Nie będzie bolało i
nie zagrozi to twojemu warkoczykowi.
Uspokoiłem ją najwidoczniej tymi słowami, gdyż położyła
się na plecach i ufnie czekała.
Ułożyłem się obok niej, zawisając nad nią na ramieniu.
- Zamknij oczy – poprosiłem.
Dotyk jej ust, był jak pierwszy łyk wody dla wędrowca.
Starałem się muskać tylko jej wargi, a językiem delikatnie błądziłem po
czubkach zębów. Jej oddech przyspieszył.
- Przyjemnie? – spytałem.
- Tak - szepnęła. – Pocałowaj jeszcze.
Całowałem tym śmielej, że zaczęła pocałunki oddawać. Jej
dłonie błądziły po moich ramionach i we włosach. Z początku nieśmiało dotykała
mojego języka swoim, lecz po chwili zaczęła ssać i napierać wargami na wargi.
Ogień, który ją ogarniał, wyrwał z gardła jęk, nie wiem z czyjego. Byłem w
pełnej gotowości. Myślę, że wystarczyło by, aby zamknęła dłoń na penisie,
którym w zwierzęcym odruchu pocierałem o jej udo i…
- Dosyć. – Musiałem przerwać ten startujący odrzutowiec.
– Musimy przestać, albo twój warkoczyk znajdzie się w niebezpieczeństwie.
Leżałem w bezpiecznej odległości od jej gorącego ciała,
rejestrując sterczące sutki i piersi unoszące się w przyspieszonym oddechu.
Wpółprzymkniętych oczu nie odrywała ode mnie.
- Dobrze wybrałam. – Uśmiechnęła się bardzo seksownie. –
I pomyśleć, że o czymś tak przyjemnym nie słyszałam.
Usiadła, prześlizgując wzrokiem po moim wciąż twardym
członku. Będę musiał coś z tym faktem w nocy zrobić, w przeciwnym razie jutro
można będzie przez cały dzień suszyć na nim pranie. Dawno nie podnieciłem się
tak przy pocałunku.
Poprawka – nigdy.
Wstała i podała mi skórzaną płachtę. Była mokra i sprawiała
wrażenie chłodniejszej, niż temperatura powietrza.
- Przyłóż to na obolałe miejsca. – Wskazała przekrwioną
skórę poniżej pasa. – Pomoże.
Jeszcze raz przejechała wzrokiem po moim ciele i
odwróciwszy się, wyszła.
Siedziałem ogłupiały i podniecony w tej budowli z
patyków, mchu i kto wie z czego jeszcze i starałem się ochłonąć. Znalazłem się
w środku czegoś, czego bym nawet nie podejrzewał o istnienie, w innym świecie.
Poznałem zjawiskową kobietę, której mnie przepowiedziano.
Świat, w którym jestem mimo braku jasnych, kolorowych świateł, jest pełniejszy
i bardziej wielobarwny niż ten, w którym dotąd żyłem. Czy jest coś, czego może
mi brakować?
Przez głowę przemknął mi obraz rodziców.
Nie teraz!
Wrócę do tego.
Coś wymyślę.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk. W wejściu do szałasu
stała miska, a w jej środku było jedzenie i orzech wypełniony wodą. Dopiero w
tym momencie poczułem, jak jestem głodny. Od wczoraj w swoim świecie, nic nie
jadłem. Jedzeniem okazał się szary placek, do złudzenia przypominający cywilizowane
chrupkie pieczywo i kawałki suszonego mięsa, oraz zielone liście ugniecione z
czymś kwaśnym. Nie takie smaki miałem w miejskim życiu, ale musiałem przyznać,
że tutaj smakowało mi jak najwyśmienitszy posiłek. Nawet woda zostawiała na
języku przyjemny posmak.
Byłem wyczerpany przeżyciami dzisiejszego dnia. Nie
fizycznie, emocjonalnie.
Na zewnątrz ciemniało, a wioska powoli zapadała w sen.
Coraz cichsze rozmowy i coraz mniej odgłosów. Tylko szum przyrody, której nocna
zmiana budziła się o tej porze ze snu.
Dźwięki do złudzenia przypominające cykanie świerszczy,
uspokajały i zapowiadały spokojny sen.
- Przyniosłam ci ubranie na jutro. – W „drzwiach”, w
pozycji na czworaka uśmiechała się Zuri. – Rano cię obudzę, ale… - Zawiesiła
głos, uśmiechając się figlarnie.
Tak? – Byłem
ciekaw.
- Musisz mi obiecać pocałowanie.
Nie czekając na moją odpowiedź wycofała się i zniknęła w
ciemnościach.
- Obiecuję – szepnąłem.
Sen nie nadchodził. Mieliłem w głowie wydarzenia dnia i
zabiegi Zuri, oraz pocałunek.
Znów mój mały przestał być mały. Był oburzony stanem, do
którego go doprowadziłem. Musiałem coś zrobić. Kilka ruchów dłoni z obrazem
Zuri pod powiekami wystarczyło.
Sen otulił mnie i uspokoił myśli.
- Wstawaj już!
Gdy podniosłem zaspane powieki, zobaczyłem ją klęczącą
obok mnie.
- Wystarczy snu. – Znów sobie mnie oglądała. – Jak długo
mam tutaj tak siedzieć?
- A masz coś pilnego do zrobienia? – Nie chciało mi się
wcale wstawać. – Miało być całowanie rano. – Przypomniałem.
- Całowanie musi poczekać. Musimy dzisiaj przygotować
wieczorne obchody święta płodności ziemi – mówiła pewna, że wiem, o czym do
mnie mówi. – Mamy dużo pracy, więc wstawaj i chodźmy.
- Tylko się ubiorę. – Obracałem w dłoniach to coś, co
wieczorem mi przyniosła, a dziś miałem ubrać. – Jak to założyć?
- Daj to. – Wyrwała mi z ręki to coś. – Wstań. –
Rozkazała.
Znów czułem się upokorzony faktem, że kobieta instruuje
mnie w czymś, jakbym był dzieckiem. Przestałem się nim jednak czuć, gdy przeciągała
część odzienia między moimi nogami i układała moje klejnoty w tym skórzanym
woreczku, traktując dosłownie jak klejnoty.
- Zuri – warknąłem przez zaciśnięte zęby. – Jeszcze
chwila i nie zmieszczę się do tych majtek.
- To nie majtki. – Wiązała mi troczki na biodrach. – To
ładna, męska zapaska. Chodźmy. – Wstała, kierując się ku wyjściu. – Idziemy po
jedzenie.
Musiało być jeszcze wcześnie, gdyż słońce nie parzyło skóry.
W centralnej części wioski stała grupka ludzi. Były to te same osoby, które
wcześniej w rzece tańczyły, jeśli można to tak nazwać.
- Starsi przygotowują już wieczorną uroczystość – mówiła
Zuri. – My musimy przynieść owoce i ryby. Matki pieką i gotują, ojcowie
przygotowują ogień i napoje.
To tak jak u nas, pomyślałem z rozbawieniem, kobiety
pichcą, a ich faceci zajmują się wyskokową częścią imprezy.
Gdy podeszliśmy do grupy, młode kobiety taksowały mnie
wzrokiem, ale już nie tak zdziwionym i rozbawionym jak wczoraj. Ocena musiała
wypaść nie najgorzej, ale i tak czułem się wyobcowany. Żaden mężczyzna nie
zagadnął, byłem dla nich powietrzem. Zuri znów wyczuła mój kiepski nastrój i pogłaskała
mnie pieszczotliwie po ramieniu. Złapałem jej dłoń w swoją i splotłem nasze
palce. Wydawała się tym gestem zdziwiona, ale nie oponowała. Jedna z dziewczyn
zrobiła to samo.
Wzięła za rękę swojego… partnera? Zdobycz? Nie
rozszyfrowałem jeszcze tutejszych relacji.
Ruszyliśmy w kierunku drzew okalających wioskę od wschodu
i wtedy dołączyła do nas spora grupka rozwrzeszczanych dzieciaków. Jakby ktoś wpuścił
pomiędzy nas stado wściekłych szerszeni. Dzieciaki podskakiwały jak piłki i
wciąż coś wykrzykiwały, wymachując podłużnymi tykwami z uchwytami ze sznurka.
- Czemu tak krzyczą? – Sam musiałem wykrzyczeć pytanie,
by Zuri je usłyszała.
- Cieszą się – wyjaśniła. – Na co dzień nie mogą oddalać
się od wioski. Zbyt wiele niebezpieczeństw czyha poza nią na takie maluchy.
Musimy je mieć na oku.
Na słowo niebezpieczeństwa, trochę minęła mi ekscytacja
faktem, że zobaczę nowe miejsce. Jeszcze nowszego, niż to tutaj. Wyostrzyły mi
się natomiast zmysły. Nie wiedziałem w końcu, czy w tym wymiarze nie ma jakichś
stworów wyskakujących spod ziemi, czy na przykład smoków.
Z drugiej jednak strony, gdyby tu było źle, to czy Tośka
wolała by to miejsce od rodzinnej Warszawy?
Najwyższy z mężczyzn, na moje oko przywódca grupy, huknął
i dzieciaki zamilkły. Nie przestały natomiast podskakiwać, uśmiechając się naokoło
głowy.
Praktycznie rzecz biorąc w cywilizowanym świecie, brzdąców
w tym wieku również nie wypuszcza się samopas.
Weszliśmy do lasu. Poczułem wilgoć i zapach ziemi i
zieleni nacierającą na nozdrza. Zapach, który w przybliżonym stężeniu panuje w
miejskich ogrodach botanicznych. Zaczęło mnie denerwować to ciągłe
porównywanie, ale nie potrafiłem przestać. Rozdźwięk pomiędzy tymi dwoma
światami był przepastny.
Przewodzący wydał komendę i reszta szła za nim gęsiego.
Dorosły, a przed nim dziecko i tak na przemian. Za mną szła Zuri. Cholera,
jestem zieleniakiem, traktują mnie jak dziecko…
Przystanęliśmy nad czymś, co przypominało niewielki
krater zalany wodą, a w nim multum ryb w różnych kolorach. Zapadła cisza, nawet
dzieci jakimś cudem przestały wykonywać gwałtowne ruchy. Jedna z dziewczyn
wsypała coś do wody i cisza. Czekaliśmy w napięciu, które jakimś sposobem
udzieliło się również i mnie. Dwie osoby w spowolnionych ruchach rozpościerały cieniutką
sieć metr nad wodą. Odwijały ją z dwóch drzewców, oddalając się miarowo od
siebie. U dołu sieci przytroczone były kamyki, które zapewne miały być obciążeniem
dla sieci. Po odwinięciu sporego zapasu sieci, spuszczono ją równie powoli
pomiędzy żerujące ryby. Dołączyły się kolejne osoby, pomagając wyciągnąć bardzo
powoli łup ku brzegowi. I w tym momencie do akcji wkroczyły dzieciaki i ich
drobne, zwinne rączki. Wyłapywały wyskakujące na brzeg ryby i napełniały nimi
tykwy, które dorośli, jak plecaki zarzucali sobie na ramiona. Nigdy nie
widziałem tak spokojnego i owocnego połowu.
- Robimy to tylko raz w roku – szepnęła Zuri, jakby ta
chwila była święta. – Nie przeszkadzamy naturze mnożyć tych pięknych istot. To
wyjątkowe ryby, wolno nam je spożywać wyłącznie w dniu płodności ziemi.
I znów przyszła refleksja.
Ubój rytualny…
Krowy zapładniane na okrągło, by mogły się cielić i dawać
ludziom mleko.
Ludzie, jedyny gatunek spożywający mleko innego gatunku.
Cielęta krów odrywane od cycka krów i zamykane w boksach,
aż do dnia uboju…
Kurczęta przerośnięte hormonem wzrostu i ich połamane
kończyny niezdolne utrzymać przerośnięty tułów…
Klatki kurcząt tak małe, by te nie mogły się ruszać, bo
przecież mają rosnąć ku uciesze konsumentów.…
Kurwa!
Musiałem powstrzymać się od splunięcia.
A tutaj święte ryby!
Nagle wzrok mój przykuł ruch. Kątem oka zauważyłem coś w
zaroślach. Instynkt podpowiadał, bym krzyknął, ostrzegł innych do momentu, gdy
oceniłem potencjalne zagrożenie. Trwało to raptem sekundy. Nie zastanowiłem się
nad tym co robię, czyli jak zwykle, popędziłem w kierunku małych łapek i przerażonej
buźki wystającej ponad ciaprugą, przypuszczalnie bagnem. Jedno z dzieciaków
odłączyło się od zbiorowego połowu i zaczęło najwyraźniej penetrować pobliskie
zarośla zachłystując się wolnością. Pechowo wdepnęło w grząski teren i z
przerażenia zapomniało krzyczeć. Dobiegłem w kilku susach do bagna i wyczuwając
grząskość podszycia, padłem na brzuch z wyciągniętymi przed siebie ramionami.
Przypomniało mi się zdarzenie z dzieciństwa, gdy wpadłem pod krę. Wraz z
kolegom chcieliśmy pochodzić po zamarzniętym jeziorze, ale okazało się za mało
zamarznięte, czego skutki poczuliśmy na własnym ciele. My i jeszcze dziewczyna
na spacerze. Wyciągnęła nas ryzykując własne życie, my przerażeni uciekliśmy po
prostu bez podziękowań. Kasia, bo tak miała na imię, o czym dowiedzieliśmy się
podczas apelu w szkole, apelu na jej cześć, została na lodzie zmarznięta.
Gdyby nie ona…
Gdyby nie ona, pewnie nie zrobiłbym teraz tego co
robiłem. Pełznąłem na brzuchu ku ledwo z błota wystającemu małemu noskowi i
czarnym oczętom wielkim jak pięciozłotówki.
- Daj mi rękę! – Niepotrzebnie krzyczałem, gdyż uszy
dziecka również były zalane błotem.
Zrozumiało jednak gest moich rozcapierzonych i
wyciągniętych ku niemu palców. Z wielkim trudem wątłego, kilkuletniego ciała
przepchnęło ramię bliżej mojego i zamknęło oczy zalewane już brązową wodą.
Poczułem dłonie zaciskające się na moich łydkach i w tym momencie zdołałem
złapać rączkę chłopca. Ostatnie, co wystawało ponad wodą.
- Mam go! – wydarłem się.
Usłyszałem krzyk Zuri i poczułem ciągnięcie w tył. Tarłem
brzuchem o wystające z mułu gałęzie, ale ani myślałem puścić małej rączki. Z
brei wyłaniała się powoli buzia chłopca, był nieprzytomny.
- Szybciej! – krzyknąłem
Znów okrzyk Zuri i dłonie kilku osób szarpnęły mną, jak buldożer.
Zabolało, ale w tej chwili w głowie otwierały mi się wszystkie zakładki pod
tytułem „PIERWSZA POMOC”, „REANIMACJA”.
Byłem na twardym gruncie, posadzono mnie i zajęto się
chłopcem. Nie otwierał oczu. Przepchnąłem się ku niemu na czworaka.
- Pozwólcie mi! - krzyknąłem ponownie.
Znów Zuri przetłumaczyła mnie i zrobiono mi miejsce. Nie
patrzyłem na ludzi, nie chciałem widzieć ich oczu. Dla nich byłem obcy,
niegodzien zaufania.
Złapałem chłopca za ramiona, był lekki jak piórko.
Przełożyłem sobie przez kolano głową w dół, a lewą dłoń rozpostarłem pod jego
klatką piersiową. Walnąłem w wątłe plecki. Czyjeś dłonie chciały mnie odwieść
od tego co właśnie robiłem. Ktoś inny je powstrzymał. Pewnie dla niego nie było
już co ratować. Z ust chłopca wypłynęło błoto. Jeszcze kilka klepnięć i
położyłem go na boku, palcami dłoni starając się wybrać z ust resztę błota.
Pochyliłem się nasłuchując oddechu. Nic! Wdmuchnąłem pierwszą porcję powietrza.
Klatka piersiowa uniosła się i opadła. Kolejne wdmuchnięcie i jeszcze trzy i
czekałem z uchem przy jego ustach i palcem na delikatnej szyjce. Wyczułem puls.
Znów wdmuchnięcie i odstęp. Czułem, że trzęsę się jak osika. Do oczu napływały
łzy.
Oddychaj, krzyczałem w myślach. Żyj!
I wtedy dziecko kaszlnęło, a po chwili rozkaszlało się na
dobre przekręcając na bok i wypluwając brudną wodę. Rozpłakało się, a ja się roześmiałem.
Dołączyło do mnie kilka innych osób. Ktoś klasnął w dłonie, ktoś podskoczył z
okrzykiem.
Klapnąłem z ulgą na mokrą ziemię. Po chwili wisiałem w
powietrzu obejmowany żelaznymi ramionami. Nie rozumiałem słów, ale to była
radość, entuzjazm, szczęście w innym języku.
- Uratowałeś jego najmłodszego brata. – Usłyszałem Zuri,
gdy już stałem na ziemi.
Oczy najwyższego mężczyzny były szczęśliwe i pełne łez.
Nie widziałem nigdy wcześniej tak radosnego uśmiechu.
Ale czy można się ucieszyć bardziej z czegokolwiek, niż z
uratowania życia ukochanej osobie?
Warsztatowo najlepsza wydaje się być pierwsza część. Są w niej perełki. Fabularnie jest fajnie i równo.
OdpowiedzUsuńCo by nie mówić, tekst zawsze powinien się odleżeć przez co najmniej parę miesięcy.
Wtedy z perspektywy widać wiele drobiażdżków do korekty. A tu nie ma czasu, bo czytelnicy czekają na nowe dania i trzeba ich zaspokoić, nie bacząc na drobne niedoróbki.
Pewną koncepcję, zamysł twórczy widzę, ale czy się prawidłowo domyśliłem, zobaczymy w kolejnych fragmentach, Czy to ma być bardzo długie? Jak to planujesz?
Przy opisywaniu intymności, cośkolwiek wymiękasz, Miko. Więzy nałożone wychowaniem lekko uwierają. :-) Ale i tak - śmiałe. Brawo.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Miko
Więzy nałożone wychowaniem? Wskaż mi je proszę.
UsuńZaskoczyłeś mnie (nie po raz pierwszy oczywiście :-)).
Nie wiem jak długi będzie tekst, bo on się podczas pisania zmienia.
Ja mam tylko jakąś scenę i wokół niej coś dorasta, ale to już podczas klikania w klawiaturę.
To nie pośpiech w serwowaniu dań mnie goni, ale mrowienie w palcach :-).
Nie lubię mielić jednej części, tylko lecieć dalej.
To w pisaniu jest największą frajdą:D
Również pozdrawiam Karelu
Np. depilacja - sama w sobie, dość oryginalna, ale jednak opisana z rezerwą, jak mi się wydaje.
UsuńFajne fotki w tym opowiadaniu. I sympatyczne przepisy, aczkolwiek rosół z pyrami to w mojej rodzinie nietakt - ja się jednak z konwencji wyłamuję i uznaję taki zestaw za dopuszczalny :-)
Swoją drogą 20 litrów? Ło bosze! Toć to baniak do krochmalenie pełen ;-)
U mnie taki baniak w kilka dni schodzi :-).
UsuńChłopy dorastają, wyjątkowo aktywne są i żereją. A ja uwielbiam ich karmić.
Tak w tajemnicy (ha ha ha), karmiłam piersią po kilkanaście miesięcy obu.
Jakiś hormon szczęścia mi się w trakcie karmienia wydzielał i tak mi do dzisiaj zostało.
Z produkcji cyckowej przerzuciłam się na garnkową :-).
Bardzo mi to fajnie brzmi, bardzo kobieco.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, cały Twój system gotowania z 20-litrowym garem na początku wygląda mi bardzo sensownie, może nawet ekologicznie (wydatek energii), przemyślnie i pewnie oszczędza w skali tygodnia czas na kulinaria.
Matka Polka pełną gębą.
Szacun!